Haldeman Joe - Wieczna wojna (tom 3) - Wieczna wolność, CIEKAWE KSIAZKI

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Joe Haldeman
Wieczna wolność
Przełożył Zbigniew A. Królicki
Czasem ludzie zaprzestają wojen, aby bogów
stworzyć. Bogów pokoju, którzy zmieniliby
Ziemię w niebo. Miejsce, w którym ludzie mogliby
myśleć, kochać i być. Bez oparów wojny
spowijających mrokiem umysły i serca. Wolni,
jakimś cudem, od pęt swej ludzkości.
Bogowie zsyłają wojnę, by nie pozwolić ludziom
stać się równym bogom. Bez ogłuszającego
łoskotu werbli, w jakiż raj moglibyśmy zmienić
ZiemiÄ™! Zerwawszy kotwicÄ™, jakÄ… jest wojna?
Gdybyśmy jakoś umieli jej
zapobiec? Ponoć bogowie tworzą ludzi
na swe podobieństwo. Tak więc wojny wzniecając,
ludzie swoją boskość wyrażają.
Pozbawiając życia, gdyż tak bogowie czynią.
Za nic mając kobiecą wolę podtrzymania życia.
I zwyczajny zdrowy rozsÄ…dek.
Wojownicy tworzą bogów. Aby powstrzymać
tych bóstw szaleństwo, musimy
znaleźć serce i rozum, żeby stworzyć
nowych bogów, którzy nie będą żądać
ludzkich oiar. Zupełnie nowych bogów,
z odrazÄ… spoglÄ…dajÄ…cych na wojnÄ™.
Bogowie czasem każą ludziom wojować
dla ich rozrywki. Możemy im popsuć tę
zabawę. Możemy stworzyć nowych bogów
w ludzkiej postaci. I nie musimy wcale
wzywać pomocy niebios. Wystarczy zwykłym
ludziom pokazać niebo, jakie mogą stworzyć!
Powstrzymać boże wojny! Niech ludzie sami
swe przeznaczenie tworzÄ…. Nie trzeba nam wojen
aby dowieść, kim naprawdę jesteśmy. Lecz
nawet i tego mało. By powstrzymać wojny,
potrzeba czegoś więcej. Aby im zapobiec
sami powinniśmy stać się bogami.
By położyć kres wojnom, uczyńcie bogiem człowieka.
Dla Gay, ponownie, po dwudziestu pięciu latach
Księga pierwsza
KSIĘGA RODZAJU
1
Zima długo nadchodzi na tej zapomnianej przez Boga planecie i za długo trwa. Pa-
trzyłem, jak nagły podmuch niesie wał zimnej piany po szarym jeziorze i myślałem
o Ziemi — nie pierwszy raz tego dnia. O tych dwóch ciepłych zimach w San Diego, kie-
dy byłem chłopcem. Nawet o tych ciężkich zimach w Nebrasce. Tamte przynajmniej
były krótkie.
Może za szybko odmówiliśmy, kiedy po wojnie ci wielkoduszni zombie zapropono-
wali, że podzielą się z nami Ziemią. Przybywając tutaj, wcale się od nich nie uwolnili-
śmy.
Od szyby okiennej ciągnął chłód. Marygay znacząco zakaszlała za moimi plecami.
— Co jest? — zapytała.
— Idzie zmiana pogody. Powinienem sprawdzić sznury.
— Dzieci wrócą za godzinę.
— Lepiej jeśli zrobię to teraz, dopóki nie pada, tak żebyśmy wszyscy nie musieli mok-
nąć na deszczu — powiedziałem. — Albo na śniegu. Nie wiadomo, co spadnie.
— Pewnie śnieg.
Zawahała się, ale nie zaproponowała, że mi pomoże. Po dwudziestu latach wiedziała,
kiedy nie pragnę towarzystwa. Włożyłem wełniany sweter i czapkę, a płaszcz przeciw-
deszczowy zostawiłem na kołku.
Wyszedłem na zimny i wilgotny wiatr. W powietrzu nie czuło się zapachu rychłego
opadu śniegu. Zapytałem o to zegarka, który z dziewięćdziesięcioprocentową pewno-
ścią zapowiedział deszcz, ale także zimny front, który wieczorem przyniesie marznącą
mżawkę ze śniegiem. Niezła pogoda na spotkanie towarzyskie. Od czasu do czasu mu-
sieliśmy przejść kilka klików. W przeciwnym razie zombie mogliby sprawdzić rejestr
i zauważyć, że my, odmieńcy, wciąż spotykamy się w jednym i tym samym domu.
Mieliśmy osiem sznurów, rozciągniętych na odległość dziesięciu metrów od końca
przystani do pali, które wbiłem w sięgającej mi do połowy piersi wodzie. Pozostałe dwa
zostały wywrócone podczas burzy. Wbiję nowe na wiosnę. Czyli za dwa lata czasu rze-
czywistego.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gdziejesc.keep.pl