Harrison Harry-Stalowy szczur 4-Zemsta Stalowego Szczura, KSIĄŻKI
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Harry Harrison - Zemsta Stalowego Szczura
Harry Harrison
Zemsta Stalowego Szczura
(Przekład: Jarosław Kotarski)
1
Sterczałem w kolejce równie wytrwale, jak cała gromada podatników, i ściskałem w ręce zabazgrany formularz i
gotówkę - starożytny, prawie nigdzie już nie stosowany środek płatności pod postacią rulonika zielonych papierków;
lokalne dziwactwo, które drogo będzie kosztowało miejscowych klientów. Coś swędziło mnie niemiłosiernie pod sztuczną
brodą. Drapałem się akurat, gdy facet przede mną odszedł od okienka i nadeszła moja kolej. Paluch utkwił mi w tym
cholernym kleju. Największym moim zmartwieniem było w tej chwili - jak wyciągnąć palec, nie ściągając przy okazji
zarostu. Zgromadzone w tym miejscu szerokie audytorium miało za chwilę zaznać wystarczająco wielu wrażeń i chciałem
zaoszczędzić im jeszcze jednego, nadprogramowego.
- Dalej, niechże pan mi to wreszcie poda! - dobiegło mnie zza okienka. Urzędniczka była stara, brzydka jak
nieszczęście i na dodatek zrzędliwa.
- Wprost przeciwnie - odezwałem się uprzejmie. Ten cholerny klej w końcu puścił, druki i banknoty sfrunęły na
ladę i odsłoniły moją siedemdziesiątkę piątkę z rakietowo napędzanymi pociskami. - To raczej niech pani da mi w końcu
to, co wycisnęliście z biedaków zamieszkujących to zadupie.
Uśmiechnąłem się przy tym rozbrajająco. Babsztyl pisnął przeraźliwie i czym prędzej zaczął grzebać w kasie. By
ułatwić jej podjęcie właściwej decyzji, wyszczerzyłem zęby, które uprzednio pokryłem całkiem porządną, karminową
farbą. Gdy pchnięte ku mnie pieniądze znalazły się w zasięgu mojej ręki, zacząłem upychać je systematycznie do górnej
kieszeni płaszcza. Moją słodką tajemnicą był fakt, że miała ona połączenie z innymi kieszeniami.
- Co pan robi? - sapnÄ…Å‚ stojÄ…cy za mnÄ… facet z wytrzeszczonymi obecnie solidnie oczami.
- Podejmuję forsę - odparłem zgodnie z prawdą i cisnąłem mu plik banknotów. - Też pan chce?
Złapał odruchowo banknoty i oczy jeszcze bardziej wyszły mu z orbit. Jednocześnie ryknął alarm i usłyszałem
trzask blokowanych drzwi. Urzędniczka usiłowała ulotnić się w tym czasie, jednak kolejny błysk mego serdecznego
uśmiechu skutecznie ją powstrzymał i forsa płynęła dalej. Ludzie biegali w popłochu, a strażnicy, z zapałem wymachując
bronią, rozglądali się gorączkowo za kimś, kogo można by ustrzelić. Wdusiłem więc guzik trzymanego w kieszeni
nadajnika i w całym banku rozbrzmiała seria mocnych eksplozji. Wywaliło wszystkie kosze na śmieci, w których
uprzednio umieściłem profilaktycznie bomby gazowe. Przestałem na chwilę interesować się inkasowaniem gotówki,
nałożyłem natomiast hermetyczne gogle i nalepiłem porządny plaster na usta - to ostatnie po to, by zmusić się do
oddychania przez nos, w którym tkwiły przeciwgazowe filtry. Następnie rozejrzałem się wokół. Widok był fascynujący.
Gaz oślepiający jest bezbarwny i bezwonny, działa jednak prawie natychmiast. W ciągu piętnastu sekund od pierwszego
wybuchu wszyscy wewnątrz budynku byli ślepi. Z wyjątkiem oczywiście Jamesa Bolivara DiGriz, czyli mnie. Jako
jednostka niepospolicie utalentowana (stąd zresztą przezwisko Stalowy Szczur) załadowałem resztę gotówki i wziąłem
azymut na najbliższe drzwi.
Moja dobrodziejka z drugiej strony lady ulotniła się definitywnie. Nie było jej widać, za to było ją doskonale
słychać - gdzieś z podłogi. Wrzeszczało zresztą wszystko, co się ruszało - poza mną, oczywiście. Zaiste, pełne grozy są
chwile spędzone przez normalnego człowieka w kraju ślepców. W koło wszyscy poruszali się po omacku i co chwila się
przewracali. Dotarłem szczęśliwie do drzwi, przy których - na zewnątrz - zebrał się już całkiem spory tłum gapiów.
Pomachałem im ręką, co - doprawdy nie wiem dlaczego - przyprawiło ich o drgawki i zmusiło do gwałtownej ucieczki.
Przestrzeliłem zamek, ustawiwszy broń tak, by kule przeleciały ludziom nad głowami, i kopnąłem drzwi. Zanim
wygramoliłem się na zewnątrz, rzuciłem jeszcze krzykacza na chodnik i wpakowałem do uszu stopery.
Krzykacz wystartował i od razu wszyscy się rozbiegli. Nie ma się innego wyboru, gdy coś takiego drze mordę.
Wysyła toto dźwięki o natężeniu równym solidnemu trzęsieniu ziemi. Niektóre są słyszalne - na przykład odgłos, który
odbiera się jako wzmocniony silnie pisk paznokcia skrobiącego po szkle, inne zaś, będąc poddźwiękami, stwarzają nastrój
paniki i grozy. Nieszkodliwy w sumie drobiazg, ale jak pożyteczny.
Tak czy inaczej - ulica była pusta, gdy dobiegałem do wozu, który właśnie zatrzymał się przy krawężniku. Mimo
stoperów łeb mi pękał od tego jazgotu. Odetchnąłem dopiero wtedy, gdy doskonale dźwiękoszczelny i hermetyczny wóz
ruszył z miejsca i skierował się w perspektywę ulicy.
- Wszystko w porządku? - spytała siedząca przy kierownicy Angelina, biorąc zakręt z nonszalancją zatwardziałego
samobójcy.
- Poszło jak po maśle.
- Twoje porównania pozostawiają wiele do życzenia pod względem poprawności i czystości języka.
- Przepraszam, ale wczesnoporanna praca nigdy nie wpływała dobrze na moje samopoczucie i zdolności. A poza
tym, ten płaszcz zawiera obecnie o wiele więcej forsy, niż
zdążymy wydać.
- O to już nie musisz się martwić! - stwierdziła z czarującym uśmiechem. Miałem ochotę ją ucałować,
potrzebowała jednak całego dostępnego refleksu, by nie zabić nas w tej przejażdżce, poprzestałem zatem na przyjacielskim
poklepaniu jej po ramieniu.
Wetknąłem gumę do żucia w usta - trzeba było pozbyć się tego przerażającego kolorytu uzębienia - i zająłem się
zdejmowaniem charakteryzacji. Angelina skręciła tymczasem w przecznicę, zwolniła i skręciła ponownie. W zasięgu
wzroku było pusto. Nacisnęła malutki czerwony guzik.
Jakie to interesujące rzeczy zdarza się ludziom wymyślać. Tablice rejestracyjne obróciły się natychmiast. Lecz to
było akurat dość banalne. Z dysz na przednim zderzaku trysnęły strumienie katalizatora. Wszędzie, gdzie stykał się z
błękitem karoserii, zmieniał go natychmiast w twarzową czerwień. Z wyjątkiem górnej części wozu, która odzyskała
dziewiczą przezroczystość. To, co sprawiało wrażenie galwanizowanej chromem powierzchni, rozpuściło się. Przy okazji
zmieniła się też marka wozu.
1 / 38
Harry Harrison - Zemsta Stalowego Szczura
Gdy tylko proces ów dobiegł końca, Angelina ściągnęła ognistopomarańczową perukę i zawróciła w stronę banku.
Przejąłem na chwilę kierownicę, gdy pakowała nasze przebrania do skrytki i nakładała oszałamiające okulary
przeciwsłoneczne.
- Dokąd teraz? - zapytała, gdy obok nas przemknęło stadko wyjących patrolowców.
- Myślałem o plaży. Wiatr, słońce - to zdrowe i orzeźwiające...
- Nawet bardzo, jeśli można ci przerwać. - Poklepała się po zaokrąglonym wybrzuszeniu przepony z uśmiechem,
w którym było coś więcej niż tylko zadowolenie. - To już siódmy miesiąc. A poza tym... - popatrzyła na mnie
naburmuszona - to mi przypomina, że obiecałeś zrobić ze mnie uczciwą kobietę, abyśmy mogli wreszcie nazwać ten okres
miodowym miesiÄ…cem.
- W pierwszej nadarzającej się chwili, moja ty śliczna. Nie chcę z ciebie zrobić uczciwej kobiety - to byłoby
zresztą fizycznie niemożliwe. Jesteś tak samo podszyta złodziejstwem jak ja. Lecz z całą pewnością ożenię się z tobą i
wsunÄ™ najkosztowniejszÄ…...
- UkradzionÄ…!
- ...obrączkę na ten delikatny paluszek. Przysięgam! Obiecuję! Ale gdy tylko spróbujesz zalegalizować nasz
związek, połknie nas komputer i skończy się babci sranie razem z naszymi wakacjami.
- A ty dostaniesz dożywocie. Lepiej jednak będzie, jeśli złapią cię teraz, zanim będę zbyt gruba, by za tobą biegać.
Teraz pojedziemy do tego ośrodka nad morzem i nacieszymy się ostatnim dniem wolności. A jutro, zaraz po śniadaniu
bierzemy ślub. Obiecujesz?
- Mam tylko jedno pytanie...
- Obiecaj! Za dobrze znam twoje numery!
- Masz moje słowo. Tylko że...
Zahamowała nagle z poślizgiem i okazało się, że spoglądam w lufę mojego własnego gnata. Z tej perspektywy
była ona przerażająco wielka, a palec na spuście charakteryzował się niezdrową bielą.
- Obiecaj, ty śliski, oszukańczy, kłamliwy i trzeciorzędny włamywaczu od siedmiu boleści, albo wypruję ci flaki!
- Ty mnie naprawdÄ™ kochasz!?
- Oczywiście, że cię kocham! Ale jeśli nie będę cię miała dla siebie, to sama cię ukatrupię. No, gadaj!
- Pobieramy siÄ™ rano.
- Jak trudno jest niektórych przekonać! - westchnęła, wsuwając broń do kieszeni i lokując siebie w moich
ramionach.
Potem pocałowała mnie tak czule, ze byłem niemal gotów cieszyć się zapowiedzią jutrzejszego dnia.
2
- Dokąd to, Chytry Jimie? - Angelina wychylała się przez okno naszego pokoju. Zatrzymałem się z ręką na klamce
furtki.
- Idę popływać, kochanie! - odwrzasnąłem i nacisnąłem klamkę.
Ryknęła siedemdziesiątka piątka i z całego urządzenia wejściowego cała została jedynie klamka.
- Rozepnij się! - odezwała się z odcieniem życzliwości, dmuchając w lufę.
Wzruszyłem z rezygnacją ramionami i rozpiąłem płaszcz kąpielowy. Poza tym, że nogi miałem gołe, byłem
całkowicie ubrany (buty tkwiły w kieszeniach marynarki). Pokiwała piękną głową ze zrozumieniem.
- Możesz wracać na górę. Wykąpiesz się w wannie.
- Tylko mnie źle nie zrozum. Chciałem jeszcze po drodze wpaść do kilku sklepów i...
- Na górę!
Poszedłem. Nie było nawet sensu kląć. Lekarze Korpusu rozsupłali splątane niteczki jej podświadomości i
wprowadzili w normalne, szczęśliwe ludzkie życie. Ale gdy przychodziły momenty krytyczne, stawała się dawną Angeliną
- najokrutniejszym mordercą, jakiego znałem. Westchnąłem i wszedłem na schody. Jeszcze głębiej westchnąłem, gdy
zobaczyłem, że płacze.
- Nie kochasz mnie. - Klasyczny gambit funkcjonujÄ…cy od czasu pierwszej baby w raju i nadal nie do rozwiÄ…zania.
- Kochanie, naturalnie, że cię kocham. - Bo i faktycznie, kochałem ją. - To tylko... taki odruch. Kocham cię, ale
małżeństwo... to jak pójście do więzienia, a ja, jak wiesz, nigdy dotąd tam nie trafiłem.
- To wyzwolenie, a nie niewola - usłyszałem, gdy zabrała się do makijażu. - To jak kąpiel w zimnej wodzie.
Trzeba szybko do niej wejść i wszystko potem jest OK. A teraz opuść nogawki i włóż buty.
Zrobiłem, co chciała, i miałem właśnie powiedzieć, co sądzę o tym głupawym stwierdzeniu, gdy ujrzałem
otwierające się drzwi, za którymi stał Mistrz Ceremonii i dwóch świadków. Angelina ujęła mnie za rękę (tym razem zrobiła
to łagodnie) i pociągnęła do drugiego pokoju. Usłyszałem dźwięk organów i oczy zakryła mi mgła.
Gdy odzyskałem zdolność wyraźnego widzenia, organy wybrząkiwały właśnie ostatnie tony, drzwi zamykały się
za świadkami, a Angelina oglądała paluszek ozdobiony obrączką. Jęknąłem.
Na kredensie stało parę flaszek. Sam nie wiem, jak odnalazłem kolbiastą butelkę Syrian Panther Sweat 20. Pewien
jestem tylko, że nie zawdzięczałem tego moim oczom. Samogon ten ma tak owocne działanie, że jego sprzedaż zakażana
jest na przynajmniej połowie cywilizowanych planet. Najskuteczniej działa w dawce równej pełnemu kubkowi.
Wypiłem dwa i pogrążyłem się w niewesołych rozważaniach. Musiało mi to zająć trochę czasu, gdyż Angelina,
moja Angelina (z trudem powstrzymywany jęk), stała przede mną w marynarskich spodniach i swetrze, ze spakowanymi
torbami. Szarpnięciem wytrąciła mi szklankę z dłoni.
- Tak sobie na boczku świętujemy? - powiedziała jak najuprzejmiej. - Na to będzie czas wieczorem. Teraz
zjeżdżajmy stąd. Jak tylko nasze nazwiska wpadną do komputera, to wszystko strzeli i zajaśnieje jak knajpa w dniu
wypłaty. Sądzę, że gliny gotowe są zesrać się, byle tylko nas dostać.
- Cisza - rozkazałem łapiąc pion. - Ten obrazek już znam. Bierz samochód i jazda.
Zaofiarowałem pomoc przy wynoszeniu rzeczy, ale zanim zdążyłem wyrazić tę propozycję głośno, Angelina była
już w połowie schodów. Zachęcony jej przykładem, namierzyłem przeszkody terenowe i ruszyłem za nią. Samochód stał z
otwartymi drzwiami i pomrukiwał niecierpliwie, a siedząca za kierownicą Angelina pomrukiwała w innej tonacji, lecz
również niecierpliwie.
2 / 38
Harry Harrison - Zemsta Stalowego Szczura
Gdy wgramoliłem się do środka, zaczęły do mojej kory mózgowej docierać pierwsze oznaki, że łapię kontakt z
rzeczywistością. Ten wóz, podobnie jak wszystkie pojazdy używane na Karnacie, działał na parę generowaną dzięki
spalaniu pewnego rodzaju torfu. Używano do tego pomysłowego i niepotrzebnie skomplikowanego urządzenia. Potrzeba
było co najmniej trzydziestu minut na podniesienie pary do poziomu, który umożliwiał jazdę. Angelina musiała zatem
rozgrzać wóz jeszcze przed ślubem, planując dokładnie wszystkie pozostałe przedsięwzięcia. Jak dotąd, jedynym moim
wkładem w imprezę był ten prywatny drink. To mi o czymś przypomniało.
- Masz tabletkę? - wychrypiałem.
Zanim skończyłem mówić, tabletka leżała już na mojej otwartej dłoni. Mała, różowa, z trupią główką;
wstrząsający wynalazek jakiegoś szalonego chemika. Działała jak metaboliczny odkurzacz, wyrzucając z żołądka jego
zawartość i dokonując blitzkriegu w układzie krwionośnym. Usuwała nie tylko alkohol, ale również wszystkie skutki picia
tak dokładnie, że godna współczucia ofiara alkoholizmu stawała się trzeźwa jak noworodek. Z rezygnacją połknąłem to
diabelstwo.
Mówi się, że to działa błyskawicznie, lecz czas jest pojęciem względnym. Subiektywnie trwało to ze trzy godziny;
przypominało doznania delikwenta, którego żołądek wypełniają nagle wodą i to aż do pęknięcia, a zaraz potem woda owa
wypływa wszystkimi porami ciała.
- Uff - odezwałem się słabym głosem i wytarłem czoło.
Obok nas przemykały właśnie ostatnie domy jakiejś wioski. Angelina prowadziła z chłodną obojętnością, a
generator pobrzękiwał wesoło po zjedzeniu następnego kawałka torfu.
- Mam nadzieję, że ci przeszło? - Skręciła na krzyżówce i dalej pruła z poprzednią szybkością. - Ogłosili już
alarm. Wojsko, z lotnictwem, i inne takie. Mam ich na podsłuchu.
- Co o tym sÄ…dzisz?
- Marnie. Chyba że coś wymyślisz. Zrobili solidny pierścień z parasolem powietrznym. Teraz go zacieśniają.
Nie doszedłem jeszcze do siebie. Istniało bezpośrednie połączenie miedzy moimi splątanymi myślami a strunami
głosowymi, do którego to połączenia cenzura inteligencji nie miała dostępu.
- Wspaniały początek nowego życia. Jeśli to ma tak dalej wyglądać, to nic dziwnego, że unikałem ślubu jak
zarazy.
Wóz zatrzymał się na poboczu pod niebieskolistnym drzewem. Trzasnęły drzwi, a w oknie pojawiła się sięgająca
po torbę ręka Angeliny. Usiłowałem ją powstrzymać.
- Jestem idiotÄ…...
- Zatem ja też jestem idiotką, bo wyszłam za ciebie. - Jej głos nie zwiastował rychłych łez, i to było właśnie
najgorsze; znaczyło, że za wszelką cenę chce nad sobą panować. - Oszukałam cię i wciągnęłam w małżeństwo, bo
wydawało mi się, że tego właśnie pragniesz. Myliłam się, więc skończmy całą sprawę, zanim jeszcze na dobre się zaczęła.
Przykro mi, Jim. Otworzyłeś przede mną nowe życie i myślałam, że i mnie uda się zrobić coś dla ciebie. Naprawdę, fajnie
było cię poznać. Dzięki - i do widzenia. Zanim skończyła, zebrałem się mniej więcej do kupy. Stanąłem przed nią, blokując
drogę, i jak najdelikatniej wziąłem ją w objęcia.
- Angelino, powiem ci teraz jedną rzecz, której nie usłyszysz już więcej ode mnie do końca moich dni. Słuchaj
więc uważnie i zapamiętaj. Był taki czas, że nosiłem miano najlepszego złodzieja w galaktyce. Potem wciągnięto mnie do
Korpusu, gdzie miałem pomagać w łapaniu innych złodziei. I złapałem ciebie. Nie tylko pierwszej klasy złodziejkę, ale
również najbardziej sadystyczną morderczynię, jaką znała galaktyka. - Poczułem, że drży, i przycisnąłem ją mocniej. -
Trzeba to powiedzieć, właśnie taka bowiem byłaś. Teraz już nie jesteś. Miałaś po temu powody, teraz zostały już usunięte.
Wyprostowano kilka rowków w twojej korze mózgowej. I kocham cię. Ale chcę, byś pamiętała, że kochałem cię również w
tamtych, nie dających się wskrzesić dniach. Więc jeśli teraz zżymam się i trudno ze mną dojść do ładu i składu, pamiętaj,
co ci powiedziałem, i weź to pod uwagę. OK?
- Oczywiście, że tak!
Upuściła torbę (na mój mały palec, ale nie ośmieliłem się nawet drgnąć) i bez słowa mnie objęła. Całowaliśmy się
leżąc w wysokiej trawie, gdy przy naszym wozie zahamowały z piskiem dwa motocykle. Jedynie policja mogła ich
używać, jako że zdolne były do osiągania wielkich szybkości. Ich silniki ładują się w nocy i dają całą moc na koło
zamachowe, które w dzień generuje prąd elektryczny zasilający dwa motorki w kołach. Skuteczne i nie powodujące
zanieczyszczenia środowiska. I bardzo niebezpieczne.
- To ten wóz, Pooler! - krzyknął jeden z policjantów poprzez ciągły warkot kół zamachowych.
- Dam znać centrali. Nie mogli uciec daleko. Teraz już ich mamy!
Nic mnie tak nie wpienia jak pewność siebie objawiana przez drobnych urzędników. O tak, teraz na pewno nas już
mają. Gdzieś w głębi gardła uwięzło mi warkniecie, gdy ten umundurowany ignorant wodził nochalem wokół samochodu i
gdy w chwilę później wlepił wzrok w naszą przytulną kryjówkę w trawie. Ciągle jeszcze się gapił, gdy złapałem go za
szyję i ściągnąłem w dół, sugerując, by do nas dołączył. Śmiesznie wyglądał z wytrzeszczonymi oczyma, wywalonym
językiem i nabiegającą krwią twarzą, ale Angelina wszystko zepsuła. Zrzuciła mu hełm i przygrzała w ciemię obcasem
swego pantofelka (ze stalowym podkuciem). Pozwoliłem mu opaść na trawę.
- I ty mówisz, że ja jestem sadystką - wyszeptała z urazą w głosie. - No to co można powiedzieć o tobie?
- Przekazałem wiadomość. Teraz już na pewno ich mamy! - entuzjazmował się ten drugi.
Zamilkł dość nagle, wpatrzony w otwór lufy, która pojawiła się na wysokości jego nosa. Angelina wygrzebała ze
swej torby pigułkę nasenną i podsunęła mu ją gestem nieznoszącym sprzeciwu.
- I co teraz, szefie? - zapytała radośnie, wpatrując się w dwie postacie w czarnych uniformach leżące na drodze.
- Myślę. - Skrzywiłem się, aby to podkreślić. - Mieliśmy ponad cztery miesiące wakacji, i to bez zmartwień, lecz
wszystko, co dobre, szybko się kończy. Moglibyśmy przedłużyć sobie urlop, sprawiając różnym ludziom trochę kłopotu.
Ale nie sądzę, żebyś w swym obecnym kształcie nadawała się tak naprawdę do ucieczek i tym podobnych fatygujących
imprez. Wracamy tam, skąd zwialiśmy?
- Miałam nadzieję, że to właśnie powiesz. To niezdrowa mieszanka: poranna niestrawność i napad na bank. Fajnie
jest wracać.
- Zwłaszcza, że powitają nas z otwartymi ramionami.
Pamiętają przecież, że odrzucili nasze prośby o urlop i przez to zmusili do obrabowania tego pocztowca.
3 / 38
Harry Harrison - Zemsta Stalowego Szczura
- Żeby nie wspominać już o pieniądzach na drobne wydatki, które zabraliśmy z banków, gdy zablokowali nasze
konta.
- Święte słowa. Chodź. Zrobimy to w wielkim stylu.
Rozebraliśmy obu funkcjonariuszy. Jeden miał różową bieliznę, drugi wolał praktyczną czerń, ale ozdobioną
koronką. Mógł to być lokalny zwyczaj, niemniej zadumałem się nad stosunkami panującymi w tutejszej policji. Byłem
zadowolony, że wyjeżdżamy. W zapiętych hełmach ruszyliśmy drogą na zdobycznych motorach, wesoło kiwając po drodze
do wszystkich czołgów i ciężarówek przetaczających się w przeciwnym kierunku. Zastopowałem na widok samotnej
pancerki i pokiwałem ze środka drogi do kierowcy. Angelina zahamowała w obłoku kurzu za wozem - wydawało nam się,
że widok policjanta w ciąży mógłby wstrząsnąć nawet ich systemem nerwowym.
- Mamy ich! - ryknąłem w uchylone okno. - Ale mają radio, więc zachowaj to dla siebie. Jedź za nami!
- Prowadź! - odwrzasnęło z zapałem wnętrze.
Myśl o nagrodzie, medalach i sławie błysnęła z pewnością załodze przed oczyma i przyćmiła słońce.
Poprowadziłem ich na opuszczony leśny dukt kończący się nad jeziorkiem. Zahamowałem, pokiwałem, żeby stanęli, i z
palcem przy ustach pognałem w ich stronę. Kierowca opuścił klapę i wychylił się z oczekiwaniem w oczach.
- Potrzebny wam odpoczynek - poinformowałem go uprzejmie, wrzucając do środka granat gazowy.
Najpierw pojawiła się chmura dymu, potem rozległo się trochę kaszlu i w efekcie uzyskaliśmy dwie postacie
śpiące cicho na trawie.
- Chcesz zobaczyć ich bieliznę? - zainteresowała się Angelina. Motory potoczyły się wesoło po stoku i parując
zatonęły w jeziorze. Załadowaliśmy się do pancerki i ruszyliśmy w stronę miasta. Jechaliśmy bocznymi drogami. Naszym
punktem docelowym była Kwatera Główna tutejszej policji. Zaparkowaliśmy w podziemnym garażu, dziwnie teraz
opustoszałym, i pojechaliśmy windą do centrum dyspozycyjnego. Znalazłem wolny pokój i zostawiłem w nim Angelinę.
Wychodząc zauważyłem, że zabawia się zapieczętowanymi tajnymi aktami. Nałożyłem gogle i wlazłem do centrali.
Zostałem zignorowany. Facet, z którym chciałem się widzieć, spacerował po pokoju pykając z długaśnej fajki. Podbiegłem
i zasalutowałem.
- Przepraszam, czy Mr Inskipp?
- Taa... - mruknął, dalej koncentrując wzrok na ściennej tablicy, która przedstawiała graficznie przebieg pościgu.
- Ktoś chce się z panem widzieć.
- Że co? Słuchani? - ciągle był rozkojarzony. Harold Peters Inskipp, dyrektor i główny mózg Korpusu Specjalnego
rozkojarzony bywał nader rzadko. Najwyraźniej tego dnia nie był w formie, gdyż bez słowa podreptał za mną. Zdjąłem
gogle i zamknÄ…Å‚em drzwi.
- Teraz możemy wracać do domciu - powiedziałem. - Jeśli okażesz się na tyle miły, by znaleźć jakiś sposób.
Znudziła mi się ta przeklęta popularność.
Wykrzywił się niesamowicie i zagryzł ustnik fajki. Poprowadziłem go do pokoju, w którym została Angelina.
Doszliśmy tam, zanim jeszcze go odblokowało, ponadto przez cały czas zajęty był wypluwaniem szczątków ustnika.
3
- Arrgh! - warknÄ…Å‚ Inskipp i potrzÄ…snÄ…Å‚ resztkÄ… fajki.
- Pełne ekspresji - odparłem uprzejmie, wyciągnąwszy z kieszeni cygaro. - Ale zawiera minimalną dawkę
informacji. Czy mógłbyś wyrażać się jaśniej?
Odciąłem końcówkę - nawet nie chrupnęło. Perfekcja.
- Czy wy wiecie, ile milionów kosztowała fala waszych napadów? Gospodarka Karnaty...
- ...nie ucierpi ani na jotę. Rząd dokona zwrotu instytucjom, które doznały straty, a potem o tyle właśnie zmniejszy
sumę odprowadzaną corocznie na cele Korpusu. A poza tym, te sukcesy - podniecenie w społeczeństwie, zwiększona
sprzedaż gazet, no i manewry policji, które były prawdziwą przyjemnością dla wszystkich zainteresowanych. Zamiast się
denerwować, powinni wypłacić nam za to wszystko nagrodę.
Ze spokojem zapaliłem cygaro.
- Nie graj ze mną w kulki. Gdybym oddał was władzom Karnaty, posiedzielibyście w pierdlu przez sześćset lat.
- Nie da się zrobić, Inskipp. Sam dobrze wiesz, jak bardzo brakuje ci polowych agentów, potrzebujesz nas bardziej
niż my ciebie. Skończ więc gadać i zacznij myśleć.
Warknąwszy ostatni raz, zaczął grzebać w koszu na śmieci i dobył stamtąd czerwoną skórzaną teczkę, która
zabrzęczała ostrzegawczo. Odcisnął palce na zamku i zwolnił zabezpieczenie. Teczka otworzyła się.
- Mam tu coś dla ciebie. Nadzwyczaj tajne i ważne.
- Czy kiedyÅ› dostanÄ™ coÅ› innego?
- Jest jednocześnie śmiertelnie niebezpieczne.
- W tajemnicy przed wszystkimi jesteś śmiertelnie zazdrosny o moje referencje i chcesz mojej śmierci. Przestań
się krygować i wal, o co chodzi. Angelina i ja poradzimy sobie lepiej niż ta zbieranina przedszkolaków i emerytów, jaką
masz na usługach.
- To jest robota tylko dla ciebie, Angelina jest, no cóż... - zaczerwienił się i wsadził nos w papiery.
- Heej! Słyszycie? - ryknąłem śmiechem. - Inskipp, morderca i postrach diabła, najzimniejszy drań, jakiego znam,
szara eminencja galaktyki, nie potrafi wymówić słowa ciąża. A niemowlę! Poczekaj, a seks. To ładne słówko, no, dalej,
powiedz no nam tu seks, i to trzy razy z rzędu, to ci dobrze zrobi...
- Zamknij się, DiGriz. W końcu się z nią ożeniłeś, to świadczy, że została ci jeszcze szczypta przyzwoitości w tej
szarej brei, którą uważasz za swój mózg. Ona zostaje. To robota dla jednej osoby i to akurat ty jesteś tą osobą. A ona
najprawdopodobniej i tak zostanie wdowÄ….
- W czerni jest jej do twarzy. Tak łatwo się nie wyłgasz.
- Popatrz lepiej na to, potem pogadamy - odparł, wkładając w otwór biurka kasetę z filmem.
Światło zgasło, zaczęła się projekcja. Kamera była prowadzona ręcznie, kolor zanikał - jednym słowem,
amatorszczyzna - ale był to najlepszy amatorski film, jaki w życiu widziałem. Materiał okazał się rewelacyjny. I nie było
wątpliwości, że rzecz jest autentyczna.
4 / 38
Harry Harrison - Zemsta Stalowego Szczura
Ktoś bawił się w wojnę. Był słoneczny dzień z białymi obłoczkami chmur na błękitnym niebie i czarnymi
kłaczkami wybuchów. Ogień nie był na tyle intensywny, by powstrzymać schodzące z orbity parkingowej transportowce.
Port był średniej wielkości, w oddali widać było zabudowania i kilka maszyn towarowych. Myśliwiec spłynął z góry i
ekranem targnęły eksplozje, w których zniknęło stanowisko obrony. W końcu dotarło do mnie nieprawdopodobieństwo
tego, co widziałem.
- To są statki kosmiczne! - ryknąłem oskarżycielsko w stronę biurka. - Gdzie jest ten rząd składający się ze
skretyniałych starców, którzy są na tyle głupi, żeby marzyć o wygraniu międzyplanetarnej wojny? I co się z nimi stało po
jej przegraniu? No i co, u diabła, ma to wspólnego ze mną?
Zabłysły światła. Inskipp pukał palcem w blat i przyglądał mi się z mieszaniną uznania i obrzydzenia.
- Dla twojej informacji: ta inwazja zakończyła się pełnym sukcesem. Tak zresztą jak i poprzednie. Film zrobił
pewien przemytnik, nasz informator, który miał dość szczęścia i rozumu, żeby nawiać na samym początku operacji.
Zatkało mnie. Niewiele można powiedzieć o wojnach międzyplanetarnych, bo po prostu ich nie ma. Coś w
rodzaju podboju zakończonego powodzeniem zdarzało się jedynie w przypadku planet bliźniaczych, czyli bytujących w
jednym układzie gwiezdnym, z których jedna, powiedzmy, była wysoko rozwinięta, a druga zacofana. Lecz warunkiem był
brak obrony. Prawdziwej obrony. Każdy żołnierz, każda sztuka broni i każda racja żywnościowa muszą zostać wyniesione
ze studni grawitacji planety i przeniesione potem przez kosmos, koszty zaÅ› potrzebnej na to wszystko energii rosnÄ…
zastraszająco. A gdy siły desantowe muszą jeszcze lądować tylko po to, by stanąć twarzą w twarz ze zdeterminowaną
obroną, to cała inwazja pochłania tyle forsy, nie mówiąc już o stratach w ludziach, że staje się czystym nonsensem. Jeśli
zaś brać pod uwagę wojnę pomiędzy dwoma planetami należącymi do odległych systemów, cała sprawa nabiera wyłącznie
cech nieprawdopodobieństwa.
No dobrze, tyle zostało udowodnione. Wojna międzyplanetarna jest niemożliwa. Lecz z drugiej strony, nic nie jest
niemożliwe, jeśli ktoś weźmie się za to wystarczająco poważnie, a przemoc i wojna, mimo wieków pokoju, są nadal czymś
kuszącym dla wielu przedstawicieli ludzkości.
- Usiłujesz mi wiec wmówić, że ktoś dokonał udanej inwazji międzyplanetarnej?
- I to niejednej. Wiem przynajmniej o czterech - uśmiechnął się złośliwie.
- A ty i Unia wolelibyście, żeby nie zdarzyło się to po raz piąty?
- Dokładnie tak, mój stary.
- I ja jestem tym jeleniem, który ma się tym zająć?
Wyciągnął rękę, wyjął mi cygaro ze zdrętwiałych palców i umieścił je w popielniczce, po czym uroczyście
uścisnął mi dłoń.
- Wiedziałem, że dobrze wybrałem. To robota tylko dla ciebie. Idź i zwyciężaj!
Wyrwałem dłoń z jego zdradzieckiego uścisku, wytarłem ją z obrzydzeniem o spodnie i złapałem cygaro.
- Jestem pewien, że załatwisz mi najlepszy możliwy urzędowy pogrzeb, na jaki stać Korpus. Czy będziesz łaskaw
powiedzieć mi coś jeszcze, czy od razu zawiążesz mi oczy i wsadzisz do rakiety?
- Spokojnie, mój chłopcze. Niewiele się o tym mówi, ale spowodowałoby to zbyt duże zamieszanie w polityce.
A sami zainteresowani nie mówią nic. Wielu ludzi straciło życie, żeby dowiedzieć się tego, o czym ty będziesz
wiedział za chwilę. Inwazję przeprowadziła planeta Cliaand - trzecia planeta w systemie Epsilon Indi. System składa się z
około czterdziestu planet, ale tylko na trzech panują warunki umożliwiające życie. Cliaand przejęła już parę lat temu
kontrolę nad dwiema pozostałymi, ale nie uznaliśmy tego za wystarczający powód do wszczynania alarmu. W ciągu
ostatniego roku natomiast dokonali czterech udanych inwazji na planety w innych układach i wydaje się, że myślą o czymś
jeszcze większym. Nie wiemy, jak to robią, lecz wiemy, że robią to dobrze. Na podbitych planetach mamy rozlokowanych
agentów, ale jak dotąd, nie dowiedzieliśmy się niestety niczego, co można by uznać za istotne. Podjęto więc decyzję -
gdybym podał ci nazwiska ludzi, którzy ją podjęli, to stanąłbyś na baczność - aby wysłać naszego człowieka na Cliaand, by
przeciął wreszcie ten gordyjski węzeł i doszedł prawdy.
- Zamiast ubierać to wszystko w piękne słówka, powiem ci krótko, że to samobójstwo...
- Polecisz tam. Nie ma w tej chwili żadnego sposobu, który pozwoliłby ci się z tego wyłgać.
Do reszty już zrezygnowany, wziąłem pod pachę kopię obfitującego w szczegóły raportu, kryształ z zapisem
ichniego dialektu i wytrych do pościgowca. W bardzo ponurym nastroju wróciłem do kwatery, w której moja Angelina,
znudziwszy się tajnymi aktami, rzucała sobie nożem do celu. Cel wyrysowany na ścianie przypominał kształtem i
wielkością zarys ludzkiej głowy. Muszę obiektywnie przyznać, że Angelina była świetna - rzucając z odwróconej pozycji
potrafiła trafić w czarną plamkę wielkości oka.
- Weź zdjęcie Inskippa na cel. Sprawi ci to większą przyjemność i przyniesie więcej pożytku.
- Czyżby ten zły i okrutny starzec wysyłał mojego ukochanego gdzieś daleko?
- Ten stary cap próbuje mnie wykończyć. Ta robota, którą mi dał, jest tak śmiertelnie tajna, że nie mogę pisnąć ani
słówka, szczególnie tobie. Masz tu więc te zasrane papiery i sama je sobie przeczytaj.
Wsunąłem kryształ do mnemaków i nałożyłem kask - materiał miał się utrwalić bezpośrednio w mojej korze
mózgowej. Oszczędzało to czasu i nudnego wkuwania, fundowało za to pierwszorzędny ból głowy i płynną znajomość
języka. Nastąpiła konieczna dla dokonania procesu przerwa w życiorysie, po czym poczułem, że ktoś zdejmuje mi kask,
podaje jakąś tabletkę i równocześnie miękkie usta dotykają moich warg. Poczułem się o wiele lepiej.
- Próbują cię zabić, ale ty będziesz śmiał się tylko z tego i zwyciężysz, a któregoś pięknego dnia zajmiesz na
pewno należne ci stanowisko Inskippa.
- Martwisz się o mnie, moja kochana? - powiedziałem z nadzieją, unosząc powiekę.
- Cały czas, ale taka już dola żony. A poza tym - nie mogę stanąć na twojej drodze do kariery.
- Nie wiedziałem dotąd, że w ogóle jestem na takiej drodze. Dobrze, że mi o tym powiedziałaś.
- Nie upadaj na duchu. Będę ci pomagała myśląc o tobie. Jak zamierzasz się tam dostać?
- Wezmę mój szybki i niezawodny pościgowiec; prostą drogą pomknę jak strzała i znajdę się poza zasięgiem
radarów; ze świstem przetnę atmosferę...
- I rozlecisz się na atomy. Masz, przeczytaj sobie relację jedynego, który ocalał z takiej próby. Przeczytałem. Była
bardzo przygnębiająca.
- Będziesz na siebie uważał? Nie sądzę, żeby wskazane było obecnie dla mnie zamartwianie się.
- Jeśli już masz ochotę się martwić, to martw się raczej o los tej biednej planety, której wypowiedziałem wojnę.
5 / 38
[ Pobierz całość w formacie PDF ]