Hansen Psalm u kresu podróży, Ksiązki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Erik Fosnes HansenPsalm u kresu podr�yErik Fasnes HansenNale�y do najbardziej obiecuj�cych pisarzy skandynawskich m�odegopokolenia. Urodzi� si� w 1965 roku w Nowym Jorku, wychowa�i kszta�ci� w Oslo. Po uko�czeniu gimnazjum pracowa� przez kilka latjako niezale�ny dziennikarz radiowy. Mia� 20 lat, kiedy opublikowa�pierwsz� ksi��k� zatytu�owan� Falketarnet (Wie�a soko��w), wyros�� nafali zainteresowania �redniowieczem. Zachwycili si� ni� zar�wno kryty-cy jak i czytelnicy, Hansen zyska� uznanie za mistrzowsk� umiej�tno��budowania sugestywnych i przejmuj�cych obraz�w. �wiatowy poziomtego debiutu potwierdzi�o przyznanie 23-letniemu autorowi Na-grody Scheiblera. Po sukcesie Wie�y soko��w Hansen przeni�s� si� doStuttgartu, gdzie kontynuowa� studia, w tym te� czasie du�o po-dr�owa�. Wydany w roku 1990 Psalm u kresu podr�y r�wnie� odni�s�sukces, i to na ca�ym �wiecie. Okrzykni�ta arcydzie�em, ksi��ka figurujena listach bestseller�w wielu kraj�w, w Norwegii za� wyr�niona zosta�apresti�ow� nagrod� literack� Riksmalprisen.Hansen, kt�ry jest tak�e eseist� i krytykiem, mieszka obecnie w Oslo.Pracuje nad trzeci� powie�ci�.W przygotowaniuWIE�A SOKO��Wosadzona w realiach XIII w., lecz ponadczasowa w swej wymowiepowie�� psychologiczno-symboliczna o pu�apkach i dramatach doj-rzewania, o samotno�ci m�odego cz�owieka, kt�ry walczy o swoje miejscew �wiecie.Erik Fosnes HansenPsalm u kresu podr�y"The Titanic"ORKIESTRAna pok�adzieRMS TITANIC10 - 15 kWietnia 1912Jason Coward, kapelmistrz, LondynAleksander Bie�nikow, pierwsze skrzypce, 5~. PetersburgJames Reel, alt�wka, DublinGeorges Donner, wiolonczela, Pary�Dawid Bleiernstern, drugie skrzypce, Wiede�Petroniusz Witt, kontrabas, Rzym"Spot" Hauptmann, fortepian, miejsce zamieszkania nieznaneStulecia p�yn� jak leniwy strumie� d�wi�k�w i scen, twarzei miasta przemijaj�.Niekt�re obrazy wydaj� si� pe�ne i klarowne, inne nikn� jakza mg��.Ka�da epoka ma swoje sceny i swoje d�wi�ki.S� czasy, kt�re rozbrzmiewaj� hymnami, muzyk� wzno-sz�c� si� pod kamienne sklepienia, gdy tu� obok d�wi�czy�elazo, a w niebo bije krzyk lub szemrze cichy p�acz.Powoli odp�ywaj� jak pole kry.I nie mo�esz ich zatrzyma�.S� jak skryte marzenia, jak zawieruszone ikony, na kt�rychzblak�ymi farbami wymalowano obce czasy i twarze.Wszystkie epoki maj� swoje sceny i swoje d�wi�ki.Jak zapomniany wiersz.10 kwietnia 1912Londyn, tu� przed wschodem s�o�caWyszed� na ulic� prosto w poranek.Co� szczeg�lnego - pomy�la� - bywa w takim chodzeniupo cichych ulicach o poranku, samotnie, po�egnalnie, jakpodr�ny. Zawsze w drodze. Jest wcze�nie i s�yszysz odg�osw�asnych krok�w na bruku. S�o�ce jeszcze nie wzesz�o.Ulica opada tutaj ku Tamizie, w r�ku niesiesz walizeczk�,pod pach� futera� ze skrzypcami, to wszystko. I tak �atwo si�idzie. Za rogiem zobaczysz niebo o wschodzie.Wok� wznosi�y si� budynki miasta; lekkie i prze�roczysteo �wicie, niemal p�yn�y w powietrzu. W�wozem ulicy bieg�o�wiat�o jutrzenki tak b��kitne, jak to bywa tylko w kwietniu,tak nieuchwytne jak nie rozpoznany interwa�. O tej porzeniewiele by�o ludzi na ulicach: dwa, trzy niebieskie ptaki,jeden, mo�e dw�ch handlarzy warzywami z r�cznym w�z-kiem, kilku porannych spacerowicz�w i on sam. Kroki nakamieniach, twarze r�wnie prze�roczyste jak miasto w tymo�wietleniu. Moja twarz te� jest teraz taka, pomy�la�.Doszed� do rogu.Dzisiaj wsta�em i opu�ci�em pensjonat. Po�ciel by�a zimna,wilgotna i brudna. Jeszcze jeden dach nad g�ow�, jeszcze jedno��ko, w kt�rym ju� nigdy nie b�dziesz spa�. Przed tob�wszystko - to, czego nie znasz. Od dawna ju� tak by�o, wieletakich porank�w i cichych ulic w r�nych porach roku.Przemierzasz miasta, patrzysz, jak mieszkaj� ludzie, widziszbielizn� i po�ciel wysuszone noc�. Wisz� na sznurze i czekaj�.Za oknami �pi� oni - dzieci, kobiety, m�czy�ni. Wiesz o tym.A gdyby� si� postara�, m�g�by� us�ysze� ich oddechy. Ale niechcesz, nie pojmujesz tego, to nie dla ciebie. Nigdy nie by�o dlaciebie. Dawniej doprowadza�o ci� to do sza�u albo budzi�o l�k,potrafi�e� powiedzie� co� strasznego albo po prostu uciec.Teraz ju� tak nie jest, nie widzisz w tym nic poza swoj� w�asn�szarad�, kt�ra stanowi dla ciebie jedynie �r�d�o smutkui szcz�cia.Przystan�� na chwil�: Tak jak w zwierciadle.Potem skr�ci� za r�g i ujrza� Tamiz�, bezbarwn� i spokoj-n�. �rodkiem koryta s�a�y si� pasma mg�y. Tajemnicze sine�wiat�o wype�nia�o niebo, ale na wschodzie by�o ono ju�czerwone. Stan�� tu� za rogiem i patrzy�. To by�a jego rzeka,dorasta� nad Tamiz�, zna� jej barwy, d�wi�ki, zapachy. Topojmowa�: dobrze, �e si� by�o kiedy� dzieckiem nad du��rzek�.Wtedy wzesz�o s�o�ce. Postawi� futera� i walizk�. Patrzy�,jak powoli wszystko staje si� inne, kontury zyskuj� ostro��i g��bi�, rzeka nabiera kolor�w.Dobr� chwil� patrzy� na t� czerwie�.- Powinna by� widoczna troch� na prawo, poni�ej tarczys�o�ca. - G�os ojca.- D�ugo jeszcze? - To jego w�asny g�os, jasny, pytaj�cy,bardzo dawno temu. Ma dziesi�� lat. Jak�e to odleg�e,a zarazem bardzo bliskie.- Ju� za pi�� minut. - Ojciec patrzy na zegarek. Kt�r�pokazywa�? By� to ten sam szacowny czasomierz ze z�ot�kopert� i monogramem, kt�ry ojciec zawsze nosi� przy sobiei kt�ry zawsze wskazywa� dobry czas.- Kt�ra godzina? - To znowu on sam.- Pi�ta czterdzie�ci siedem i p�. - Tak. Wi�c czas jestw�a�ciwy. Ojciec patrzy na zegarek mru��c oczy, potemwk�ada okopcon� szybk� w uchwyt przed g�rn� soczewk�teleskopu. W ten spos�b b�d� mogli patrzy� prosto w s�o�cebez szkody dla oczu. Jest letni poranek na podmiejskiej ��ce,pachnie traw� i koniczyn�, a ptaki w�a�nie zacz�y �piewa�.Kilka godzin jechali razem z ojcem, aby tu dotrze�. Abyobejrze� przej�cie Wenus. S�o�ce jest jeszcze r�owawe, alewznosi si� ju� bardzo szybko.- O, tak. Teraz mo�esz nastawi� i zafiksowa�. - I otonienawyk�ymi r�kami, kt�re jednak nauczy�y si�, co maj�robi�, i kt�re wkr�tce b�d� musia�y radzi� sobie ca�kiem same,bia�ymi, lekko zzi�bni�tymi d�o�mi dziecka mierzy w s�o�ce.Kr�ci �rubami i ustawia teleskop we w�a�ciwej pozycji, potemspogl�da w okular, koryguje. Ojciec patrzy na zegarek, cyfrypokazuj� dobry czas.- Pi�ta czterdzie�ci osiem i trzy czwarte. Jasonie, widziszco�? - I Jason widzi. Tarcza s�oneczna, br�zowawoz�otaw okopconej soczewce, zdaje si� wype�nia� ca�e pole widzenia.Mija kilka sekund, zanim si� do tego ca�kiem przyzwyczai.Wtedy spostrzega drobne rz�ski i kilka ma�ych br�zowychplamek na s�o�cu.- Tato! Widz� plamy na s�o�cu! I portuberancje !- Protuberancje.- Aha!- Mog� popatrzy�?- Aha!Ojciec patrzy, potem przekazuje lunet� z powrotemJasonowi i ponownie wyjmuje zegarek, swoj� lekarsk�cebul�.- Za chwil� powinni�my j� ujrze�. Za minut� i trzydzie-�ci pi�� sekund. Obserwuj uwa�nie. Ca�kiem u do�u po prawejstronie. B�dzie si� wyra�nie r�ni�a od plam na s�o�cu.Stoj�cy nad Tamiz� doros�y Jason obserwuje t� scen�w duchu, z daleka, z bliska - jak w teleskopie - i wie, �eojcowski zegarek pokazywa� dobry czas. Jedyny dobry czas.- Jeszcze tylko kilka sekund!A s�o�ce w�a�nie zaczyna si� wysuwa� poza obiektyw,wznosi si� i znika z pola widzenia.- Tato! Trzeba to skorygowa�!- Poczekajmy, a� planeta znajdzie si� przed tarcz� s�o�ca.Powiniene� j� ju� widzie�.W otaczaj�cej czerni s�o�ce jest jak p�on�ca taca. A oto,rzeczywi�cie, w prawym rogu wype�z�a na powierzchni� tarczyokr�g�a plama. Nie, to ca�kiem wyra�na ma�a kula, doskona�aw swej kulisto�ci, nie �adna plama na s�o�cu.- Widz� j�! - Jasny g�os. ��ki pachn�.- Jeste� pewien? Poka�, to od razu skoryguj�. - Justuj�cojciec wo�a, �e tak, naprawd�, jest! Jason nie mo�e prawieusta� w miejscu, to jego pierwsze przej�cie Wenus. Wy-czekiwali na nie tygodniami szarugi, w nerwach, z obaw�.Przej�cie Wenus to prawdziwa gratka, jak zwyk� mawia�w takich wypadkach ojciec. Co b�dzie, je�li chmury doniedzieli nie znikn�? Ale znikn�y poprzedniego dnia wieczo-rem. Ledwo ojciec dokona� korekcji, ju� Jason patrzy na nowo.Planeta przesun�a si� tymczasem o dobry kawa�ek ku �rod-kowi tarczy, zaraz go minie.- Prawdziwa gratka! - m�wi Jason z nabo�e�stwem,a ojciec �mieje si� g�o�no. Wkr�tce jest po wszystkim, Wenusprzesz�a. Wlok� si� go�ci�cem omijaj�c ka�u�e, w gospodziezjedz� �niadanie. Ojciec d�wiga teleskop, Jason statyw, s�ci�kie, id� powoli.Pomrukuj�cy g�os ojca:- ...wi�c z powodu paralaksy obaj obserwatorzy otrzy-maj� nieco r�ne wyniki; w ten spos�b za pomoc� trygonomet-rii oblicza si� odleg�o�� od Wenus. Ale to nie wszystko. Znaj�cprawa Keplera mo�esz, je�li masz odleg�o�� Ziemia-Wenus,obliczy� odleg�o�ci pomi�dzy pozosta�ymi planetami. Jestmianowicie tak, �e dla wszystkich planet kwadraty okres�w ichobiegu wok� s�o�ca s� proporcjonalne do trzecich pot�g ich�rednich odleg�o�ci...To brzmia�o jak pie��.W gospodzie spotkali dw�ch innych astronom�w amato-r�w. Przy jajkach, tostach z marmolad� i herbacie potoczy�asi� rozmowa. Jason chwyta tylko jej fragmenty. Jeden z przy-byszy jest tak rozentuzjazmowany, �e jajka i herbata l�duj� muna brodzie.- Bogini Mi�o�ci wznios�a si� dzi� ku S�o�cu! - Herbatai okruszki l�duj� na obrusie. - A jaka by�a wyra�na!- Kiedy nast�pny raz? - wtr�ca si� Jason. Przybysze�miej� si� dobrotliwie.- Nast�pnego razu nie b�dzie - m�wi ojciec. - Przynaj-mniej dla nikogo z nas tu siedz�cych.Jason nie pojmuje.- Dopiero w 2004 roku. Wtedy wr�ci do S�o�ca. Za 120lat.Na my�l o tym Jasonowi robi si� zimno. Do tego czasu jegote� ju� nie b�dzie. Ogl�da swoje d�onie. Na kr�tk� chwil� �wiatjakby si� zatrzyma�. Czy� planety nie przesta�y si� na sekund�porusza�? Ale ojciec ju� spogl�da na zegarek - najwy�szyczas, je�li chc� zd��y� na poci�g.Ta scena pozostaje w pami�ci Jasona. Widzi j� z dystansu,z kosmicznej odleg�o�ci. Jedna sekunda. Jedna sekunda dob-rego...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]