Harlequin na życzenie 44.1 - Mortimer Carole - Zamek na wrzosowisku, ROMANSE!!!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Carole Mortimer
Zamek na wrzosowisku
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Istny zamek Drakuli!
Nie, to byłoby nie w porza˛dku wobec Drakuli. Jest
znacznie gorzej, pomy´lała Crys, wpatruja˛c si˛ z nie-
dowierzaniem w ogromny dom majacza˛cy na ko´ cu
długiego podjazdu.
Zg˛stnieja˛cej z chwili na chwil˛ mgływyłaniały
si˛ strome dachy, zrujnowane wie˙yczki i wysoki
mur, z kt´ rego tu i tam poodpadały czerwone cegły.
Zrujnowane monstrum udawało gotycka˛ budowl˛,
chocia˙ prawdopodobnie pochodziło zaledwie
z dziewi˛tnastego wieku. Najwyra´niej w czasach
kr´ lowej Wiktorii ludzie utracili poczucie proporcji
i dobrego smaku.
Czy to mo˙liwe, ˙eby tu mieszkał Sam Barton,
starszy brat jej przyjaci´łki Molly? Nie. Wprawdzie
Molly była osoba
˛
oryginalna
˛
, nawet nieco ekscen-
tryczna˛ – ale to nie jest chyba dziedziczne, prawda?
Crys wysiadła z samochodu i podeszła do wielkiej
bramy. Litery wyryte na omszałym słupie były zatar-
te, ale wcia˛˙ czytelne: Sokole Gniazdo. Si˛gn˛łapo
list od Molly. Wszystko si˛ zgadzało. Ale mo˙e
w Yorkshire wi˛cej dom´ w nosi taka˛ nazw˛? Poza
6
CAROLE MORTIMER
tym to nie był wcale dom, ale zamek – otoczony mu-
rem z flankami, ze zwodzonym mostem i resztkami
fosy, w kt´ rej nie było ju˙ wody. Molly nie m´ wiła
nic o zamku.
Po zastanowieniu Crys uznała, ˙e prawdopodob-
nie gdzie´ wgł˛bi stoi drugi dom, mniejszy i wygod-
niejszy. Musiała sprawdzi´ to jak najszybciej, bo
zapadał zmrok i g˛stniałamgła. Dalsza droga w ta-
kich warunkach b˛dzie bardzo trudna.
Wr´ ciła do samochodu i powoli ruszyła. Wje˙-
d˙aja˛c na chwieja˛cy si˛ most, przełkn˛ła´lin˛ ze
strachu. Spojrzaławd´ł. Za´miecona, zaro´ni˛ta
krzakami fosa cuchn˛ła wilgocia˛, ale na szcz˛´cie
nie była bardzo gł˛boka. Tylko co to za pocie-
szenie?
Odetchn
˛
ła z ulga
˛
, kiedy znalazła si
˛
po drugiej
stronie. Zaparkowała na dziedzi´ cu i wysiadła, ˙eby
si
˛
rozejrze´. Dach´ wki, kt´ re wiatry zrywały przez
lata z dachu, p
˛
kały jej z chrz
˛
stem pod stopami.
Teren – to musiał by´ kiedy´ klomb – przypominał
teraz d˙ungl˛. Wok´ł nie zauwa˙yła nawet ´ladu
innych budynk´ w.
Od strony podw´ rza zamek r´ wnie˙ nie wygla˛dał
przyja´nie. Cz˛´´ dolnych okien zasłoni˛ta była ma-
sywnymi drewnianymi okiennicami albo w og´ le
zabita deskami, w pozostałych zacia˛gni˛to zasłony,
˙eby uniemo˙liwi´ obcym zagla˛danie do ´rodka.
Okna na wy˙szych pi˛trach, chocia˙ całe, skojarzyły
si˛ Crys z oczami ´lepca, kt´ ry na pr´ ˙no wpatruje
si˛ w´wiat wok´ł siebie.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
7
Chyba nikt tu nie mieszkał. Nikt przecie˙ nie wy-
trzymałby takiej przygn˛biaja˛cej atmosfery.
Nagle Crys znieruchomiała. Wydało jej si˛,˙e co´
słyszy. Przytłumiony d´wi˛k, kt´ rego nie umiała
rozpozna´. Stała, niepewna, co robi´. Zaryzykowa´
i sprawdzi´, co to jest? A mo˙e wsia˛´´ do samochodu
i po prostu odjecha´?
Wariant drugi był n˛ca˛cy, ale przed ucieczka˛
powstrzymywałoj˛ jedno – uciekała przez cały osta-
tni rok. Niedawno powiedziała sobie, ˙e nadszedł
czas, ˙eby znowu stawi´ czoło˙yciu. To dlatego
przyj˛ła zaproszenie Molly i zgodziła si˛ sp˛dzi´
z nia˛ kilka dni w Yorkshire u jej brata. Decyzja nie
przyszła jej łatwo. A teraz co? Po długiej i m˛cza˛cej
podr´ ˙y z Londynu znalazła si˛ w tym okropnym
miejscu i nawet nie wie, czy dobrze trafiła. I jeszcze
ta mgła. I ten d´wi
˛
k.
Zza w
˛
gła wcia
˛
˙ dochodził rytmiczny odgłos. Co´
jakby kopanie. Crys poczuła si
˛
nieswojo. Uspokaja-
ła si˛,˙e by´ mo˙e to okiennica szarpana przez wiatr
wali o ´cian˛, ale wiedziała, ˙e nie ruszy si˛ sta˛d,
dop´ ki nie sprawdzi. Musi tam p´ j´´. Je´li spotka
ludzka˛ istot˛, po prostu zapyta, jak dojecha´ do domu
Sama Bartona. Je´li to okiennica – jeszcze lepiej.
Zdecydowanym krokiem podeszła do kamiennego
łuku, za kt´ rym rozcia˛gał si˛ zaro´ni˛ty ogr´ d. Ale
nie zaszła daleko. Bo˙e! Stan˛ła oko w oko z naj-
wi˛kszym psem, jakiego widziaław˙yciu. Gotowy
do skoku przysiadł na tylnich łapach i, nie spusz-
czaja˛c z niej wzroku, ostrzegawczo szczerzył z˛by.
8
CAROLE MORTIMER
Jego stłumione warczenie przypominało pomruk
grzmotu.
Crys zamarła. Poczuła sucho´´ w ustach. Wszyst-
kie mi˛´nie miała napi˛te do b´ lu. Jak zahipnotyzo-
wana wpatrywała si˛ w stalowe oczy bestii.
– O co chodzi, Merlin? – rozległ si˛ głos tu˙ obok.
Ale wokoło nie było˙ywej duszy. Głos nie nale˙ał
do nikogo. Crys poczuła na plecach lodowaty dreszcz.
Dopiero teraz zrozumiała, co to znaczy obla´ si˛ zim-
nym potem ze strachu. Co teraz?
– We´ si˛ w gar´´, dziewczyno – rozkazała sobie
w duchu. – Ponure zamczysko, oblepiaja˛ca wszystko
mgła i ten... ten pies Baskerville’´ w ka˙dego wpra-
wiłyby w dygot. Pu´ciły ci nerwy, ale nie ma powo-
d´ w do paniki.
Nie ma powodu do paniki?!
Oczywi´cie, ˙es
˛
.
Lada chwila ogromna bestia skoczy jej do gardła,
a ona ma udawa´,˙e nie ma powodu do paniki?
– Ostrzegam ci˛, Merlin! Je´li znowu zamierzasz
goni´ kr´ liki, nie b˛d˛ wycia˛ga´ ci˛ z nory.
To nie był bezcielesny głos. Nale˙ał do człowieka.
Konkretnie – do m˛˙czyzny, kt´ ry był gdzie´ nieda-
leko i m´ gł ja˛ uratowa´.
– Pomocy!
Zamiast krzyku Crys wydobyła z siebie cichy
pisk. Jednak to wystarczyło, ˙eby warczenie zmieniło
si˛ we w´ciekły bulgot.
– Pomocy!
Tym razem si˛ udało. Drugi okrzyk był gło´niej-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]