Hassel Sven - Batalion marszowy (1962), E-BOOKI, Nowe (h - 123)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SWEN HASSEL
Batalion marszowy
- To była hiszpańska wojna domowa - powiedział Barcelona Blum, spluwając
swobodnie przez otwarty luk rosyjskiego czołgu, którym podróżowaliśmy. - Zacząłem walczyć
dla jednych, a skończyłem walcząc dla drugich. Najpierw byłem „miliciano" w Servicios
Especiales. Potem schwytali mnie nacjonaliści i gdy przekonałem ich, że byłem tylko
niewinnym Niemcem, który został siłą wcielony do służby przez Generała Miaja, wepchnęli
mnie do drugiego batalionu, trzeciej kompanii i zmusili, bym teraz walczył dla nich. Choć
proszę was, jeśli o mnie chodzi, to nie było między nimi żadnej różnicy... W Especiales
zgarnialiśmy wszystkich podejrzanych o bycie faszystą albo sabotażystą i zabieraliśmy ich do
Calle del Ave Maria w Madrycie. Ustawialiśmy ich zwykle pod ścianą rzeźni, w której piasek
był tak suchy, że krew wsiąkała weń w kilka sekund. Nie trzeba było nic sprzątać... Zazwyczaj
woleliśmy do nich strzelać jak stali, ale niektóre skurczybyki tak się kuliły, że za cholerę nie
można było ich ruszyć. W ostatnim momencie zawsze krzyczeli, „Niech żyje Hiszpania!"...
Rzecz jasna, jak wpadłem w łapska Nacjonalistów, to było tak samo, tyle że odwrotnie.
Jedyna różnica była taka, że kazali nam ich rozstrzeliwać siedzących i odwróconych plecami.
Ale w końcu i tak wszystko się sprowadzało do tego samego. Ci też krzyczeli „Niech żyje
Hiszpania!" zanim umierali. Najśmieszniejsze jest to, ze wszyscy uważali się za patriotów. Ale
jak już przyszło co do czego, to był tylko jeden sposób, by pokazać, że jesteś po właściwej
stronie. Musiałeś kogoś zadenuncjować. Nie miało najmniejszego znaczenia, kto to był, grunt
żeby kogoś sypnąć. I tak nie mieli żadnej szansy na obronę. Zawsze kazano im się zamknąć,
zanim jeszcze otworzyli usta...
Jak przyszedł koniec wojny, to zaczęliśmy mieć poważne problemy. Praktycznie zrobiła
się pięcioletnia lista oczekujących na rozwałkę. Musieliśmy przejąć areny do walki z bykami.
Wpędzaliśmy ich na arenę i kosiliśmy seriami z cekaemów. Mieliśmy cztery szwadrony
Maurów do pomocy. To byli dopiero morderczy skurwysyni... Po jakimś czasie nawet policja
się dołączyła. Każdy chciał postrzelać... A na końcu i tak wszyscy zdychali tak samo. Nie było
tam różnicy, po której stronie byłeś.
Zapadła chwila ciszy na refleksje. Potem odezwał się Mały, w typowy dla siebie,
bezpośredni sposób.
- Już mnie wkurwia ta pieprzona Wojna Domowa. Nie mieli tam żadnych panienek w
tej Hiszpanii czy jak?
Barcelona wzruszył tylko ramionami i przetarł oczy wewnętrzną stroną dłoni, jakby
próbował w ten sposób powstrzymać wspomnienia rzezi. Zaczął mówić o innych rzeczach. O
pomarańczowych gajach i winnicach i ludziach tańczących na ulicach. Wkrótce zapomnieli
piekące zimno i lodowate śniegi Rosji i choć na chwilę, czuli tylko słonce i piasek odległej
Hiszpanii z opowieści Barcelony…
Rozdział 1
Po ogromnych, otwartych przestrzeniach stepów wiał wieczny wiatr, wzbijając śnieg
w kłębowiska białych wirów. Czołgi rozciągnęły się w długiej linii, jeden za drugim. Były
teraz nieruchome, a ich załogi kuliły się po zawietrznej stronie pojazdów, próbując choćby
trochę się zasłonić.
Mały leżał pod naszym Panzer 4. Porta przyszykował sobie gniazdko pomiędzy
śladami gąsienic i siedział teraz jak śnieżna sowa, z szyją głęboko wciśniętą w ramiona.
Między jego nogami, fioletowy i szczękający zębami, przykucnął Legionista. Na razie nasze
pośpieszne natarcie się zatrzymało. Nikt z nas nie wiedział, dlaczego i szczerze
powiedziawszy, to niewiele nas to obchodziło. Wojna wciąż była wojną, nieważne czy
kolumna posuwała się naprzód, czy stała. Nie warto się przejmować. Julius Heide, który
wykopał sobie dziurę w śniegu, zasugerował grę w oczko, ale mieliśmy zbyt zmarznięte
dłonie, by utrzymać w nich karty. Legionista miał poważnie odmrożone palce i uszy, a
lecznicza maść, którą stosowaliśmy, zdawała się tylko pogarszać odmrożenia. Porta już
pierwszego dnia wyrzucił swój przydział narzekając, że maść śmierdzi kocim gównem.
Po jakimś czasie pojawił się Stary, walcząc z wiatrem, by do nas dotrzeć. Wszyscy
spojrzeliśmy na niego wyczekująco, wiedząc, że przychodzi wprost od dowódcy.
- No i? - Spytał Porta.
Stary nie odpowiedział od razu. Rzucił swój karabin na ziemię i ostrożnie usiadł obok
na śniegu. Następnym krokiem było rytualne zapalenie fajki, sławnej starej fajki z
przykrywką na cybuchu, którą Stary zrobił sam. Legionista podał mu swoją zapalniczkę. Była
to najlepsza zapalniczka na całym świecie, która znana była z tego, że jeszcze nigdy się nie
zepsuła. Ona także była domowej roboty, wykonana ze starego ołowianego pudełka, żyletki,
kilku kawałków szmaty i kamyczka do zapalniczki.
- No i? - Nalegał Porta niecierpliwiąc się. - Co powiedział?
Leżący pod czołgiem Mały zaczął się uderzać po udach, by pobudzić przepływ krwi.
- Jezu, to jest zabójcze! - Pomasował delikatnie zgrubiałą skórę na policzkach. - Czy
ktoś tu nie mówił, że wiosna jest tuż za rogiem?
- Jeszcze jak, cholerne święta są za trzy tygodnie! - Odpowiedział ponuro Porta.
- I mogę ci tu i teraz oświadczyć, że jedyny prezent, jaki dostaniesz, to będzie kulka w
łeb od Iwana. Zmartwiałymi palcami Stary wyjął z kieszeni kurtki mapę i ostrożnie zaczął ją
rozprostowywać na śniegu.
Macie. Tam właśnie ruszamy. Pokazał na punkt zaznaczony na mapie. Mały wyczołgał
się ze swojego legowiska, by też spojrzeć.
- Kotylnikowo - powiedział Stary, stukając palcem w mapę - Trzydzieści kilometrów
za liniÄ… frontu. Z Kotylnikowa ruszamy w kierunku jakiegoÅ› miejsca zwanego Obilnoje, aby
przyjrzeć się ruskim żołnierzom. Zobaczymy, co robią i ilu ich to robi... Innymi słowy,
ruszamy na rekonesans. No i gdyby tak przypadkiem się okazało, że jesteśmy odcięci bez
możliwości powrotu - Stary uśmiechnął się miło - mamy rozkaz, by próbować nawiązać
kontakt z Czwartą Armią Rumuńską, która jak się sądzi powinna być gdzieś na południowy-
zachód od Wołgi... No, przynajmniej teraz. Bóg jeden wie, gdzie Rumuni będą, jak zechcemy
do nich dołączyć. Pewnie zmazani z powierzchni ziemi. Chwila ciszy. Głośne pierdnięcie
Porty mniej lub bardziej wyraziło poglądy całej grupy.
- Kto ma nietoperza zamiast mózgu, ty czy dowódca? Iwany nie są ślepe, wiesz?
Zauważą czołgi z paru kilometrów. Stary ponownie uśmiechnął się z sympatią.
- Ale jest jeszcze coś. Poczekajcie aż usłyszycie wszystko. Wyjął fajkę z ust i zaczął
się gruntownie drapać w ucho ustnikiem. Pomysł polega na tym, żeby się przebrać w
rosyjskie mundury i poruszać się za ich liniami w dwóch zdobycznych T34.
Legionista usiadł gwałtownie.
- To prawie tożsame z samobójstwem. - Miał oskarżający ton głosu - Nie mają prawa
tego zrobić. Jeśli Iwan nas dorwie przebranych w jego ciuchy, to już po nas.
- To może być szybsza śmierć niż powolne zamarzanie na Kołymie - mruknął Stary. Z
dwojga złego to chyba taką preferuję.
Nie dając nam szansy na dalsze komentarze, postawił nas na nogi i powlekliśmy się w
nieładzie w kierunku pojazdu dowódcy. Kapitan Lander nie był zbyt długo z batalionem.
Pochodził z Lesvig i wiadomo było, że jest fanatycznym hitlerowcem. Podejrzane plotki
mówiące o znęcaniu się kapitana nad dziećmi dotarły do zawsze otwartych żołnierskich uszu
na froncie. Porta, jak zwykle, był jedynym, który dokopał się prawdy poprzez swojego
przyjaciela Federsa. Wyłoniła się opowieść o lodowatych kąpielach w pewnej „placówce
korekcyjnej", z którą, jak na to wyglądało, Kapitan Lander był związany. Nie byliśmy tym
wszystkim specjalnie zdziwieni. Wielu, którzy wstąpili do batalionu, miało przeszłe życia, o
których woleli nie wspominać. Ludzie, którzy klepali cię po ramieniu i nazywali
przyjacielem, którzy z ochotą rozdawali swoje papierosy, którzy dostawali paczki szynki i
bekonu z Danii i którzy przechwalali się swoim podejściem do ludności na okupowanych
terytoriach - wszystkich ich prędzej czy później dościgała ich przeszłość i wtedy Porta lub
Legionista decydowali o ich przyszłości. Niektórzy dostawali cios nożem w plecy podczas
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gdziejesc.keep.pl