Hawkins Karen - Wyznania łotra 02, Różne e- booki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Karen Hawkins
Wyznania Å‚otra
SÅ‚yszaÅ‚a pani historiÄ™ o talizmanie St. Johnów? PowiaÂ
dają, że jest magiczny! Ten z braci, który go nosi, spotyka
prawdziwą miłość. Obecnie pierścionek wisi na wstążce
przy płaszczu najprzystojniejszego, Brandona St. Johna.
Anne, nowa pokojówka państwa Pemberly, do swojej
przyszÅ‚ej pani, panny Lizy Pritchard, podczas adresowaÂ
nia zaproszeń na ślub.
1
Brandon St. John jest bardzo zmysłowym mężczyzną.
Gdy na mnie patrzy, czuję rozkoszne dreszcze aż po...
Och, przepraszam! Zapomniałam, z kim rozmawiam.
Panna Liza Pritchard do swojego narzeczonego, sir
Royce'a Pemberly'ego, na Bond Street, w trakcie szukaÂ
nia prezentu dla siostry sir Royce'a.
- Nie żyje.
Tonący w oparach brandy umysł Brandona St. Johna
rozpoznał głos młodszego brata.
Co on, do diabÅ‚a, robi w moim Å›nie? Devon byÅ‚ wystarÂ
czajÄ…cym utrapieniem na jawie.
- Niemożliwe - odezwaÅ‚ siÄ™ ktoÅ› inny. - Nie pozwoliÅ‚Â
by sobie umrzeć w taki nudny sposób, we własnym łóżku.
Brandon jÄ™knÄ…Å‚. Drugi gÅ‚os należaÅ‚ do jego brata przyÂ
rodniego, Anthony'ego Elliota, hrabiego Greyleya.
Na tym się jednak koszmar nie kończył, teraz bowiem
przemówił najstarszy brat Marcus:
- Nie jest martwy. Chrapał, kiedy weszliśmy.
- Szkoda, że nie możemy podpalić łóżka - powiedział
Devon wesołym tonem. - To by go obudziło.
Ktoś chwycił go za nogę i szarpnął.
- Odejdź - wymamrotał Brandon w poduszkę.
Uparta ręka potrząsnęła nim jeszcze raz.
7
- Wstawaj, Brand! Czeka na ciebie praca.
- Teraz śpię.
Ale pozbyć się Devona nie było tak łatwo.
- Wstawaj!
Brandon zaczął unosić głowę, ale łupanie w skroniach
sprawiło, że się rozmyślił.
- Poole! - zawołał ochrypłym głosem. - Gdzie jest ten
człowiek? Potrzebuję pistoletu.
- Pistoletu? - W gÅ‚osie Anthony'ego brzmiaÅ‚o rozbaÂ
wienie. - Wybierasz siÄ™ na polowanie?
- Tak. ZapolujÄ™ na przeklÄ™te gryzonie, które rozpleniÂ
Å‚y siÄ™ w moich pokojach.
- Poole nie może teraz przynieść ci broni - oznajmił
Devon, zawsze chÄ™tnie dzielÄ…cy siÄ™ zÅ‚ymi wieÅ›ciami. - PoÂ
wiedzieliśmy mu, że umieramy z głodu. Poszedł zobaczyć,
czy znajdzie się dla nas jakieś śniadanie.
Do czarta, co za straszny poczÄ…tek dnia! Brandon nieÂ
nawidził poranków. Akurat o tej porze różne irytująco
wesoÅ‚e typy uwielbiaÅ‚y drÄ™czyć ludzi, którzy potrzebowaÂ
li snu po nieprzespanej nocy.
- Może zamówimy dzbanek zimnej wody - podsunął
Anthony. - To powinno postawić śpiocha na nogi.
Brand naciągnął poduszkę na głowę. Gardło miał jak
dno beczki z solÄ…, szorstkie i suche, a w ustach smak kreÂ
dy. Poza tym bolała go głowa, żołądek się burzył.
PoprzedniÄ… noc pamiÄ™taÅ‚ bardzo mgliÅ›cie. PiÄ™knÄ… kobieÂ
tę o złotorudych włosach i grę w karty, w trakcie której
stawki zmieniaÅ‚y siÄ™ od gwinei przez części ubrania po inÂ
ne, dużo bardziej atrakcyjne trofea. Celeste była dla niego
ideaÅ‚em pod każdym wzglÄ™dem: piÄ™kna, inteligentna, utaÂ
lentowana w łóżku i poślubiona innemu. Mężczyzna nie
mógł oczekiwać więcej. Z wyjątkiem Brandona St. Johna.
Od stóp łoża dobiegł cierpki głos Marcusa:
- Zdaje siÄ™, że nasz brat ma za sobÄ… jeszcze jednÄ… ciężÂ
kÄ… noc.
Brand chciaÅ‚ wzruszyć ramionami, ale w ostatniej chwiÂ
li zrezygnował z nazbyt gwałtownego gestu. Marcus się
mylił. Noc wcale nie była ciężka. I w tym rzecz. Po dwóch
tygodniach choćby najlepszego romansu Brandon musiał
szukać nowego wyzwania.
Niestety od dÅ‚uższego czasu każda rozrywka wydawaÂ
Å‚a mu siÄ™ nudna. UżywaÅ‚ życia aż do przesytu, a jednoÂ
cześnie miał wrażenie, że coś ważnego traci.
Sentymentalne bzdury! Najwyraźniej od brandy robił
siÄ™ ckliwy. Od tej pory bÄ™dzie wierny porto. UniósÅ‚ bolÄ…Â
cÄ… gÅ‚owÄ™ i zmusiÅ‚ siÄ™ do uchylenia powiek. Jego oczy przeÂ
szyło oślepiające światło. Jęknął, a następnie po omacku
zaczął szukać do połowy opróżnionego kieliszka, który
staÅ‚ przy łóżku. PrzeÅ‚knÄ…Å‚ piekÄ…cy trunek i z hukiem odÂ
stawił puste naczynie na stolik.
- Klin? - zaśmiał się Anthony.
Brandon wytarł usta grzbietem dłoni i zerknął przez ramię.
- Mówcie, czego chcecie, i wynoście się do diabła.
- Jaki nieuprzejmy - skomentowaÅ‚ Devon. - SpodzieÂ
wałem się przynajmniej powitania.
- Od Brandona? - W gÅ‚osie Anthony'ego brzmiaÅ‚o zduÂ
mienie. - Jeśli nie nosisz spódnicy, nie masz wydatnego
biustu i męża, nie poświęci ci chwili uwagi.
Brandon zastanawiał się przez moment, czy spioruno-
wać go wzrokiem, czy zignorować. Po prawdzie, ze wszystÂ
kich braci ten był mu najbliższy. Mimo flegmatycznego
sposobu bycia miaÅ‚ wiÄ™cej energii i determinacji niż osobÂ
nicy hałaśliwi i dwa razy od niego silniejsi. A jego ostry
dowcip niezmiennie wprawiał Brandona w dobry humor.
Oczywiście nie teraz. O tej porze dnia nikomu nie jest
do śmiechu.
8
9
- MyÅ›laÅ‚em, że to twój miesiÄ…c miodowy - burknÄ…Å‚, Å‚yÂ
piÄ…c na brata.
- Anna i ja wróciliśmy zeszłej nocy, w samą porę na
spotkanie.
Do diabła, spotkanie! Brandon pomasował skronie.
- Zapomniałem.
- Zauważyliśmy - rzucił Marcus sarkastycznym tonem.
W jego niebieskich oczach malowaÅ‚a siÄ™ surowa nagaÂ
na. Najstarszy St. John żelaznÄ… rÄ™kÄ… zarzÄ…dzaÅ‚ rodzinÂ
nym majÄ…tkiem oraz życiem swoim i mÅ‚odszych czÅ‚onÂ
ków rodu.
Jako drugi pod wzglÄ™dem starszeÅ„stwa, Brand powiÂ
nien bardziej się angażować w finansowe przedsięwzięcia
dynastii, ale nawet w młodym wieku Marcus dążył do
kontrolowania wszystkich i wszystkiego, co nieraz przyÂ
prawiało rodzeństwo o irytację.
Dlatego w wieku dwudziestu dwóch lat, kiedy większość
jego przyjaciół piÅ‚a i oddawaÅ‚a siÄ™ rozpuÅ›cie, Brandon zgroÂ
madził tyle pieniędzy, ile zdołał, i kupił dwie zaniedbane
posiadłości niedaleko Shropeshire. Po kilku latach połączył
je w jednÄ…, kwitnÄ…cÄ… i bardzo dochodowÄ…. Od dawna nie
brał pieniędzy z kont bankowych St. Johnów, co bardzo
denerwowało Marcusa.
Nie żeby Brandon siÄ™ tym przejmowaÅ‚. Nie usamoÂ
dzielniÅ‚ siÄ™ dla niego, tylko po to, żeby sobie coÅ› udowodÂ
nić. Bardzo się cieszył, kiedy majątek po raz pierwszy
przyniósł dochód. Szybko jednak stwierdził, że jest już
trochÄ™... znudzony. Uczucie to nasilaÅ‚o siÄ™ przez nastÄ™pÂ
ne miesiące i lata. Teraz westchnął i spojrzał na Marcusa.
- Jak trzeba, to trzeba. - PrzetoczyÅ‚ siÄ™ na plecy i weÂ
tknął poduszkę pod głowę. - Skoro jesteśmy tu wszyscy,
zaczynajmy.
- Nie możemy odbyć narady w twojej sypialni - zapro-
testował Devon, krzywiąc się z niesmakiem. - Cuchnie tu
francuskim burdelem.
Anthony przekrzywił głowę i zmrużył oczy.
- PoznajÄ™ te perfumy...
- Wynoście się! - huknął Brandon, po czym dźwignął
siÄ™ na Å‚okciu i wskazaÅ‚ drzwi. -. Dajcie mi siÄ™ ubrać. PoÂ
tem do was dołączę.
- Oby - powiedział Marcus. - Bo przestaniemy być mili.
- Mili? Czy to grzecznie wÅ‚amywać siÄ™ do czyjegoÅ› doÂ
mu i brutalnie budzić gospodarza?
- Nie włamaliśmy się, tylko zapukaliśmy. Poole nam
otworzyÅ‚ i poinformowaÅ‚, że Å›pisz. My z kolei oÅ›wiadczyÂ
liśmy, że nas to nic nie obchodzi. I weszliśmy.
Brandon postanowiÅ‚ w duchu, że od tej pory jego loÂ
kaj i kamerdyner będzie nosił broń za każdym razem, gdy
otworzy komuś drzwi przed południem.
- Masz pięć minut na ubranie się - oznajmił Marcus.
- Pięć minut?
- To wiÄ™cej, niż ja bym ci daÅ‚ - wtrÄ…ciÅ‚ Anthony i obejÂ
rzał się na drzwi. - Przykro mi, że cię rozczaruję, Bridge-
ton. Wiem, że chciałeś zobaczyć, jak podpalam jego łóżko.
Brandon poszedł za wzrokiem Anthony'ego i zobaczył,
że w progu w niedbaÅ‚ej postawie stoi jego szwagier. NiÂ
cholas Montrose, hrabia Bridgeton uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™, podÂ
chwyciwszy spojrzenie jego przekrwionych oczu.
- Uroczy poranek, prawda?
- Idź do diabła - odburknął Brandon.
Bracia specjalnie przyprowadzili Bridgetona, choć go
nie znosili. A właściwie nienawidzili go, zanim ożenił się
z ich siostrÄ… SarÄ…. MusiaÅ‚ jÄ… poÅ›lubić, bo najpierw skomÂ
promitował, ale ku zaskoczeniu całej rodziny okazali się
dobrym małżeństwem.
Skończony drań udowodnił, że jest oddanym mężem
10
11
[ Pobierz całość w formacie PDF ]