Heath Sandra - Namiętna intryga, Nowo zachomikowane
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sandra Heath
Namiętna intryga
R
OZDZIAŁ
1
Judith jak cień podążała za Danielem przez ciemny ogród Residence, domu
brytyjskiego ambasadora w Buenos Aires, tonącego w zieleni przedmieścia
Lizbony, gdzie mieszkali dyplomaci z wielu krajów. Czuła chłód marcowej nocy, gdy
przemykała żwirową ścieżką między przyciętymi żywopłotami z mirtu,
zwieńczonymi ozdobnymi piramidkami. Szara mgiełka unosiła się znad Tagu, nad
którym stolica Portugalii i jej okolice rozpościerały się na siedmiu wzgórzach.
Pod aksamitnym płaszczem Judith miała błyszczącą żółtą suknię z jedwabiu, a na
głowie czarny koronkowy welon skrywający diamentowy grzebień wpięty w bujne
brązowe loki. Tak wytworne ubranie wymagało od niej szczególnej ostrożności w
drodze do centrum Lizbony, gdzie, według jej przypuszczeń, wybierał się Daniel.
Przystanęła przy furtce w wysokim murze i patrzyła, jak Daniel zatrzymuje jeden z
wielu krytych, zaprzężonych w dwa muły lekkich powozów, używanych w okolicy.
Przyćmione światło latarni oświetlało jego blond włosy i jasną karnację, tak bardzo
anglosaskie w tym południowym kraju ludzi o ciemnych oczach i kruczoczarnych
włosach.
Szkoda, że długotrwały rozdźwięk między nimi zmuszał ją teraz do tytułowania go
lordem Penventon, ale on nigdy jej nie wybaczył, że go odtrąciła.
Dziś wieczorem podobnie jak ona miał na sobie ubranie, w którym jadł obiad w
Residence. W czarnym aksamitnym surducie, białych jedwabnych spodniach,
pończochach i czarnych butach z klamerką prezentował się nadzwyczaj elegancko.
Jego uroda, męska, a jednak subtelna, wciąż przyprawiała ją o żywsze bicie serca i
Judith dziwiła się, że jeden z najbogatszych i najbardziej atrakcyjnych arystokratów
w Anglii jeszcze się nie ożenił. Miał trzydzieści pięć lat i opinię człowieka
odważnego, który zawsze postępował zgodnie ze swoimi przekonaniami. Był czuły,
zmysłowy, delikatny i kobiety go uwielbiały - a jednak nie było lady Penventon.
Jego imię łączono z wieloma damami, ale żadnego z tych związków nie można było
nazwać poważnym, odkąd dwanaście lat temu panna Judith Nicholls, naiwna
wówczas i niedoświadczona osiemnastolatka, porzuciła go nierozważnie dla
Richarda Callarda. Naprawdę nierozważnie, bo Richard szybko okazał się hulaką
bez serca i złym mężem.
Od tej pory życie Judith wypełniał smutek. Niedługo trwała jej miłość do pewnego
siebie światowca, który uwiódł ją tylko dla zakładu; ona oczywiście nie miała po-
jęcia o setkach gwinei, na które wyceniono jej uległość. Była niemądra, uparta i
bez reszty oczarowana starszym od siebie mężczyzną; wydawał jej się o wiele
bardziej atrakcyjny i ekscytujący niż Daniel, z którym wcześniej była związana.
Sądziła, że Daniel stara się o nią tylko dlatego, że ich ojcowie chcą tego
małżeństwa. Darzyła go miłością, a jednak jej dumna natura się buntowała.
Richard wydawał się idealnym narzędziem, by pokazać Danielowi i ojcu, że jest
niezależną kobietą. Nie sądziła, że sprawy zajdą tak daleko, nie przewidziała też,
jak wściekły będzie jej ojciec, gdy się dowie o tej miłostce. Richard był zmuszony
przyrzec, że się z nią ożeni, mając wciśniętą między łopatki lufę dubeltówki, i do
końca karał ją za to upokorzenie. Przez całe swoje nieudane małżeństwo Judith
wiedziała, że naprawdę kocha tylko Daniela, nadal go kochała po tylu latach.
Śmierć Richarda w pojedynku na którą sobie zasłużył dziewięć miesięcy temu,
ostatniego dnia czerwca 1805 roku, niczego nie zmieniła. Przepaść między Judith a
Danielem była dziś tak samo głęboka jak przedtem i to wyłącznie z jej winy.
Sądziła, że wszystko między nimi się skończyło, i usilnie starała się skoncentrować
na teraźniejszości. Złe przeczucia dręczyły ją od tygodnia, kiedy Daniel przyjechał
do Portugalii. Przywiózł ze sobą różne rządowe dokumenty i nowego attache,
który miał zastąpić jej brata bliźniaka, Jamiego, w ambasadzie brytyjskiej. Pojawił
się jednak także trzeci mężczyzna, Louis O'Reilly, syn Bretonki i żeglarza z Cork. W
ambasadzie zapanowała teraz atmosfera konspiracji, a szósty zmysł Judith
ostrzegał ją, że przybycie O'Reilly'ego oznacza zagrożenie dla Jamiego. Jej tele-
patyczna więź z bratem bliźniakiem była tak silna, że nawet nie widząc się z nim,
wyczuwała, że jest w niebezpieczeństwie, że zdarzy się coś strasznego, zanim
„Lord Auckland", statek pocztowy z Falmouth, odpłynie pojutrze, zabierając ją i
Jamiego do Anglii.
Gdy powóz Daniela odjechał, Judith wyszła przez furtkę na ulicę. Pojawił się
następny pojazd kursowały tędy regularnie
w
poszukiwaniu pasażerów.
Zatrzymała go bez wahania i poleciła woźnicy, by podążał za powozem Daniela.
Ten, do którego wsiadła, był zamknięty dla ochrony przed chłodem wiosennej
nocy i ewentualnym atakiem
bandidos
i okropnie śmierdział kozami albo jakimiś
innymi niezbyt przyjemnie pachnącymi stworzeniami. Ruszył spod Residence,
zabierając ją do nieznanego jej miejsca w Lizbonie. Dla Jamiego była jednak
gotowa zaryzykować życie i zdrowie.
Ledwie Judith usiadła na twardym siedzeniu, zdała sobie sprawę z tego, że gdyby
miała choć trochę rozsądku, wzięłaby ze sobą przynajmniej Josefę, swoją
portugalską pokojówkę. Najlepiej czułaby się teraz w towarzystwie Rachel
Woolridge. Rachel była jej najlepszą przyjaciółką od czasów szkoły w Cheltenham,
ale od sześciu lat mieszkała na Jamajce na plantancji swego wujka niedaleko King-
ston. Że swoim żywym temperamentem Rachel świetnie nadawała się na taką
eskapadę jak dzisiejsza; teraz jednak przyjaciółkom musiała wystarczać wymiana
listów.
Jechała za Danielem dwie mile do Bairro Alto, starej górnej dzielnicy miasta, i
znalazła się wśród wąskich, stromych uliczek. Lizbona zachwycała niegdyś bajeczną
mozaiką barw, jednak katastrofalne trzęsienie ziemi w 1755 roku zniszczyło
większą część miasta, zwłaszcza dolne partie stolicy położone blisko nabrzeży.
Odbudowana część Lizbony stanowiła teraz wspaniały przykład osiem-
nastowiecznej urbanistyki i architektury z pięknymi alejami i placami. Bairro Alto
pozostało jednak labiryntem, jakim zawsze było.
Judith spojrzała przez zasłony na żelazną latarnię nad drzwiczkami powozu i nagle
wydarzyło się coś, co potwierdziło jej bliską relację z bratem. Obraz miasta zniknął
sprzed jej oczu widziała w tej chwili okazały czerwono-złoty salon Residence.
Jamie, uśmiechając się, skinął głową w odpowiedzi na słowa lorda Roberta
Fitzgeralda.
„Oczywiście, panie ambasadorze, partia bilardu będzie najlepszą rozrywką".
Panowie przeszli do sali bilardowej, by delektować się tam szklaneczką brandy i
dyskusją polityczną, zwolnieni z uprzejmej konwersacji z damami.
Dziwaczna wizja zniknęła po kilku sekundach i Judith znów zobaczyła ulice Lizbony.
Widzenie to nie zaniepokoiło jej w najmniejszym stopniu - w ciągu swego życia
doświadczyła wielu takich przelotnych wejrzeń w świat brata. Czasami jej oczom
ukazywały się bardzo dziwne rzeczy. Jamie przeciwnie, był niemal zupełnie
pozbawiony szóstego zmysłu, co przyjmował z wielką ulgą.
Powóz jechał ulicami, których Judith nigdy wcześniej nie widziała. Teraz, w okresie
Wielkiego Postu, jedynymi otwartymi jeszcze lokalami były nieliczne tawerny o po-
dejrzanej reputacji oraz kawiarnie zdecydowane przeciwstawić się Kościołowi.
Gdzieniegdzie świeciły latarnie i lampy uliczne lub płomyki świec w oknach, lecz
poza tym wszystko kryły ciemności. Z siedmiu wzgórz Lizbony w dzień można było
podziwiać południową panoramę miasta aż do migoczącego Tagu, tworzącego
wewnętrzne morze, szerokie w tym miejscu na piętnaście kilometrów i zawsze
pełne statków. Po zapadnięciu zmroku pastelowe i białe budynki, pochodzące
głównie z początku siedemnastego wieku, zdawały się przytłaczać przechodniów.
Powóz wiozący Judith turkotał głośno na starym bruku, jakby chciał ostrzec
Daniela, że ktoś go śledzi. Świadoma już, w jak nieciekawym położeniu się znalazła,
Judith zaczęła żałować, że przyjechała tutaj sama.
Powóz Daniela nagle skręcił w prawo z prowadzącej pod górę stromej drogi, którą
mozolnie się posuwali, w przecznicę - wąską, zniszczoną i źle wybrukowaną. Judith
dostrzegła przez zasłony nazwę na murze z łuszczącą się farbą - Rua do Calvario.
Wszystko było zamknięte i zasłonięte, z wyjątkiem jednej tawerny, przed którą
pojazd Judith nagle się przystanął, według niej zupełnie niepotrzebnie. Serce
zabiło jej mocniej i rozejrzała się niespokojnie dookoła, pewna, że
bandidos
obserwują ją z każdego rogu i zaułka. Dlaczego woźnica zatrzymał się właśnie
tutaj? Daniel nie przyjeżdżałby przecież na tak podejrzaną ulicę!
Odsunęła się od okna. W tawernie ktoś grał na gitarze, a jakaś kobieta śpiewała
rzewną ludową piosenkę. Przez otwarte drzwi Judith zobaczyła salę pełną ludzi. W
blasku świec dostrzegła też ściany wyłożone tradycyjnymi nie-biesko-białymi
kafelkami przedstawiającymi scenę winobrania. Gitarzysta, młody i trochę
demoniczny, utkwił wzrok w ślicznej pieśniarce ubranej na czarno. Stała z głową
odchyloną do tyłu i zamkniętymi oczami, śpiewając dla zachwyconej publiczności.
Jedyną osobą niezainteresowaną muzyką był tęgi zakonnik ubrany w habit
przewiązany sznurem. Kaptur rzucał cień na jego twarz, gdy pochłaniał ostatnie
kęsy chleba i sera, popijając winem z wielkiego pucharu. Nie był niewolnikiem
postu. Gwałtownie odsunął talerz, otarł usta rękawem i wstał, prezentując swoją
imponującą sylwetkę w całej okazałości. Zmarły ojciec Judith powiedziałby, że
zakonnik jest zbudowany niczym kafar.
Mnich patrzył na powóz, jak gdyby dostrzegał Judith za zasłonami. Przestraszyła
się, gdy podszedł do drzwi tawerny, ale zatrzymał się na progu, wciąż podejrzliwie
obserwując powóz. Lampa w murze oświetliła na moment jego oczy: ostre,
przenikliwe i chytre. To nie był wesoły Braciszek Tuck. Judith miała pewność, że już
go gdzieś spotkała. W Portugalii żyło jednak tysiące zakonników i nie łączyły jej z
nimi żadne sprawy. Patrzyła, jak spokojnie chowa dłonie w rękawy i odchodzi ulicą
z pobożnie pochyloną głową.
Wrażenie, że już go kiedyś widziała, nie mijało. Poczuła się trochę pewniej, gdy
zaczął się oddalać, i wychyliła się z powozu, by go obserwować. Nagle z habitu
zakonnika wysunął się kawałek papieru i spadł na bruk. Przez moment
zastanawiała się, co to jest, szybko jednak przywołała się do porządku. Była tu, by
śledzić Daniela, a nie tajemniczych mnichów.
Goście w tawernie, zainteresowani śpiewaczką, nie zwracali uwagi na to, co się
dzieje na ulicy. Judith ostrożnie otworzyła drzwi powozu i wyjrzała, by przekonać
się, czy powóz Daniela nie zatrzymał się gdzieś w pobliżu. Równocześnie starała się
śledzić wzrokiem zakonnika. Mgła nad Rua do Calvario nie była gęsta, więc
widziała, jak ciężko stąpa po stromych schodach między dwiema kamienicami.
Nigdzie nie dostrzegła powozu Daniela. Jeżeli pojechał dalej, czemu jej powóz się
tu zatrzymał? Przesunęła się szybko do drugiego okna. Odetchnęła z ulgą, widząc,
jak Daniel właśnie wysiada po przeciwnej stronie ulicy. Najpewniej czekał, aż
mnich sobie pójdzie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]