Hanemann SÅ‚owo-obraz terytoriat, KsiÄ…zki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
STEFAN CHWINHanemannS�owo/obraz terytoriaFragmenty list�w Heinricha Kleista i Adolfinmy Henrietty Vogeloraz Zeznania Stimminga w przek�adzie Wandy Markowskiej(wg H. von Kleist, Listy, Warszawa 1983)Na ok�adce fragment obrazu Caspara Davida Friedricha Wsch�dksi�yca nad morzemIlustracje wewn�trz ksi��ki pochodz� z wystawy Koniec i po-cz�tek. Gda�sk 1945-1955. Prywatne kolekcje fotograficzne.Gda�ska Galeria Fotografii, Dzia� Muzeum Narodowego,1997Klucz do miejsc opracowa�a Krystyna ChwinRedakcja i korekta / Krystyna ChwinSk�ad / Piotr G�rskiDruk i oprawa / Drukarnia Wydawnictw Naukowych S.A.,��d�, ul. �wirki 2(C) Copyright by Stefan Chwin(C) Copyright for the present edition by s�owo/obraz terytoria,Gda�sk 1997Adres / wydawnictwo s�owo/obraz terytoriaGda�sk, ul. Grunwaldzka 74/3, tel. 41-44-13, tel./fax 45-47-07ISBN 83-87316-55-5Czternasty sierpniaO tym, co sta�o si� czternastego sierpnia, dowiedzia�em si�bardzo p�no, ale nawet Mama nie by�a pewna, czy wszystko si�zdarzy�o tak, jak o tym m�wiono u Stein�w. Pan Kohl, kt�ry pra-cowa� w budynku Anatomii od chwili za�o�enia Instytutu,m�wi� o samej sprawie niech�tnie; jego szacunek dla ludziw bia�ych uniformach narzuconych na ubranie z dobrej angiel-skiej we�ny, kt�rzy jedwabn� chusteczk� z monogramem prze-cierali okulary w z�otej oprawce, by� doprawdy zbyt wielki, by...Szk�a od Zeissa, przecierane spokojnym, nie�piesznym ruchemw westybulu portierni... W letnie dni osiada� na nich ��ty py�lip kwitn�cych w Delbruck-Allee obok budynku Anatomii, gdziech�odne powietrze z cienistego cmentarza ewangelickiegomiesza�o si� z suchym sosnowym powiewem od strony moreno-wych wzg�rz. O �smej czarny daimler-benz zatrzymywa� si�przed wej�ciem do Instytutu, potem z tramwaju nadje�d�aj�-cego od strony Langfuhr wysypywa� si� t�um ubranych na ciem-no dziewcz�t, kt�re po kilku minutach marszu wzd�u� cmentar-nego muru i doj�ciu na portierni�, a potem do bloku E, przy-wdziewa�y niebieski fartuch z rami�czkami skrzy�owanymi naplecach i bia�y czepek... Wi�c nawet pan Kohl nie ufa� temu, cous�ysza� od Alfreda Rotke, pos�ugacza z Anatomii, kt�ry - zeswoj� br�zowaw� cer� podobny do eleuzyjskiego cienia - prze-myka� si� podziemnymi korytarzami w gumowym fartuchu,szukaj�c zawsze czego� w�r�d miedzianych wanien, w kt�rychmoczy�y si� bia�e prze�cierad�a, potrzebne do okrywania sto�uz marmurowym blatem, d�ugiego sto�u na k�kach - prostok�t-nego, zimnego w dotyku i zawsze jakby troch� wilgotnego sto-�u, kt�ry ustawiono pod wielk� okr�g�� lamp� z pi�cioma mlecz-nymi �ar�wkami w sali IX na parterze budynku przy Delbruck-Allee 12.I chocia� pani Stein gotowa by�a przysi�c, �e wszystko zdarzy-�o si� dok�adnie tak, jak o tym m�wiono, pan Kohl, lekko uno-sz�c g�ow� i mru��c oczy, w kt�rych co kilka chwil skrzy�y si�ogniki ironii, patrzy� tylko na ni� z wyrazem wy�szo�ci, kt�rym- rzecz jasna - nie pragn�� jej obrazi�, c� jednak m�g� na toporadzi�, �e jako wtajemniczony wiedzia� wi�cej, pani Stein za�i tak niczym nie da�oby si� przekona�? Czubek bia�ej parasolkipostukiwa� na �cie�ce, gdy pani Stein schodz�c z pomostu molaw Glettkau na deptak ko�o gasthausu, m�wi�a do pana Kohla:"Przecie� nie mog�o si� zdarzy� inaczej. On musia� to zrobi�.To by�o silniejsze od niego. Trzeba mu wybaczy�..." "Musia�?"- pan Kohl unosi� brwi. Bo nawet je�li rzeczywi�cie zdarzy�o si�to, o czym m�wili, atmosfera gmachu Anatomii z rz�demoszklonych drzwi, w kt�rych pobrz�kiwa�y kryszta�owe szybkio t�czowopawim po�ysku, a emaliowane tabliczki z nazwamisal mia�y solenno�� gotyckich sarkofag�w, cisza, w kt�rej gu-mowe podeszwy pos�ugaczy mi�kko pluska�y na zielonym li-noleum, a dobiegaj�ce z podziemia odg�osy przesuwania ni-klowanych kot��w i blaszanych kuwet nios�y si� niczym mu-zyka wielkiej kuchni - wszystko to budzi�o wystarczaj�cy nie-pok�j, by pan Kohl chcia� go jeszcze pot�gowa� czym�, co nie-zrozumia�e i w najwy�szym stopniu w�tpliwe. I je�li nawetprawd� by�o to, co us�ysza� od Alfreda, gdy pod koniec wrze-�nia spotkali si� przypadkiem u Kaufmanna na D�ugim Po-brze�u, pan Kohl za najlepsze wyj�cie uzna� m�dre milczenie,bo w zdarzeniu, o kt�rym m�wili, kry�o si� co�, czego nie ro-zumia�, chocia� widzia� w �yciu niejedno, cho�by podczasodwrotu spod Metzu, a potem podczas oskrzydlaj�cego mar-szu na Strasburg, gdy ludzie, kt�rych - zdawa�o si� - dobrzezna� i o kt�rych nigdy by nie powiedzia� z�ego s�owa, zmienialisi� nagle, jakby z ich twarzy zesz�a sk�ra, ods�aniaj�c wilgot-ne po�yskliwe z�by. Wi�c �e mo�na si� zmieni�, wiedzia� a� nad-to dobrze, ale przecie� nie do tego stopnia i nie tu, w gmachuprzy Delbruck-Allee 12!Gdyby to przydarzy�o si� kt�remu� ze student�w albo naprzyk�ad asystentowi Martinowi Retzowi, tak, gdyby co� takie-go przytrafi�o si� w�a�nie Retzowi, pan Kohl ze zrozumieniempokiwa�by tylko g�ow� nad krucho�ci� ludzkiej natury i s�abo-�ci� nerw�w - ale Hanemann? Zapewne i w nim kry�y si�tajemnice, kt�rych nawet najprzenikliwsze oko doktor�w prze-� j�tych ideami Bleulera nie potrafi�oby wy�ledzi� (c� za� do-piero oko portiera, kt�ry zza mlecznej szyby widzia� tylko ciem-n� sylwetk� i jasne w�osy, a potem r�k� oddaj�c� klucz do saliIX), ale przecie� przemiana dusz mia�a swoje granice i to, comog�o si� zdarzy� m�odzie�com, kt�rzy wiedzeni pasj� zg��-biania sekret�w anatomii przybywali tu z Thorn, Elbing, a na-wet z Allenstein, nie mog�o zdarzy� si� komu�, kto bywa� tuod lat, a i wcze�niej - jak m�wiono - do�wiadczy� niejednegow szpitalu ko�o Moabitu, gdzie pono� odbywa� praktyk� u sa-mego Ansena.Wi�c czternastego nic niczego nie zapowiada�o. Studencischodzili si� powoli, bez po�piechu zajmuj�c miejsca w d�bo-wych �awach przed drzwiami z gotyckim "A". Syn ErnestaMehla, w�a�ciciela sk�adu �elaznego w Marienwerder, w niena-gannie skrojonej marynarce z g�adkiego kortu, z cwikieremw palcach, w butach z ��tej sk�ry, przyszed� ju� kilka minut podrugiej razem z Gunterem Henecke, synem w�a�ciciela sk�adubawe�ny i towar�w kolonialnych na Wyspie Spichrz�w, potemdo��czyli do nich inni - Alfred Rotke nie potrafi� sobie, nieste-ty, przypomnie� ich nazwisk. M�wili �ciszonymi g�osami, cho�czu�o si�, �e �miechem, gasn�cym, gdy spogl�dali na drzwigabinetu Hanemanna (za kt�rymi jednak wci�� nie by�o niko-go), �e tym �ciszonym, nerwowym �miechem, chc� w sobie st�u-mi� niepok�j, mimo �e nikt z nich nie by� tu po raz pierwszy.Wi�c nie m�wiono zbyt g�o�no - raczej szepty, milkn�ceokrzyki - i asystent Martin Retz, ilekro� przechodzi� w g��bi ko-rytarza, przenosz�c potrzebne instrumenty do sali IX, s�ysza�tylko pojedyncze �aci�skie s�owa splatane z wulgarn� niem-czyzn� i frazami z operetek (zesp� Heinricha Mollersa z Ham-burga odwiedzi� miasto przed tygodniem, pozostawiaj�c mi�ewspomnienia). Przed drzwiami z emaliowan� tabliczk�, nakt�rej czerni� si� rz�d gotyckich liter, robi�o si� coraz t�oczniej.Laski z bia�ymi i mosi�nymi ga�kami, wstawione do stojakazwie�czonego �elazn� lili�, po�yskiwa�y w ciemnym k�cie zad�bow� barierk�, a na czarnym wieszaku, nad seledynow� lam-peri�, imituj�c� �y�kowanie zielonego marmuru, styg�y p�asz-cze z kropelkami mg�y na ko�nierzach. Pod p�kolistym skle-pieniem dr�a�o nerwowe echo g�o�niejszych �miech�w, cich-n�ce w chwilach, gdy z podziemi dobiega� �omot przesuwa-nych miedzianych wanien, dudnienie �liskich blach i brz�k ni-klowanych narz�dzi.Hanemann - m�wi�a pani Stein - pokaza� si� na schodachpar� minut przed trzeci�. Studenci, powstawszy, odpowiedzie-li z szacunkiem na powitanie. W chwil� p�niej na korytarzupojawi� si� asystent Martin Retz w swojej troch� zbyt lu�nejmarynarce z ko�cianymi guzikami, pachn�cy wod� kolo�sk�Riedlitza i cho� szed� z r�wn� powag� jak Hanemann, nie by�ow nim nic, co by sk�ania�o do pochylenia g�owy.Martin Retz... Ile� to razy pani Stein widywa�a go na ko�cumola w Zoppot, jak z twarz� zwr�con� ku morzu sta� przybalustradzie zdaj�c si� nie dostrzega� nikogo, cho� przecie�w letnie, a nawet jesienne popo�udnia spacerowicz�w nie bra-kowa�o ani na promenadzie ko�o Kasyna, ani na pomostach.Zapewne t� melancholi� musia�y rodzi� w jego sercu �ywewci�� my�li o matce, kt�ra z oczami wpatrzonymi w sufit umie-ra�a przez wiele tygodni w szpitalu na ��kowej, nie s�ysz�cpyta� syna, kt�ry odwiedza� j� co par� dni zawsze z bukietemkwiat�w, ale przecie� m�czyzna nie powinien tak �atwo pod-dawa� si� losowi! Pani Stein, kt�ra nawet w ch�odne popo�ud-nia zwyk�a przychodzi� z c�rkami na molo ko�o czwartej, bymog�y za�y� powietrznej k�pieli, gdy tylko zbli�a�a si� doostrogi, na moment przerywa�a zachwyty nad �yciodajnymizaletami jodu, po czym odpowiadaj�c na pytaj�ce spojrzeniedziewcz�t, zaniepokojonych wygl�dem smuk�ego panaw ciemnej marynarce z ko�cianymi guzikami, kt�ry sta� nako�cu pomostu i nie zwa�aj�c na wiatr, targaj�cy mu w�osy,patrzy� na ciemn� lini� horyzontu, m�wi�a: "Moje drogie, panRetz jest melancholikiem" - co brzmia�o jak ostrze�enie i prze-stroga.Wi�c Martin Retz by� "melancholikiem" i to, co m�wi� o Ha-nemannie, musia�o by� nieuchronnie przenikni�te melancho-li�, kt�ra - pani Stein nie mia�a w�tpliwo�ci - nadaje zawszefa�szyw� barw� wszystkiemu, o czym my�limy. By� "melancho-likiem" - Hilda Wirth, u kt�rej Retz mieszka� na Am Johannis-berg i kt�ra budzi�a go co rano ostro�nym pukaniem w oszklo-ne drzwi, z pewno�ci� potwierdzi�aby tak� opini�. Bo przecie�kt� inny wozi�by ze sob� w czarnym neseserze, otulon�w skrawek kr�liczego futerka, t� ma�� gipsow� twarz niezna-nej dziewczyny, kt�r� pani Wirth ujrza�a kt�rego� popo�udniaw pokoju Retza, ma�� gipsow� twarz podobn� do per�owejmuszli, ustawion� na p�ce mahoniowego kredensu? Dlacze-go kto� tak zr�wnowa�ony i stanowczy, a� do przesady dbaj�-cy, by spinka do krawata pasowa�a do spinek...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]