Hannah Kristin - Jedyna z archipelagu (Wyspa pojednania)(1), Książki, Książki do czytania

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kristin Hannah
JEDYNA Z ARCHIPELAGU
1
Pamięci mojej matki,
Sharon GoodnoJohn
Podziękowania
Dziękuję Ginie Centrello, Shaunie Summers, George’owi Fisherowi i całemu zespołowi Ballantine
za to, że rok 2000 pozostawi w mej pamięci niezatarte wspomnienia.
Wyrażam wdzięczność Chipowi Gibsonowi, Steve’owi Rossowi, Andrew Martinowi, Joan De
Mayo, Barbarze Marks, Whitney Cookman, Alison Gross i wszystkim w wydawnictwie Crown
Publishers.
Dzięki Kim Fisk za trzymanie mnie w ryzach, a Ann Patty i Megan Chance - za wszystko.
I wreszcie słowa podziękowania kieruję ku mojej rodzinie. Miałam szczęście, że urodziłam się w
tak wspaniałej. Dziękuję więc Kentowi i Laurze oraz Tacie. Jesteśmy nie tylko rodziną, lecz także
przyjaciółmi.
Dziękuję też „kontyngentowi z Kanady” - wujowi Frankowi, cioci Toni, Lesliemu, Jacqui, Danie i
oczywiście Johnsie, która pierwsza mi opowiadała różne historyjki.
Szczególne podziękowania składam Tuckerowi i Beniaminowi, którzy co dzień uczą mnie czegoś
nowego o miłości.
CZĘŚĆ I
A tylko walka, by odzyskać to, co stracone,
Odnalezione i utracone znowu i znowu: i teraz,
w warunkach,
Które wydają się niepomyślne. Lecz, myślę,
nie są ani zyskiem, ani stratą.
Dla nas są tylko usiłowania. Reszta nie naszą jest sprawa.
T. S. Eliot
z East Coker
Przeł. Krzysztof Boczkowski
1
Wczesnym wieczorem spadł deszcz. W zapadającym mroku ulice Seattle wyglądały jak lustrzane
wstęgi pomiędzy wieżowcami.
To spokojne miasto zmieniła rewolucja internetowa i nawet teraz, po zachodzie, rozbrzmiewało
łoskotem i kuciem, odgłosami budowy, nieprzerwanie wybijającymi jeden rytm. Budynki wyrastały
niemal w ciągu jednej nocy, wspinając się coraz wyżej ku przesiąkniętemu wilgocią niebu. Młodzi z
czerwonymi fryzurami i kolczykami w nosach, ubrani po łachmaniarsku, przemykali przez
centrum w nowiusieńkich jaskrawoczerwonych ferrari.
Na narożnym placu w modnej ostatnio dzielnicy Belltown przycupnął drewniany budynek, w
którego sąsiedztwie kiedyś było całkiem pusto. Dom postawiono prawie sto lat temu, kiedy rzadko
kto chciał mieszkać tak daleko od środka miasta.
Właściciele stacji radiowej KJZZ jednak nie przejmowali się tym, że nie pasują do modnego
otoczenia. Nadawali z tego placu od pięćdziesięciu lat. Z małego byle jakiego lokalnego radia stali
się największą rozgłośnią w stanie Washington.
Obecny okres powodzenia zawdzięczali w dużej mierze Norze Bridge, najmodniejszej
rewelacyjnej autorce programu radiowego.
Wprawdzie „Odnowa duchowa z Norą” gościła na antenie różnych stacji niecały rok, lecz stała się
już prawdziwym przebojem. Firmy reklamowe i rozgłośnie nie nadążały z wypisywaniem czeków.
2
Również cotygodniowa rubryka porad Nory w gazecie, zatytułowana „Nora wie najlepiej”, jeszcze
nigdy się nie cieszyła taką popularnością. Ukazywała się w ponad dwóch tysiącach sześciuset
gazetach w całym kraju.
Nora rozpoczęta karierę, udzielając porad domowych w gazecie prowincjonalnej, ale dzięki
ciężkiej pracy i umiejętnościom wspięła się wyżej. Jej wyjątkowe zaangażowanie i wysoki poziom
etyczny odkryły najpierw mieszkanki Seattle, a wkrótce potem kobiety w całym kraju.
Recenzenci utrzymywali, że autorka porad potrafi znaleźć rozwiązanie każdego konfliktu
uczuciowego, często też zwracali uwagę na czystość jej serca.
Ale się mylili. Wiodło jej się dzięki nieczystości serca. Była zwykłą kobietą, która popełniała
niezwykłe błędy. Doskonale rozumiała wszelkie przeżycia związane z problemem uczucia
niespełnienia i problemem uczucia straty.
Sama bowiem nigdy ani na chwilę nie potrafiła zapomnieć, co straciła. Co odrzuciła. Codziennie
wieczorem wypowiadała do mikrofonu właściwie własne żale i z tej studni smutku czerpała
pocieszenie.
O swoją karierę dbała z laserową precyzją, ostrożnie udostępniając prasie tylko to ze swojej
przeszłości, co mogło być dobrze przyjęte. Nawet w ubiegłym tygodniu magazyn „People”, który
umieścił jej zdjęcie na okładce, nie publikował dokładnej historii jej życia. Starannie zatarła ślady.
Owszem, jej wielbicielki wiedziały, że przeżyła rozwód i ma dorosłe córki. Ale wszelkie inne
szczegóły na szczęście pozostawały tajemnicą.
Dziś wieczorem Nora jak zwykle prowadziła audycję. Przyciągnęła krzesło na kółkach bliżej
mikrofonu i poprawiła słuchawki. Na ekranie komputera widziała listę oczekujących rozmów
telefonicznych. Wcisnęła połączenie drugie, przy którym widniała informacja: „Marge, problemy
matka-córka”.
- Dobry wieczór, Marge, jesteś na antenie z Norą Bridge. Co cię nurtuje?
- Dobry wieczór... Noro. - Słuchaczka zawahała się, lekko zdziwiona, że nagle słyszy swój głos na
antenie, bo czekała na rozmowę prawie godzinę.
Nora się uśmiechnęła, chociaż mógł to dostrzec tylko realizator. Wiedziała z doświadczenia, że jej
wielbicielki odczuwają niepokój. Zniżyła więc głos, by stał się delikatniejszy.
- Przyjaciółko, jak mogę ci pomóc?
- Mam mały problem z córką. Suki. - Słuchaczka spłaszczała w wymowie samogłoski, po czym
można było poznać, że pochodzi ze Środkowego Zachodu.
- Ile Suki ma lat?
- W listopadzie skończy sześćdziesiąt siedem.
- Chyba pewne sprawy zawsze są takie same - roześmiała się Nora.
- Między matkami i córkami, tak. Suki zawdzięczam pierwszy siwy włos w wieku trzydziestu lat.
Teraz wyglądam jak pułkownik Sanders.
Tym razem Nora roześmiała się ciszej. Mając czterdzieści dziewięć lat, nie uważała siwych
włosów za coś zabawnego.
- Marge, więc jaki masz problem z Suki?
- A więc... - Marge prychnęła. - W ubiegłym tygodniu wybrała się w rejs dla osób stanu wolnego...
wiesz, taki, co to wszyscy ubierają się w hawajskie spódniczki i piją czerwone koktajle. Nieważne. A
dzisiaj mi mówi, że znów wychodzi za mąż za kogoś, kogo poznała na tym statku. W jej wieku! -
Znów prychnęła. - Wiem, że chciała, bym się razem z nią cieszyła, ale czy ja mogłam? Suki jest
trzpiotką. My z Tommym byliśmy małżeństwem przez siedemdziesiąt lat.
Nora zastanawiała się, co odpowiedzieć. Oczywiście, że Marge wiedziała, iż obie z Suki nie są już
młode i że czas ściera na proch najlepsze intencje. Nie było więc sensu uderzać w rzewny ton i
mówić o tym. Toteż spytała tylko:
- Kochasz swoją córkę?
- Zawsze ją kochałam. - W głosie Marge zabrzmiało łkanie. - Nie masz pojęcia, Noro, jak to jest,
kiedy tak bardzo się kocha córkę... i widzi się, jak ona przestaje cię potrzebować. Co będzie, kiedy
wyjdzie za tego mężczyznę i całkiem o mnie zapomni?
Nora zamknęła oczy i usiłowała oczyścić umysł ze zbędnych myśli. Opanowała tę sztukę dawno
temu, słuchaczki bowiem niezmiennie mówiły o czymś, co ją samą dotykało do żywego. Musiała
3
się więc nauczyć, jak dawać upust bólowi.
- Marge, każda matka tego się boi. Ale jedynym sposobem zatrzymania przy sobie dzieci jest
wypuszczenie ich w świat. Pozwól Suki zabrać ze sobą całą twoją miłość i niech będzie dla niej
takim światłem jak to, które zawsze paliło się w jej rodzinnym domu. Jeżeli będzie czerpała z tego
siłę, nigdy za bardzo się nie oddali.
Marge cichutko płakała.
- Może do niej zadzwonię... i poproszę, by przyprowadziła swego mężczyznę na kolację.
- To byłby wspaniały początek. Powodzenia, Marge. I koniecznie daj nam znać, jak się wszystko
potoczy. - Odchrząknęła i wyłączyła się. - Posłuchajcie - powiedziała do mikrofonu - pomóżmy
Marge. Wiem, że wiele z was naprawiło swoje stosunki w rodzinie. Dzwońcie! Przypomnijcie
Marge i mnie, że miłość nie jest taka krucha, jak się czasem wydaje.
Oparła się o krzesło i patrzyła, jak zapalają się kolejne połączenia telefoniczne. Kłopoty
rodzicielskie to zawsze popularny temat, zwłaszcza gdy dotyczy relacji: matka-córka. Na monitorze
pokazał się napis: „linia czwarta, problem z pasierbicą, Ginny”. Odebrała połączenie.
- Witaj, Ginny. Jesteś na antenie z Norą Bridge.
- Hm, cześć. Uwielbiam twoją audycję.
- Dzięki. Jak sprawy w twojej rodzinie?
Przez następne dwie i pół godziny Nora wkładała serce i duszę w porady dla słuchaczek. Nigdy
nie udawała, że zna wszystkie rozwiązania ani że jest kimś w rodzaju lekarza czy terapeutki
rodzinnej. Chciała tylko okazać przyjazne zainteresowanie tym znękanym kłopotami zwyczajnym
osobom, których nawet nie znała.
Po zakończeniu audycji jak zwykle powróciła do swojego pokoju. Tam zajęła się odpisywaniem na
listy osobom, które zostawiły swoje adresy u producenta programu, składając im podziękowania.
Zawsze robiła to sama, nie powierzała tej pracy sekretarce, która by tylko powielała jej podpis.
Niby była to drobnostka, ale Nora uważała, że to naprawdę ważne. Każdy, kto miał dość odwagi, by
publicznie ją prosić o radę, zasługiwał na osobiste podziękowanie.
Kiedy skończyła, już była spóźniona.
Chwyciła teczkę firmy Fendi i pobiegła do samochodu. Na szczęście do szpitala było tylko kilka
kilometrów. Zaparkowała na podziemnym parkingu i weszła do sztucznie oświetlonego holu.
Minęła godzina odwiedzin, ale w tym małym prywatnym szpitalu nagięto niektóre przepisy dla
bardzo zajętej Nory, ponieważ od miesiąca kogoś w nim odwiedzała regularnie w soboty i wtorki.
Jak widać, nie zaszkodziło jej to, że jest znaną osobą i że pielęgniarki uwielbiają jej audycję.
Idąc korytarzem do pokoju Erica, uśmiechała się na widok znajomych twarzy. Pod jego drzwiami
jednak przystanęła i wzięła się w garść.
Wprawdzie często go widywała, lecz te wizyty nigdy nie były łatwe. Erica Sloana traktowała jak
własnego syna, patrzenie więc na jego walkę z rakiem było nie do zniesienia. Tym bardziej że
oprócz Nory nie miał nikogo. Jego rodzice dawno spisali go na straty, nie akceptując jego wyborów
życiowych, a ukochany młodszy brat Dean rzadko miał czas na odwiedziny.
Kiedy otworzyła drzwi do pokoju, zobaczyła, że Eric śpi. Leżał w łóżku, zwrócony twarzą do okna.
Jego wychudłe ciało opatulone było kolorową chustą w kwadraty, którą Nora własnoręcznie
zrobiła na drutach.
Prawie pozbawiony włosów, z głęboko zapadniętymi policzkami i otwartymi ustami wyglądał jak
starzec pokonany przez chorobę. A nie skończył jeszcze trzydziestu jeden lat.
Przez chwilę miała wrażenie, jakby widziała go po raz pierwszy. Chociaż bowiem obserwowała te
ciągłe zmiany na gorsze, to tak naprawdę ich nie dostrzegała. Dopiero teraz ją uderzyły -
uwidoczniły się na twarzy jej przyjaciela, podczas gdy ona niemądrze udawała, że jeszcze będzie
dobrze.
Ale nie będzie. W tej chwili zrozumiała, co usiłował jej przekazać, i przejęło ją to takim bólem -
który dotychczas potrafiła sobie dzielić na możliwe do przełknięcia porcje - aż się przeraziła, czy go
zniesie. W tej jednej chwili, nie dłuższej niż uderzenie serca, nadzieja, którą miała, nagle ją
opuściła. A jeśli dla niej ten brak nadziei był taki bolesny, to jak Eric może się z tym wszystkim
uporać?
Podeszła i delikatnie pogłaskała łysy czubek jego głowy. Kilka cienkich kosmyków, cieniutkich jak
4
pajęczyna, połaskotało jej palce.
Spojrzał na nią zaspanym wzrokiem, siląc się na chłopięcy uśmiech, co mu się niemal udało.
- Mam dobre i złe wieści - powiedział.
Dotknąwszy jego ramienia, poczuła, jaki jest kruchy. Jaki niepodobny do tego wysokiego, o
bujnych włosach chłopaka, który dźwigał jej zakupy do domu...
- To zacznijmy od dobrych - powiedziała wesoło, zawieszając głos.
- Już koniec zabiegów.
Zbyt mocno uchwyciła go za ramię - kości się poddały, zupełnie jak u ptaka, więc natychmiast
poluzowała chwyt.
- A złe wieści?
Patrzył na nią wzrokiem bez wyrazu.
- Już koniec zabiegów. - I dodał: - To decyzja doktora Calomela.
Skinęła tępo głową, szukając dostatecznie ważkich stów, lecz przecież przez te jedenaście
miesięcy, odkąd postawiono mu diagnozę, wszystko już sobie powiedzieli. Spędzili kilkanaście
nocy na omawianiu właśnie tej sytuacji. Nawet sobie wyobrażała, że jest na nią przygotowana - na
ten początek końca - ale teraz zrozumiała, jaka była naiwna. Nigdy nie jest się przygotowanym na
śmierć, zwłaszcza gdy chodzi o kogoś, kogo się kocha. Jednak informacja mimo wszystko do niej
dotarła, bo przez cały czas obserwowała, jak rak zabiera jej przyjaciela.
Kiedy zamknął oczy, zastanawiała się, czy on usiłuje teraz zobaczyć siebie jako zdrowego, pełnego
życia, radosnego młodego człowieka... nauczyciela uwielbianego przez uczniów... czy też
przypomina sobie, jak kilka lat temu jego partner Charlie leżał w szpitalu w takim samym łóżku,
bezskutecznie walcząc z AIDS...
W końcu spojrzał na nią i usiłował się uśmiechnąć, co sprawiło, że łzy stanęły jej w oczach. W tej
samej chwili zobaczyła obrazy z całego jego życia. Widziała go u siebie Przy kuchennym stole jako
ośmiolatka pochłaniającego chrupki, potarganego, piegowatego chłopca z poobijanymi kolanami i
uszami wielkimi jak chochle.
- Wracam do domu - powiedział cicho. - Hospicjum będzie pomagać...
- Wspaniale - odparła ochrypłym głosem i uśmiechnęła się zbyt radośnie, usiłując udawać, że
mówią o tym, gdzie zamierza zamieszkać, a nie o tym, gdzie postanowił umrzeć. - Napisałam z
wyprzedzeniem kilka felietonów do mojej rubryki w gazecie, więc wezmę tydzień wolnego i w ciągu
dnia będę do ciebie przychodzić. Niestety wieczorami muszę być w radio, ale...
- Miałem na myśli to, że wracam na wyspę, do domu.
- Zadzwonisz do rodziny? - Nienawidziła jego decyzji, że sam będzie sobie radził z rakiem, ale był
nieugięty. Zabronił Norze mówić o swojej chorobie, a ona, chociaż się z tym nie zgadzała, nie miała
innego wyboru, tylko zastosować się do jego życzenia.
- Pewnie. Bardzo mi dotychczas pomagała.
- To co innego niż przyznać się do swojej orientacji, i dobrze o tym wiesz. Czas zadzwonić do
Deana i do rodziców.
Spojrzał na nią z wyrazem takiej beznadziejności w oczach, że miała ochotę się odwrócić.
- Co będzie, jeśli powiem mamie, że umieram, a ona mimo to nie przyjedzie?
Nora pojęła. Nie chciał ryzykować, nawet jeśli prawdopodobieństwo, że tak mogłoby się stać,
byłoby minimalne.
- Zadzwoń chociaż do brata. Daj mu szansę.
- Zastanowię się.
- O to cię proszę. - Uśmiechnęła się z przymusem. - Jeżeli możesz poczekać do wtorku, odwiozę
cię... Delikatnie dotknął jej ręki.
- Mam niewiele czasu. Ustaliłem, że polecę samolotem. Lottie jest już w domu i wszystko szykuje.
Mam niewiele czasu. O ile gorzej było usłyszeć te słowa głośno wypowiedziane! Z trudem
przełknęła ślinę.
- Nie możesz być sam.
- Dość. - Powiedział to miękkim tonem, a spojrzenie miał jeszcze bardziej miękkie, lecz w jego
głosie pobrzmiewały nuty dawnej siły. Przypominał jej, co niekiedy było konieczne, że jest
dorosłym, dojrzałym mężczyzną. - No - powiedział, klaszcząc w dłonie - prowadzimy rozmowę jak
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gdziejesc.keep.pl