Harfa, E-book PL, Romans, Proctor Candice
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
CANDICE PROCTOR
HARFA
1
Nowa Południowa Walia, wrzesie
ı
1808
Kapitan Hayden St. John stał pod okapem brzydkiego bloku wi
ħ
ziennego w
Parramatta i patrzył, jak nadzorczyni i stra
Ň
nik wlok
Ģ
ku niemu kobiet
ħ
w
Ļ
ród ulewnego
deszczu. Gwałtowna wiosenna burza szybko zmieniła niebrukowany dziedziniec wi
ħ
zienia w
zdradzieckie grz
ħ
zawisko
Ň
ółtego błota. Deszcz siekł kryty gontem dach i opadał na mokr
Ģ
ziemi
ħ
, wypełniaj
Ģ
c powietrze zapachem st
ħ
chlizny.
Błoto oblepiało postrz
ħ
pion
Ģ
czerwon
Ģ
peleryn
ħ
kobiety i zadart
Ģ
do kolan brzydk
Ģ
,
niemodn
Ģ
sukni
ħ
z taniego br
Ģ
zowego materiału. Kobieta miała pochylon
Ģ
głow
ħ
, jej ciemne
włosy w pozlepianych str
Ģ
kach opadały na blad
Ģ
zapadni
ħ
t
Ģ
twarz. Wygl
Ģ
dała, jak
wyci
Ģ
gni
ħ
ta z rynsztoka - z którego bez w
Ģ
tpienia tu przybyła. Niespodziewanie szarpn
ħ
ła si
ħ
z całej siły.
- Pu
Ļę
mnie, ty zawszona, pijana j
ħ
dzo!
Hayden oparł si
ħ
o skruszały ceglany mur i wyj
Ģ
ł cygaro z kieszeni kamizelki. Jak na
tak wychudzone stworzenie miała w sobie zaskakuj
Ģ
co du
Ň
o siły. Jakim
Ļ
cudem udało jej si
ħ
wyrwa
ę
r
ħ
k
ħ
z uchwytu nadzorczyni, by natychmiast woln
Ģ
dłoni
Ģ
wpi
ę
si
ħ
w rami
ħ
stra
Ň
nika. Zaskoczony m
ħŇ
czyzna zawył z bólu i zwolnił uchwyt. Odwróciła si
ħ
i pop
ħ
dziła
ku otwartej bramie.
Hayden wło
Ň
ył cygaro do ust i wydał odgłos b
ħ
d
Ģ
cy czym
Ļ
po
Ļ
rednim pomi
ħ
dzy
wypuszczanym powietrzem a chichotem. Nadzorczyni Sarah Gooding rzuciła si
ħ
w pogo
ı
za
dziewczyn
Ģ
, lecz na odgłos
Ļ
miechu Haydena przystan
ħ
ła. Deszcz skapywał z jej bulwiastego
czerwonego nosa i przekrzywionego czepka.
- Mówiłam panu,
Ň
e jest szalona! - zawołała, machn
Ģ
wszy tłustym ramieniem. -
Zachowuje si
ħ
tak, jakby nigdy przedtem
Ň
adna kobieta nie pochowała dziecka. Chce j
Ģ
pan,
kapitanie? To niech j
Ģ
pan bierze.
Kobieta dobiegła przez ten czas do połowy dziedzi
ı
ca fabryki. Hayden zastanawiał
si
ħ
, dok
Ģ
d tak p
ħ
dzi. Nawet gdyby udało jej si
ħ
wybiec z dziedzi
ı
ca, nie miała szans na
ucieczk
ħ
z kolonii. Cała karna kolonia była wi
ħ
zieniem.
Oficjalnie Kobieca Fabryka w Parramatta była zarówno miejscem pracy, jak i
wi
ħ
zieniem kobiet zesłanych z Brytanii do Nowej Południowej Walii. Lecz dla m
ħŇ
czyzn,
którzy przychodzili tu, by wybra
ę
sobie kobiet
ħ
, pełniła rol
ħ
czego
Ļ
pomi
ħ
dzy domem
publicznym a targowiskiem niewolników. Tyle
Ň
e te kobiety otrzymywało si
ħ
za darmo.
Podmuch wiatru załopotał rozpi
ħ
tymi polami płaszcza Haydena i omal nie zerwał mu
z głowy szerokoskrzydłego kapelusza. Oderwał si
ħ
od
Ļ
ciany, z niezapalonym cygarem w
z
ħ
bach, i szybko ruszył długimi krokami przez grz
Ģ
ski dziedziniec. Kobieta dobiegała ju
Ň
do
bramy, kiedy nagle po
Ļ
lizn
ħ
ła si
ħ
i rozpaczliwie machaj
Ģ
c r
ħ
kami, upadła twarz
Ģ
w błoto...
1
Bryony Wentworth le
Ň
ała oszołomiona, ci
ħŇ
ko oddychaj
Ģ
c. Kiedy spróbowała wsta
ę
,
jej r
ħ
ce i kolana gł
ħ
boko zapadły si
ħ
w zimne, lepkie błoto. Krople deszczu spływały jej do
oczu. Otarła twarz wierzchem dłoni. My
Ļ
lała teraz tylko o jednym - o tym, by wróci
ę
do
swego dziecka. Spróbowała wsta
ę
, ale musiała zaczepi
ę
o co
Ļ
spódnic
Ģ
i nie mogła si
ħ
podnie
Ļę
. Odwróciła si
ħ
i z całej siły poci
Ģ
gn
ħ
ła materiał spierzchni
ħ
t
Ģ
dłoni
Ģ
, lecz po chwili
znieruchomiała, zauwa
Ň
ywszy czarny but na ubłoconym kraju sukni pomi
ħ
dzy jej nogami.
Był to wysoki czarny but wypucowany na wysoki połysk pod rozbryzganym błotem,
but człowieka piastuj
Ģ
cego wa
Ň
ne stanowisko. Miał srebrne ostrogi, zazwyczaj noszone przez
oficerów kawalerii. Nad błyszcz
Ģ
cymi butami zobaczyła pot
ħŇ
nie umi
ħĻ
nione uda w
skórzanych spodniach do konnej jazdy. Musiała unie
Ļę
głow
ħ
, by zobaczy
ę
wi
ħ
cej. Peleryna
m
ħŇ
czyzny rozchyliła si
ħ
, odsłaniaj
Ģ
c niepokoj
Ģ
co du
Ň
y i gro
Ņ
ny nó
Ň
przypasany do w
Ģ
skich
bioder. Przełkn
ħ
ła z trudem, powoli przesuwaj
Ģ
c wzrok w gór
ħ
, ku jedwabnej kamizelce i
niezwykle szerokim ramionom, okrytym płócienn
Ģ
koszul
Ģ
z rozchylonym kołnierzykiem i
chustk
Ģ
, zamiast bardziej oficjalnego krawata.
M
ħŇ
czyzna był tak wysoki,
Ň
e od zadzierania głowy rozbolał j
Ģ
kark. Nad białym
kołnierzykiem koszuli zobaczyła szyj
ħ
opalon
Ģ
na ciemnozłoty kolor, nadaj
Ģ
c
Ģ
mu dziki
wygl
Ģ
d. Miał równie
Ň
ciemne włosy, tak długie,
Ň
e k
ħ
dziory opadały mu z tyłu na kołnierz.
Twarz wydawała si
ħ
zło
Ň
ona z surowych płaszczyzn i ostrych kraw
ħ
dzi. Była to gro
Ņ
na twarz,
z mocnymi wargami o nieco okrutnym wyrazie.
Najbardziej jednak przeraziły j
Ģ
jego oczy. Były przenikliwe i zimne jak zimowe
niebo. Pomy
Ļ
lała,
Ň
e jest to najokrutniejszy, najpodlejszy m
ħŇ
czyzna, jakiego widziała.
Gdy si
ħ
u
Ļ
miechn
Ģ
ł, utwierdziła si
ħ
w swoim przekonaniu.
- Dok
Ģ
d
Ļ
si
ħ
wybierasz? - zapytał, wykrzywiaj
Ģ
c usta, w których wci
ĢŇ
trzymał
cygaro.
Bryony z dr
Ň
eniem zaczerpn
ħ
ła tchu i popatrzyła na rozmi
ħ
kł
Ģ
ziemi
ħ
. Deszcz siekł jej
głow
ħ
i plecy. Zagryzła warg
ħ
; poczuła smak wody, słonych łez i gryz
Ģ
cego błota. Usłyszała
uderzenie hubki o krzesiwo i zobaczyła,
Ň
e m
ħŇ
czyzna spokojnie zapala cygaro - co
wymagało nie lada zr
ħ
czno
Ļ
ci przy takiej pogodzie. Zaci
Ģ
gn
Ģ
ł si
ħ
, jego policzki zapadły si
ħ
na chwil
ħ
. Nawet na ni
Ģ
nie popatrzył. Schował krzesiwo do kieszeni i wydmuchn
Ģ
ł dym.
- Jestem Hayden St. John i wła
Ļ
nie została
Ļ
mi przydzielona jako moja słu
ŇĢ
ca. Zaraz
zdejm
ħ
but z twojej spódnicy. - Wypu
Ļ
cił smu
Ň
k
ħ
niebieskawego dymu. - B
Ģ
d
Ņ
rozs
Ģ
dna i nie
próbuj ucieka
ę
.
Bryony zebrała wszystkie siły. Nie zd
ĢŇ
ył jeszcze odstawi
ę
nogi, kiedy zerwała si
ħ
do
biegu. Jednak ledwie zd
ĢŇ
yła wsta
ę
, zacisn
Ģ
ł dło
ı
na jej ramieniu
i szarpn
Ģ
ł tak mocno,
Ň
e wpadła na niego. Krzykn
ħ
ła z bólu, gdy jej piersi, nabrzmiałe i
twarde od mleka dla dziecka, które nigdy ju
Ň
nie b
ħ
dzie ich ssa
ę
, uderzyły o mocny tors.
Przysun
Ģ
ł twarz do jej twarzy i spojrzał jej w oczy swoim stalowym wzrokiem. Deszcz nie
przestawał pada
ę
.
- Posłuchaj mnie uwa
Ň
nie, bo nie zamierzam niczego powtarza
ę
- powiedział przez
z
ħ
by, z cygarem w ustach. - Nale
Ň
ysz teraz do mnie, a je
Ļ
li jeszcze raz spróbujesz uciec, ka
Ňħ
ci
ħ
wychłosta
ę
. Zrozumiała
Ļ
?
Wci
ĢŇ
wrzały w niej strach, gniew i nienawi
Ļę
, lecz nie była głupia, a dwana
Ļ
cie
miesi
ħ
cy w wi
ħ
zieniu nauczyło j
Ģ
zapominania o poczuciu godno
Ļ
ci i skrywania niech
ħ
ci.
Zacisn
ħ
ła szcz
ħ
ki i pokiwała głow
Ģ
.
ĺ
ci
Ģ
gn
Ģ
ł ciemne brwi i mocniej zacisn
Ģ
ł palce na jej chudym ramieniu.
- Odt
Ģ
d b
ħ
dziesz odpowiada
ę
: „Tak, prosz
ħ
pana".
Bryony była wysoka, dorównywała wzrostem m
ħŇ
czyznom, a czasami nawet patrzyła
na nich z góry. Lecz si
ħ
gała ledwie ramienia tego człowieka i musiała odchyli
ę
głow
ħ
, by
spojrze
ę
na jego gro
Ņ
n
Ģ
, odpychaj
Ģ
c
Ģ
twarz. Przełkn
ħ
ła
Ļ
lin
ħ
, nienawidz
Ģ
c jego i siebie samej.
- Tak... prosz
ħ
pana.
2
Jeszcze przez chwil
ħ
przygl
Ģ
dał si
ħ
jej przenikliwym wzrokiem, jakby dostrzegaj
Ģ
c w
jej oczach nienawi
Ļę
i bunt, płon
Ģ
ce we wn
ħ
trzu, i chc
Ģ
c j
Ģ
sprowokowa
ę
do dania im
wyrazu. Lecz strach - a mo
Ň
e zwykły rozs
Ģ
dek - sprawił,
Ň
e słowa uwi
ħ
zły jej w gardle.
Zauwa
Ň
yła jaki
Ļ
błysk w jego przejrzystych, niewiarygodnie bł
ħ
kitnych oczach. Po
chwili odwrócił si
ħ
w stron
ħ
wi
ħ
ziennych budynków i wci
ĢŇ
mocno
Ļ
ciskaj
Ģ
c jej rami
ħ
,
poci
Ģ
gn
Ģ
ł j
Ģ
za sob
Ģ
.
Nadzorczyni Gooding stała na kawałku drewna zanurzonym w błocie przed drzwiami
do niewielkiego, prymitywnie skleconego baraku i przykładała brudn
Ģ
Ļ
cierk
ħ
do
zakrwawionego, pooranego gwo
Ņ
dziami ramienia stra
Ň
nika.
Bryony nienawidziła tego stra
Ň
nika. Wygl
Ģ
dał jak wrak człowieka. Przygarbiony, o
w
Ģ
skich ramionach, miał twarz tak brudn
Ģ
,
Ň
e nawet deszcz nie był w stanie jej domy
ę
. Lecz
to nie jego wygl
Ģ
d, a wzrok, jakim j
Ģ
mierzył, sprawiał,
Ň
e Bryony pokrywała si
ħ
g
ħ
si
Ģ
skórk
Ģ
. Dobrze znała ju
Ň
ten błysk w oczach i wiedziała, co oznacza.
Wysoki m
ħŇ
czyzna w czarnych butach zatrzymał si
ħ
tak gwałtownie,
Ň
e Bryony
straciła równowag
ħ
i kurczowo chwyciła jego rami
ħ
woln
Ģ
r
ħ
k
Ģ
, by znów nie upa
Ļę
. Szybko
jednak j
Ģ
cofn
ħ
ła, jakby nagle odkryła,
Ň
e
Ļ
ciska jadowitego w
ħŇ
a.
Stra
Ň
nik uniósł wzrok i j
Ģ
zauwa
Ň
ył.
- Ej, ty! - zawołał, pryskaj
Ģ
c
Ļ
lin
Ģ
na rozczochrane
Ň
ółtawe bokobrody. - Ty wstr
ħ
tna
dziwko! Zobacz, co mi zrobiła
Ļ
. - Wyci
Ģ
gn
Ģ
ł zakrwawione rami
ħ
. - Chc
ħ
j
Ģ
poda
ę
do s
Ģ
du.
Chc
ħ
,
Ň
eby j
Ģ
wychłostano. Zobaczymy, czy b
ħ
dzie taka buntownicza, kiedy dostanie baty.
Stra
Ň
nik wyci
Ģ
gn
Ģ
ł r
ħ
k
ħ
. Bryony instynktownie si
ħ
cofn
ħ
ła, lecz zanim zdołał jej
dosi
ħ
gn
Ģę
, Hayden St. John chwycił go za nadgarstek tak mocno,
Ň
e m
ħŇ
czyzna skrzywił si
ħ
z
bólu.
- Auu! - krzykn
Ģ
ł, kurcz
Ģ
c si
ħ
pod bezlitosnym u
Ļ
ciskiem. - Dlaczego pan to robi?
- Ta kobieta nale
Ň
y teraz do mnie. - St. John wolno rozprostował palce, uwalniaj
Ģ
c
brudn
Ģ
r
ħ
k
ħ
stra
Ň
nika. -I nie chc
ħ
,
Ň
eby doznała tu jakich
Ļ
obra
Ň
e
ı
.
Nadzorczyni Gooding zarechotała i jej wydatny brzuch zatrz
Ģ
sł si
ħ
pod brudnym
fartuchem.
- Racja, racja. Na nic si
ħ
panu nie przyda, kapitanie, je
Ļ
li nie b
ħ
dzie nawet mogła le
Ň
e
ę
pod panem na plecach. Ha, ha!
Bryony poczuła
Ļ
ciskanie w
Ň
oł
Ģ
dku. Ogarn
ħ
ło j
Ģ
przera
Ň
enie. Spojrzała na surowy,
zdecydowany profil towarzysz
Ģ
cego jej m
ħŇ
czyzny i szybko odwróciła wzrok, poniewa
Ň
patrzenie na niego czyniło wszystko jeszcze bardziej realnym.
Ale
Ň
tak wła
Ļ
nie b
ħ
dzie, powiedziała do siebie.
Od kilku miesi
ħ
cy wiedziała,
Ň
e ta chwila nadejdzie, była tego
Ļ
wiadoma, odk
Ģ
d usłyszała, co
dla skazanych kobiet oznacza zesłanie do Zatoki Botanicznej. Jeszcze zanim statek wypłyn
Ģ
ł
z Anglii, dowiedziała si
ħ
,
Ň
e m
ħŇ
czy
Ņ
ni bior
Ģ
sobie zesłane kobiety za konkubiny. Podobno
dawniej kazali im ustawia
ę
si
ħ
w szeregu, gdy tylko statek zakotwiczył w zatoce. Oficerowie
pierwsi wchodzili na pokład, by dokona
ę
wyboru. Potem wpuszczano zwykłych
Ň
ołnierzy. A
potem cał
Ģ
reszt
ħ
.
Teraz kobiety zazwyczaj trafiały najpierw do Fabryki, lecz była to jedyna zmiana.
Słyszała,
Ň
e niektórzy m
ħŇ
czy
Ņ
ni trzymali te same kobiety całymi latami... nawet mieli z nimi
dzieci, lecz wi
ħ
kszo
Ļę
uprawiała handel wymienny lub sprzedawała je za rum.
Wiedziała o tym wszystkim od wielu miesi
ħ
cy, ale ta
Ļ
wiadomo
Ļę
wcale nie
przygotowała jej na zmierzenie si
ħ
z rzeczywisto
Ļ
ci
Ģ
. Czuła, jak ogarnia j
Ģ
paniczny strach.
Jaki
Ļ
wewn
ħ
trzny głos krzyczał w niej: „Nie, to niemo
Ň
liwe". Podobny krzyk rozdzierał jej
dusz
ħ
, gdy wtr
Ģ
cono j
Ģ
do mrocznej, przepełnionej,
Ļ
mierdz
Ģ
cej celi w Penzance, i potem,
kiedy dozorca wi
ħ
zienny chwycił j
Ģ
za piersi swymi tłustymi łapskami.
3
Usłyszała
Ļ
miech nadzorczyni poczuła jej oddech cuchn
Ģ
cy rumem i zepsutymi
z
ħ
bami. Ten ohydny zapach mieszał si
ħ
z innymi zapachami wi
ħ
ziennymi - odorem wilgoci,
butwiej
Ģ
cego drewna, moczu, niemytych ciał i strachu.
Zrobiło jej si
ħ
niedobrze. Zobaczyła,
Ň
e Hayden St. John pogardliwie wydyma wargi.
- Je
Ļ
li ma jakie
Ļ
rzeczy, które warto zabra
ę
, prosz
ħ
je przynie
Ļę
- zwrócił si
ħ
do
nadzorczyni. - A ty - dodał, przenosz
Ģ
c wzrok na stra
Ň
nika - przyprowad
Ņ
mi konia. I
przynie
Ļ
sznur.
Oparła si
ħ
plecami o brudn
Ģ
pobielan
Ģ
Ļ
cian
ħ
baraku i patrzyła, jak St. John ponownie
zapala cygaro. Wypu
Ļ
cił dług
Ģ
smug
ħ
dymu w chłodne powietrze i szacuj
Ģ
cym wzrokiem
popatrzył na Bryony. Odchyliła głow
ħ
i zamkn
ħ
ła oczy.
Otworzyła je na odgłos człapania kopyt w błocie. Stra
Ň
nik przyprowadził du
Ň
ego
gniadego wałacha. Hayden St. John chwycił wodze i zacz
Ģ
ł podci
Ģ
ga
ę
popr
ħ
gi, kiedy wróciła
nadzorczyni nios
Ģ
c niewielki tobołek z ubraniem Bryony. Przytroczył go do siodła, po czym
si
ħ
gn
Ģ
ł po sznur i odwrócił si
ħ
do Bryony.
- Wyci
Ģ
gnij r
ħ
ce.
Popatrzyła na sznur, przełkn
ħ
ła
Ļ
lin
ħ
.
- Prosz
ħ
... Nie b
ħ
d
ħ
ju
Ň
ucieka
ę
. Ja tylko... próbowałam tylko wróci
ę
na grób Philipa.
Nie dali... nie dano mi czasu na to,
Ň
eby si
ħ
z nim po
Ň
egna
ę
.
Zmru
Ň
ył oczy.
- Philip to twój syn?
- Tak.
Przygl
Ģ
dał si
ħ
jej przez dłu
Ň
sz
Ģ
chwil
ħ
, po czym przytroczył sznur do siodła.
- Dobrze. - Uj
Ģ
ł jej podbródek długimi zgrubiałymi palcami i zmusił, by na niego
spojrzała. - Ale pami
ħ
taj, jestem szybszy, silniejszy i du
Ň
o bardziej zdecydowany od ciebie,
wi
ħ
c nawet nie próbuj ucieka
ę
.
Nie odpowiedziała „tak, prosz
ħ
pana", gdy
Ň
nie była w stanie wykrztusi
ę
ani słowa.
Nie nalegał jednak na to. Mierzył j
Ģ
spojrzeniem wystarczaj
Ģ
co długo, by upewni
ę
si
ħ
,
Ň
e
zrozumiała, po czym uwolnił j
Ģ
i wskoczył na siodło. Był ju
Ň
w połowie drogi przez
podwórze, kiedy zdała sobie spraw
ħ
,
Ň
e ma za nim i
Ļę
. Musiała si
ħ
po
Ļ
pieszy
ę
, by, potykaj
Ģ
c
si
ħ
i
Ļ
lizgaj
Ģ
c, dogoni
ę
go, zanim wyjedzie za bram
ħ
.
Droga obok wi
ħ
zienia była wła
Ļ
ciwie błotnist
Ģ
Ļ
cie
Ň
k
Ģ
po
Ň
łobion
Ģ
gł
ħ
bokimi
koleinami wypełnionymi wod
Ģ
. Prowadziła w dół zbocza, wzdłu
Ň
wezbranej rzeki, z któr
Ģ
spotykała si
ħ
przy odległej o mil
ħ
nadbrze
Ň
nej gospodzie. Poza wysokimi murami wi
ħ
zienia
wiatr był silniejszy, siekł deszczem w twarz Bryony i szarpał peleryn
Ģ
, wydymał j
Ģ
wokół
niej, gdy brn
ħ
ła przez błoto.
Dookoła roztaczały si
ħ
niskie wzgórza, gdzieniegdzie upstrzone plamami zieleni i
rzadko poro
Ļ
ni
ħ
te dziwnymi cienkimi drzewami. Ich szczyty gin
ħ
ły w
Ļ
ród ci
ħŇ
kich szarych
chmur. Była to rozległa, pusta kraina - surowa, dzika i niego
Ļ
cinna.
Po prawej stronie stały rz
ħ
dem n
ħ
dzne chaty z posplatanych gał
Ģ
zek, pokrytych glin
Ģ
dla wypełnienia
Ļ
cian, z prymitywnymi, nieudolnie wykonanymi dachami. W pobli
Ň
u, po
drugiej stronie drogi, znajdował si
ħ
cmentarzyk. Miejsca pochówku nie oznaczono
Ň
adnymi
znakami, tylko otoczono namiastk
Ģ
płotu z gał
ħ
zi i kawałków drewna. Za jakie
Ļ
dwadzie
Ļ
cia
lat wi
ħ
kszo
Ļę
ludzi zapewne zapomni,
Ň
e kiedykolwiek istniał. W ko
ı
cu byli tu chowani
jedynie zesła
ı
cy.
I ich dzieci.
Bryony przystan
ħ
ła, wpatrzona w male
ı
ki,
Ļ
wie
Ň
y grób.
Jad
Ģ
cy przed ni
Ģ
Hayden St. John zatrzymał konia i popatrzył tam, gdzie ona.
- To tutaj pochowano twoje dziecko?
Przytakn
ħ
ła. Zaci
Ģ
gn
Ģ
ł si
ħ
cygarem i rzucił je w błoto.
- Mamy chwil
ħ
czasu... je
Ļ
li chcesz si
ħ
po
Ň
egna
ę
.
4
Odchyliła głow
ħ
i popatrzyła na niego przez strugi deszczu. Miał zdumiewaj
Ģ
co
zimne, niebieskie oczy. Nie dostrzegała w nich współczucia ani lito
Ļ
ci. Trudno było jej
uwierzy
ę
,
Ň
e si
ħ
nie przesłyszała.
Skin
Ģ
ł głow
Ģ
.
Na sztywnych nogach podeszła do kopczyka
Ň
ółtej ziemi, któr
Ģ
rzucono na jej Philipa.
Le
Ň
ał tam w zimnie i ciemno
Ļ
ciach. Nie dano mu nawet przyzwoitej trumny, tylko owini
ħ
to
go w kor
ħ
, zło
Ň
ono w ziemi i przysypano piachem. Znajdował si
ħ
poza jej zasi
ħ
giem. Ju
Ň
nigdy nie b
ħ
dzie mogła go przytuli
ę
. Nigdy ju
Ň
nie przyło
Ň
y policzka do br
Ģ
zowych
jedwabistych włosków ani nie wci
Ģ
gnie w nozdrza słodkiego, mlecznego zapachu synka. Ju
Ň
nigdy nie zobaczy szerokiego, bezz
ħ
bnego u
Ļ
miechu, nie usłyszy szcz
ħĻ
liwego pisku. Nie
zobaczy, jak b
ħ
dzie dorastał, uczył si
ħ
biega
ę
, skaka
ę
i woła
ę
.
Nigdy nie pozna m
ħŇ
czyzny, którym miał si
ħ
sta
ę
.
Ukl
ħ
kła w bujnej mokrej trawie. Miała ochot
ħ
rzuci
ę
si
ħ
na zimn
Ģ
, nieprzyjazn
Ģ
ziemi
ħ
, wy
ę
i płaka
ę
, by da
ę
wyraz rozdzieraj
Ģ
cemu bólowi, jednak bała si
ħ
,
Ň
e je
Ļ
li zacznie
krzycze
ę
, ju
Ň
nigdy nie przestanie. Wyprostowała si
ħ
i zacisn
ħ
ła dłonie w pi
ħĻ
ci, by nie woła
ę
w stron
ħ
szarego, bezlitosnego nieba: Jak długo jeszcze? Ile jeszcze musz
ħ
wycierpie
ę
za to,
co zrobiłam? Czy to ju
Ň
nie wystarczy? Czy moje dzieci tak
Ň
e musz
Ģ
cierpie
ę
? Najpierw
Madeline, a teraz Philip. Dlaczego? Dlaczego musiałe
Ļ
zabi
ę
moje dziecko?
Łzy napłyn
ħ
ły jej do oczu, zapiekły w nos i zacz
ħ
ły dusi
ę
w gardle. Zacisn
ħ
ła powieki,
wiedz
Ģ
c,
Ň
e je
Ļ
li si
ħ
rozpłacze, nie b
ħ
dzie w stanie si
ħ
opanowa
ę
. A wtedy wszyscy dowiedz
Ģ
si
ħ
,
Ň
e gdzie
Ļ
w gł
ħ
bi duszy, w samym
Ļ
rodku, oszalała. Za ni
Ģ
na brzydkim gniadoszu
siedział m
ħŇ
czyzna, któremu została oddana. Kiedy znudzi mu si
ħ
czekanie, b
ħ
dzie musiała
wsta
ę
, odwróci
ę
si
ħ
i posłusznie pój
Ļę
za nim. Nawet dojmuj
Ģ
cy ból po stracie Philipa nie był
w stanie uczyni
ę
jej oboj
ħ
tn
Ģ
na to, co j
Ģ
czekało. Miała gotowa
ę
mu posiłki, pra
ę
ubrania,
sprz
Ģ
ta
ę
w domu i spełnia
ę
m
ħ
skie zachcianki. W ko
ı
cu to wła
Ļ
nie po to kobiety takie jak ona
były zsyłane do tego zapomnianego przez Boga zak
Ģ
tka
Ļ
wiata.
Z trudem stan
ħ
ła na dr
ŇĢ
cych nogach. Je
Ļ
li st
Ģ
d nie odejdzie, jej wła
Ļ
ciciel przyjdzie
tu i j
Ģ
odci
Ģ
gnie, a tego nie potrafiłaby znie
Ļę
. Oddalenie si
ħ
od grobu Philipa okazało si
ħ
jedn
Ģ
z najtrudniejszych rzeczy w jej
Ň
yciu. Nie miała poj
ħ
cia, dok
Ģ
d zabierze j
Ģ
ten
nieznajomy m
ħŇ
czyzna ani czy kiedykolwiek b
ħ
dzie mogła tu wróci
ę
. Z czasem deszcz
rozmyje smutny kopczyk, trawa poro
Ļ
nie ziemi
ħ
i b
ħ
dzie tak, jakby Philip nigdy si
ħ
nie
urodził.
Bryony przystan
ħ
ła i niespokojnie rozejrzała si
ħ
dookoła, popatrzyła na wzgórza
ton
Ģ
ce we mgle, na
Ň
ółt
Ģ
, wezbran
Ģ
rzek
ħ
, na pobliskie drzewo z li
Ļę
mi sm
ħ
tnie zwisaj
Ģ
cymi
w ulewnym deszczu. Jak zapami
ħ
ta miejsce pochówku synka, male
ı
ki grób na cmentarzu bez
Ň
adnych oznacze
ı
?
Jej pier
Ļ
unosiła si
ħ
i opadała gwałtownie w rytm ci
ħŇ
kich oddechów. Odwróciła si
ħ
i
bezradnie popatrzyła na Haydena St. Johna. Siedział na koniu z r
ħ
k
Ģ
wspart
Ģ
o biodro. Miał
kapelusz naci
Ģ
gni
ħ
ty na czoło i nie widziała jego oczu.
Dłu
Ň
sz
Ģ
chwil
ħ
si
ħ
jej przygl
Ģ
dał, po czym zeskoczył na ziemi
ħ
i przywi
Ģ
zał gniadosza
do drzewa rosn
Ģ
cego przy otworze w cmentarnym płocie. Był to prymitywny płot spleciony z
gał
Ģ
zek, traw i kawałków drewna. Znajdowały si
ħ
w nim nawet paliki z czyjego
Ļ
starego
płotu. Wyci
Ģ
gn
Ģ
ł kilka z nich i ruszył w jej stron
ħ
przez chwasty i błoto. Nic nie mówi
Ģ
c,
wyci
Ģ
gn
Ģ
ł my
Ļ
liwski nó
Ň
z pochwy u biodra i u
Ň
ył jego trzonka do wbicia kołków gł
ħ
boko w
ziemi
ħ
na obu ko
ı
cach grobu.
Patrzyła na niego w milczeniu.
- Dzi
ħ
kuj
ħ
- powiedziała cicho, gdy chował nó
Ň
.
Nawet na ni
Ģ
nie spojrzał. Odwrócił si
ħ
w stron
ħ
konia.
- Chod
Ņ
- powiedział szorstko. - Chc
ħ
wróci
ę
do Sydney przed noc
Ģ
.
Wyj
Ģ
ł z kieszeni chustk
ħ
i wytarł z r
Ģ
k ziemi
ħ
z grobu dziecka Bryony.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]