Harrison Harry - Widzą cię, E Książki także, Harry Harrison
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Widzę cię
Harrison Harry
Harrison Harry
Harry Maxwell Harrison
(ur.
12 marca
1925
),
amerykański
pisarz
science fiction
.
Urodził się w
Stamford
w stanie
Connecticut
. Harrison
mieszkał w wielu częściach świata, w tym w
Meksyku
,
Anglii
,
Danii
i we
Włoszech
. Obecnie mieszka w
Dublinie
i przez pewien czas był honorowym prezesem
Irlandzkiego Towarzystwa Esperantystów. Podczas
II
wojny światowej
słuŜył w armii amerykańskiej.
Debiutował opowiadaniem sf
Skalny nurek
(
Rock Diver
),
które ukazało się w miesięczniku „
Worlds Beyond
” w
1951
roku (wyd. polskie w 1. tomie
Rakietowych
szlaków
).
Jego powieść
Przestrzeni! Przestrzeni!
została
sfilmowana w
1973
r. pod tytułem
Zielona poŜywka
(
Soylent Green
z
Charltonem Hestonem
w roli głównej).
Widzę Cię
Sędzia, w swojej czarnej todze i z olśniewającym połyskiem chromowej czaszki, wywierał
przygnębiające wraŜenie. Jego głośny i przejmujący głos brzmiał jak wyrok przeznaczenia.
- Carl Tritt, sąd orzeka was winnym. W dniu 218 roku 2425 wykradliście z zimną krwią z
sejfu Marcux Corporation sumę trzystu osiemnastu tysięcy kredytów z zamiarem zatrzymania
jej dla siebie. Wyrok brzmi - dwadzieścia lat.
To ostatnie zdanie w uszach Carla zabrzmiało przeraźliwie i odbijało się głośnym echem
wewnątrz jego czaszki. Dwadzieścia lat! - Spojrzał w elektroniczne oczy sędziego - i jedyną
rzeczą, jaką tam zobaczył, było luminescencyjne odbicie lamp oświetlających salę. Wyrok
został wydany, zapisany w pamięci i nie było od niego apelacji. Sprawa była zakończona. W
korpusie sędziego otworzyła się klapka i trzysta osiemnaście tysięcy kredytów, nadal w
firmowej kopercie, wypadło na stół sędziowski.
- Tu są pieniądze, które ukradliście. Patrzcie, jak będą zwrócone prawowitym właścicielom
- odezwał się sędzia. Carl nie patrzył, nie miał na to Ŝadnej ochoty - przez okno widać było
ulice rozjaśnione blaskiem letniego, słonecznego poranka, a on miał dwadzieścia pięć lat.
Gdyby nie to, Ŝe był dwudziestopięcioletnim męŜczyzną czuł, Ŝe wypłakałby się, ale
dwudziestopięcioletni męŜczyzna nie powinien płakać. Zamiast tego nabrał w płuca kilka
głębokich oddechów.
Dlaczego ja? Dlaczego ze wszystkich ludzi, których znał, właśnie on dostał tak wysoki
wyrok? Dlatego, Ŝe ukradł pieniądze? Zgoda, ale Ŝeby za to dostać dwadzieścia lat? Łzy,
którym nie pozwolił wyjść na zewnątrz, spłynęły mu do gardła tworząc tam utrudniającą
oddychanie kluchę. Odchrząknął i splunął przed siebie. Zanim ślina zdąŜyła upaść na
podłogę, z boku wytoczył się okrąglutki automat porządkowy i odezwał się skrzekliwie:
- Carl Tritt, naruszyłeś Miejscowy Porządek § 14-668 przez wypróŜnianie się w miejscu
publicznym. Wyrok opiewa na dwa dni. Łączny wyrok dwadzieścia lat i dwa dni.
Wypadł z sali i pognał w kierunku swojego mieszkania.
Reszta dnia upłynęła pod znakiem pętania się po ulicach. Wędrował po nich bez sensu i bez
celu, aŜ do całkowitego zmęczenia. A potem zobaczył bar, ciepłe światło w miłym i
przytulnym wnętrzu. Nacisnął drzwi i potem jeszcze widział, jak znajdujący się wewnątrz
zaprzestają rozmów i odwracają się w jego stronę, przyglądając się z zainteresowaniem
bezskutecznym wysiłkom otwarcia drzwi. Wtedy przypomniał sobie, Ŝe jest skazańcem i Ŝe
Ŝadne drzwi lokalu czy sklepu nie otworzą się przed nim.
Ludzie wewnątrz musieli zrozumieć to samo, gdyŜ wybuchnęli śmiechem, a on pognał
przed siebie jak szalony. Gdy dotarł do mieszkania był zobojętniały i przygotowany na
najgorsze. Ku swemu zdziwieniu odkrył, Ŝe drzwi się otwierają. Dopiero gdy wszedł do
środka zrozumiał wszystko - w korytarzu stały spakowane, czekające na niego torby.
Niespodziewanie oŜył ekran video - nigdy nie przypuszczał, Ŝe on teŜ był sterowany przez
centralę. Ekran pozostał ciemny, ale odezwał się głośnik:
- Ubranie i rzeczy osobiste niezbędne skazanemu zostały dla ciebie wybrane. Twój nowy
adres jest na bagaŜach. Udaj się tam natychmiast.
Tego juŜ było za wiele. Bez sprawdzania wiedział, Ŝe ani korona, ani ksiąŜki, ani modele
rakiet, ani setki innych rzeczy, które coś dla niego znaczyły, nie zostały uznane za niezbędne.
Runął w stronę kuchni wyłamując po drodze zamknięte drzwi przy akompaniamencie głosu z
wszechobecnych głośników.
- To, co robisz, jest naruszeniem prawa. Zaprzestań tego natychmiast, albo wyrok ulegnie
podwyŜszeniu.
Głos nie znaczył dla niego nic i to, co mówił równieŜ. Dostał się do lodówki i sięgnął po
butelkę. Palce ześlizgnęły się po gładkiej, przezroczystej powierzchni, która oddzielała
wnętrze lodówki od reszty świata. Zniechęcony powlókł się w stronę korytarza, ścigany przez
natrętne głośniki obwieszczające, Ŝe jego wyrok uległ podwyŜszeniu o pięć dni.
Taksówki ani autobusy nie zatrzymywały się na jego wezwanie, toteŜ na swoją nową
kwaterę zmuszony był udać się pieszo z torbami w dłoniach.
W końcu dotarł do długiego kwadratu jednolitych bloków zlokalizowanych w dzielnicy, o
której istnieniu nie miał pojęcia.
Ledwie znalazł się na klatce schodowej, uderzył go przygnębiający klimat, jaki w niej
panował: skrzypiące schody, ciemne światło, zakurzone podłogi i pajęczyny snujące się we
wszystkich kątach.
Musiał się wspiąć na drugie piętro zanim odnalazł swój numer. Bez zapalania światła rzucił
bagaŜe na podłogę i dobrnął do łóŜka. Było to zwykłe metalowe urządzenie, którego nie
spotykało się prawie poza muzeami. Diabelsko niewygodne, ale był tak zmęczony, Ŝe ledwie
to stwierdził, a juŜ zapadł w kamienny sen.
Obudziwszy się rano nie miał Ŝadnego zamiaru otwierać oczu. Starał się przekonać, Ŝe to,
co mu się przytrafiło, było tylko złym snem, ale szarość przenikająca przez zamknięte
powieki wyprowadziła go z błędu.
Z westchnieniem obrzydzenia otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju. Był czysty i to była
jedyna jego zaleta. Umeblowanie składało się z najprostszych mebli: łóŜka, krzesła i stołu. To
wszystko oświetlała naga Ŝarówka zwisająca z sufitu. Na przeciwległej niŜ jego łóŜko ścianie,
znajdował się duŜy, metalowy kalendarz, na którym moŜna było bez Ŝadnego trudu odczytać:
dwadzieścia lat, pięć dni, siedemnaście godzin i dwadzieścia pięć minut. Akurat, gdy na niego
spoglądał, rozległ się donośny szczęk i ostatnia cyfra przeskoczyła na dwadzieścia cztery.
Zanim skończył kontemplować zegar, na nogi postawił go donośny głos.
- Śniadanie jest podawane w jadalni piętro niŜej. Masz dziesięć minut.
Głos pochodził z gigantycznej tuby-głośnika o średnicy około pięciu stóp i Carl posłuchał
go bez dłuŜszego namysłu.
Jedzenie było podłe, ale dawało się przełknąć. W jadalni zebrało się spore towarzystwo -
zarówno męskie, jak i damskie. Tyle tylko, Ŝe wszyscy okazywali głębokie zainteresowanie
zawartością własnych talerzy. Postąpił podobnie i jak mógł najszybciej, wrócił do pokoju.
Ledwie przekroczył próg, skierował się na niego obiektyw kamery, równie ogromny jak
głośnik - miał rozmiar przynajmniej jego pięści i obracał się wolno, śledząc kaŜdą czynność
Carla. Skazany jest przecieŜ zawsze sam, ale nigdy nie jest w samotności,
- Twoja praca zaczyna się dziś o godzinie 18.00 - ryknął głośnik bez Ŝadnego uprzedzenia. -
Tu jest adres.
Na podłogę z otworu pod kalendarzem spłynęła kartka. Carl podniósł ją i przeczytał bez
zainteresowania. Jak się spodziewał, adres był mu obcy. Nie miał nic do roboty, toteŜ runął na
łóŜko, które boleśnie jęknęło i pogrąŜył się w niewesołych myślach. Torturowały go one od
chwili aresztowania - dlaczego był taki głupi i dał się złapać.
A wszystko wydawało się takie proste...
Zaczęło się tak niewinnie - od rutynowego sprawdzania linii telefonicznej w potęŜnym
gmachu zajętym w całości przez urzędy i biura. Był sam, gdyŜ do kontroli nie potrzebował
robotów, a skrzynka z potrzebnymi narzędziami była niewielka i niespecjalnie cięŜka. Sama
skrzynka łącz telefonicznych znajdowała się w pomocniczym korytarzu, biegnącym
równolegle do głównego hallu. PoniewaŜ był to duŜy budynek, było w nim duŜo rozmaitych
pomieszczeń, a w związku z tym i połączeń, toteŜ sprawdzenie ich było długotrwałym
zajęciem. Obok jednej ze ścianek rozgraniczających zauwaŜył płytę z solidnie hartowanej
stali. Wychodziły z niej zakończenia nagwintowanych prętów. Siedząc przy swoich łączach
Carl zainteresował się nią po prostu z nudów. Jak wykazało bliŜsze badanie, nie była to
bynajmniej jednolita płyta, lecz tylko idealnie sprasowane ze sobą prostokątne płytki, których
łączenia były oznaczone wystającymi prętami. Przeznaczenia tego czegoś i tak w Ŝaden
sposób nie mógł odgadnąć, więc zabrał się do swojej roboty.
Po paru godzinach doszedł do wniosku, Ŝe jest akurat odpowiednia pora na lunch, toteŜ
zrobił sobie przerwę i skierował się do baru. Wychodząc zauwaŜył stojący przed wejściem
furgon bankowy. Dwóch straŜników wyciągało z niego koperty i wkładało je do
wyciągniętych ze ścian hallu kasetek. Po jednej kopercie do jednej kasetki, po czym
wędrowała ona z powrotem do wnętrza ściany i zostawała zamknięta. Całość była oddzielona
od korytarza dość solidną kratą. Pomyślawszy z rozrzewnieniem, jaka teŜ tam musi być ilość
gotówki, powędrował na lunch. Dopiero kiedy wracał, uderzyła go myśl, Ŝe przecieŜ to, co
oglądał, to nic innego, jak tylna ściana sejfu. To co było tak pilnie strzeŜone z przodu, było
nader łatwo dostępne od tyłu. Prostota tego rozwiązania oszołomiła go. Skończył robotę jak w
transie, zapamiętał lokalizację poszczególnych elementów wnętrza i zapomniał o wszystkim
na sześć miesięcy. Po upływie pół roku rozpoczął przygotowania.
Dokładna obserwacja ujawniła, Ŝe koperty zawierają spore przekazy w gotówce, wypłacane
przez banki najrozmaitszym firmom, których biura znajdowały się w tym gmachu. StraŜ
bankowa deponowała je w południe kaŜdego piątku. śadna z kopert nie była zabierana
wcześniej niŜ o trzynastej tego samego dnia. Carl zanotował sobie w pamięci, gdzie zostaje
złoŜona najgrubsza koperta i przystąpił do wcielania w Ŝycie swojego planu. Wszystko szło
jak w zegarku. W piątek za dziesięć dwunasta wszedł do budynku ze swoją skrzynką na
narzędzia. Dokładnie dziesięć minut później był niezauwaŜony, w tylnym korytarzu. O 12.10
z cienkich rękawiczkach na dłoniach przystąpił do pracy uŜywając swego miniaturowego
palnika, który ciął stal bez Ŝadnych oporów i z błyskawiczną szybkością. Wyciął okrąg w
upatrzonej kasecie i za pomocą długiej pincety wyciągnął kopertę, którą włoŜył do innej,
wyjętej z własnej torby i zaadresowanej na swoje nazwisko. Minutę po opuszczeniu budynku
wrzuci ją do skrzynki pocztowej i będzie bogaty. OstroŜnie i dokładnie posprzątał po sobie,
zdjął rękawiczki i razem z kopertą wsadził je do torby. O 12.35 znalazł się w pustym
korytarzu głównym i lekko pogwizdując skierował się do wyjścia. Znalazł się na ulicy i w
tym momencie policjant połoŜył mu dłoń na ramieniu.
- Jesteście aresztowani za kradzieŜ!
Szok był tak silny, Ŝe dał się prowadzić jak ogłupiała owca. Nigdy nie myślał, Ŝe go złapią,
a juŜ w zmorach sennych nie przychodziło mu do głowy, Ŝe tak szybko i w tak kretyński
sposób. Kiedy w trakcie procesu została ujawniona dokumentacja oskarŜenia, zrozumiał,
gdzie tkwił błąd jego planu. Cały budynek był wyposaŜony w czujniki przeciwpoŜarowe.
Płomień jego palnika spowodował włączenie się alarmu na pulpicie dyŜurnego oficera, który
oczywiście na monitorach sprawdził co się dzieje. PoŜaru nie znalazł, ale za to znalazł
złodzieja, toteŜ niezwłocznie zawiadomił policję.
Te niezbyt przyjemne rozmyślania przeciął następny komunikat z głośnika:
- Jest 17.30. Czas, Ŝeby udać się do pracy.
Ponaglony przez głośnik Carl zebrał się do kupy i podąŜył do nowego zajęcia. Dojście na
miejsce zajęło mu prawie pół godziny. Niespecjalnie się zdziwił, gdy firma egzystująca pod
podanym adresem okazała się Przedsiębiorstwem Oczyszczania Miasta.
- Połapiesz się szybko - oświadczył mu zasuszony dyspozytor. - Masz tylko sprawdzać na
liście towary, które zostaną ci pokazane.
Lista była sporą księgą, składającą się ze zbioru spisów w układzie alfabetycznym - spisów
najrozmaitszych śmieci, przy których były numery od 1 do 13. Podczas gdy Carl zastanawiał
się co one znaczą, rozległ się głośny ryk i przed budynek zajechała robotocięŜarówka
potęŜnych rozmiarów.
- Śmieciarka - poinformował dyspozytor. - Twoja. Carl oczywiście wiedział o istnieniu
czegoś takiego, natomiast równieŜ oczywiste było, Ŝe nigdy czegoś takiego nie widział - jak
zresztą kaŜdy uczciwy mieszkaniec metropolii. Był to lśniący cylinder dwudziestometrowej
długości z robotem kierowcą wbudowanym w kabinę.
Trzydzieści innych robotów stało na stopniach wzdłuŜ całej długości wozu. Dyspozytor
zaprowadził go na koniec maszyny i wskazał przytwierdzoną z tyłu klatkę zaopatrzoną w
okno.
- Roboty pakują śmieci sortując je według trzynastu klas -stwierdził. -KaŜdemu
wrzuconemu śmieciowi towarzyszy naduszenie odpowiedniego przycisku, co umieszcza go w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]