Harris Cindy - Smak zemsty, Różne e- booki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Cindy Harris
Smak zemsty
Prolog
Dublin, 1865
Gdy zbliżał się koniec, była taka spokojna... Jej dłu
gie, kasztanowate włosy rozsypały się po poduszce,
a ona, wycieńczona gorączką, niknęła w fałdach bia
łej płóciennej koszuli wśród otaczającej ją pościeli.
Mąż siedział przy jej łóżku, trzymał ją za rękę, od
garniał jej z czoła wilgotne włosy. Przez cały rok Ma
ry zmagała się ze śmiertelną chorobą. Teraz była już
zmęczona, gotowa się poddać. Ale Devon Avondale
nie zamierzał na to pozwolić. Nie wyobrażał sobie,
że Mary mogłaby go opuścić. Miałaby umrzeć, a on
żyć nadal? To było nie do pomyślenia!
Głaskał delikatną skórę jej ramienia i z pochyloną
głową modlił się o cud.
Zdławiony, słaby głos Mary wyrwał go z niemej za
dumy.
- Nie bądź taki smutny, Devon.
Powstrzymał łzy cisnące się do oczu. Mary była o ty
le dzielniejsza od niego! Nie chciał, by dowiedziała się,
jakim jest tchórzem, jak straszliwie boi się, że ją utraci.
- Wszystko będzie dobrze, Mary. Nastąpi przesile
nie, gorączka opadnie...
Spieczone usta rozchyliły się w lekkim uśmiechu.
- Nie, Devon. To już długo nie potrwa.
Pochylił się ku Mary, ukrył głowę na jej piersi. Gła-
5
skała go po włosach. Oddychała z coraz większym
trudem. Objął ją ramionami i przytulił tak mocno,
jak tylko się odważył. Żar ciała Mary przenikał w je
go ciało. Tak jej potrzebował! Nie pozwoli jej odejść!
Jeśli Mary umrze, on także nie chce żyć.
- Popatrz na mnie, Devon.
Podniósł głowę.
- Mój pamiętnik... - Wskazała wychudzonym pal
cem niewielki, oprawny w skórę tomik leżący na noc
nym stoliku. - Kiedy mnie już nie będzie...
Potrząsnął głową. Nie mógł znieść, jak o tym mó
wiła.
W jej głosie brzmiała determinacja, która go zasko
czyła.
- Pisałam go z myślą o tobie, kochany. Dzięki nie
mu będziesz miał cel w życiu... I znów odnajdziesz
miłość.
Z jękiem przycisnął do warg jej kruchą rękę. A po
tem, gdy Mary wydawała ostatnie tchnienie, ucałował
ją w usta.
Był taki piękny, wiosenny poranek... a Mary O'Roar-
ke Avondale leżała martwa w swoim łóżku, w swoim
domu pod numerem drugim na Fontjoy Square.
1
Dublin, 1870
Ferghus, majordomus łady Dolly Baltmore -
a ostatnio raczej stajenny, kucharz i pomywaczka
w jednej osobie - stał w drzwiach, wycierając ręce
w przód wytłuszczonego fartucha.
- Ktoś się dobija jak opętany do drzwi frontowych,
pszepani.
Jakby Dolly sama tego nie słyszała!
Druty zastygły w ręku łady Baltmore. Podniosła
wzrok znad wełnianej pończochy, której piętę uzu
pełniała. Zmrużyła zielone, łzawiące oczy. Było już
późne popołudnie i słońce, wpadając przez okno jej
salonu, nie dodawało pomieszczeniu wiele światła.
Położony w północnej części Dublina dom lady Balt
more rozpadał się w szybkim tempie. Nie była w sta
nie uporać się z jego naprawą jak z reperacją trzyma
nej w ręku pończochy.
Pokój wydal się jej nagłe tak mroczny, że musiała
zamrugać oczyma, by dostrzec wyraźnie swego jedy
nego już sługę. Można by, oczywiście, zapalić lampę,
ale nafta była luksusem, a oświetlenie gazowe tym
bardziej. Niesłychanie kosztowne woskowe świece
zapalano tylko przy gościach, stwarzając pozory za
możności - niezbędne w życiu Dolly jak powietrze,
którym oddychała. Musi przenieść się z robótką pod
7
samo okno, póki drobniutki ścieg nie stanie się cał
kiem niewidoczny.
Kiedy zaś ściemni się do tego stopnia, że żadna ro
bota na drutach (choćby najgrubszych!) nie będzie
już możliwa, Dolly położy się do łóżka i spędzi ko
lejny wlokący się nieznośnie wieczór, obmyślając ze
mstę na Dicku Creevym. Na człowieku, który zamor
dował jej męża, lorda Boyle'a Baltmore'a, a ją skazał
na koszmarną egzystencję!
Gdyby jednak nazajutrz wpadła na popołudniową
herbatkę ta okropna snobka, jej szwagierka, Dolly
i Ferghus potrafiliby jej zaimponować. Pojawiłyby się
na ogromnej tacy kanapki z rzeżuchą, biszkopty, go
rące bułeczki. Otrzymawszy zaś zaproszenie do czy
jejś wiejskiej rezydencji, przed powrotem do domu
Dolly zakradłaby się do spiżarni gospodarzy i napeł
niła swój kuferek słoiczkami konfitur i pieczywem do
mowego wyrobu. Gdyby zaś Dolly chciała za wszel
ką cenę zadać szyku za ostatnie grosze, udałaby się
wynajętym powozem na przejażdżkę do St. Stephen's
Green albo po Grafton Street. Uśmiechałaby się bez
trosko do przechodniów i machała znajomym dłonią
w pracowicie pocerowanej koronkowej rękawiczce.
W ciągu ostatniego roku po śmierci męża życie
Dolly stało się jednym przerażającym pasmem fałszu
i dwulicowości.
Ktoś nadal walił ciężką, mosiężną, wypolerowaną
dla większego efektu kołatką w drzwi frontowe. I to
tak, że krokwie się trzęsły.
Ferghus przestąpił z nogi na nogę i odchrząknął.
- Jak żem już mówił, ktoś się do nas dobija, psze-
pani.
Palce Dolly zaczęły się znów rytmicznie poruszać.
8
[ Pobierz całość w formacie PDF ]