Haire-Sargeant Lin - Powrót Heatcliffa, Różne e- booki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
У'€LIN HAI RE4SARGEA§5ж -ш- з оiw -m- цФ■ф.\N'#'К*\%т*. «« ''Ь'ХSERIA „KLASYKA ROMANSU"w przygotowaniu:Belva PlainPŁONĄCY RAJMeryl SawyerNIGDY NIE CAŁUJ NIEZNAJOMEGODoris MortmanPIERWORODNAColin FalconerHAREM' •' 4k %.. .. —... fIN HAIRE-SARGEANPrzełożył: GRZEGORZ SIWEKWYDAWNICTWO ATLANTIS WARSZAWA 1993Tytuł oryginału: Heathcliff s Journey Back to Wutłiering HeightsCopyright © 1992 by LIN HAIRE-SARGEANTCopyright for Polish edition by AtlantisIlustracja: NORMA, Copyright by FANTASTYKA Sp. z o.o.Redakcja: Krystyna GrzesikSkład • JOL-DRUK Warszawa ul. Stawki 14 tel. 31-52-61 w. 68т-ьISBN 83-85535-13-6ДійКЖЪRodzicomElizabeth S. HaireiAhahowi Chambersowi Haireoraz córceSagę Anett Greenz wyrazami miłościІ/.тJL rzeciego stycznia 1844 roku. List napisany sześćdziesiąt lat temu przez człowieka nieżyjącego od lat czterdziestu! Nie wyobrażałam sobie, że właśnie ów list, a nie ęsknota za panem Hegerem, zaprzątnie mój umysł i wyobraźnię podczas podróży do domu w pierwszych dniach nowego roku.Pracując jako nauczycielka na pensji Hegera, zbierałam pieniądze z myślą o jej właścicielu i tylko o nim. Jedynie on aśmiechał się do mnie i pozdrawiał przyjaźnie; inni stronili ode unie, czekając jakby, aż zniknę im z oczu i zamknę się w swym Tialeńkim pokoju. Zarówno wykładowcy, jak i wychowankowie zachowywali się tak, jak wyrachowana madame Heger — odgradzali się ode mnie ścianą lodowatego milczenia. Lody :opniały na krótko, gdy mój jedyny przyjaciel, pan Heger, zaszczycał mnie uprzejmym słowem. Madame była zazdrosna, madame pragnęła pozbyć się mnie — Angielki... madame zawsze osiągała swój cel.Zakochałam się. Obiektem moich uczuć był żonaty mężczyzna. Гегаг to nieistotne. Pożegnałam się z nim, prawdopodobnie na zawsze, bez okazywania wzruszeń, bez jednego choćby czułego słowa. Byłam jego uczennicą, a on moim mistrzem (nauczył mnie tak wiele). Nie pozwalaliśmy sobie na wzajemne wyznania ;zy zwierzenia. I pomimo głębokiego uczucia, jakim go darzyłam, mimo wspomnień, które wryły się w mą pamięć, byłam niczym wysuszony kwiat: spokojna, zrównoważona, powściągająca drżenie warg. Ja — jeśli wierzyć metryce — młoda kobieta, pozostawiłam w Brukseli zdruzgotane nadzieje i wzruszenia.7Do rodzinnego domu wracałam pełna udręk. Czułam, jak żelazna obręcz ściska mi gardło, czułam, że muszę ją zerwać, by się nie udusić. Cierpiałam jednak na samą myśl, iż będę musiała to uczynić. Gdybym wyznała prawdę swoim bliskim, wprawiłabym ich w oszołomienie. Zniszczyłabym wyobrażenia o sobie jako cichej, niewinnej istocie.Mogłam liczyć na współczucie obu sióstr. Były tolerancyjne i szczerze mi oddane, nie mogły jednak i nie powinny zaakceptować mego wyboru — miłości do żonatego mężczyzny. Nie, nie wolno mi było z nikim dzielić się troskami, musiałam znosić je samotnie, nie bacząc na ich brzemię. Czułam się jak pielgrzym porzucający swą prymitywną chatkę, by błąkać się po bezdrożach surowych gór.Pierwszego dnia nowego roku opuściłam ukochanego i znalazłam się w Antwerpii. Wkrótce potem postawiłam stopę na angielskiej ziemi. Kazałam się zawieźć zatłoczonymi ulicami Londynu wprost na dworzec, na którym stał już pociąg do Leeds. Dwa lata temu widziałam Londyn po raz pierwszy; sprawił na mnie wrażenie falującej, hałaśliwej, pełnej życia rzeki i tu właśnie poczułam wówczas, że żyję — minione dni zdawały się cichym snem. Teraz przemierzałam londyńskie aleje jak lunatyczka. Przeszłam przez wielki i opustoszały budynek dworca i zajęłam miejsce w wagonie. Starałam się nie zwracać na nic uwagi. W umyśle pielęgnowałam obraz swego mistrza— człowieka, którego utraciłam. Pragnęłam, by nic nie zmąciło jego jasnego wizerunku.Mój mistrz! Ileż czci i miłości było zaklęte w tych słowach! Ja, dumna Angielka, zwracałam się do pana Hegera, śmiertelnika, „mój mistrzu", gdyż wymagał tego europejski obyczaj. On, na przemian żwawy, srogi albo wesoły, posiadł niezwykłą umiejętność dzielenia się z innymi swą wiedzą. Tym zaskarbił sobie mój szacunek. Czemu jednak zakochałam się w nim?... Och, nie, nie chodziło wcale o energię i żywotność, za które podziwiało go tak wielu. Pan Heger miał pewną unikalną i niezwykle cenną cechę— umiał mnie ożywić. Przy innych milczałam, byłam sztywna i posępna — i sądzę, że wszyscy mnie za taką uważali — w jego obecności jednak czułam, stawałam się elokwentna, swobodna i bystra. Czyż mogłam nazywać go inaczej niż mistrzem? Zastanawiałam się, czy na długo zachowam w sercu jego niezmącony obraz. Nie pozostała mi po nim inna pamiątka. Większość wspomnień traci z czasem swą ostrość...Zaczęłam rozglądać się po przedziale. Pociąg ruszył gwałtownie i to otrzeźwiło mnie nieco. Za oknem przesuwał się pogrążony8v półmroku świat: stalowe szyny, semafory, rzadkie płatki* iniegu... Lokomotywa stopniowo nabierała rozpędu.Nie byłam sama. Naprzeciw mnie, obok drzwi, siedziała itarsza, siwowłosa kobieta. Dziergała na drutach, bezwiednie poruszając przy tym podbródkiem. (Chyba właśnie rytm jej ?odbródka, wtórujący stukotowi kół pociągu, wytrącił mnie ^zadumy.) Potem przeniosłam wzrok na szpakowatego, wąsatego lżentelmena. Miał na sobie drogie, żałobne odzienie. Cichutko lsiadł przy oknie, dłonie w szarych rękawiczkach oparł na główce laski. Nie spuszczał oczu z punktu znikającego gdzieś v oddali, za szybą.Najwyraźniej stan jego ducha bardzo przypominał ten, którego loświadczałam sama. Być może bezwiednie uśmiechnęłam się, vidząc, że innych również trawią czarne myśli: w każdym razie >n nie dostrzegł tego grymasu, zapatrzony w coś za oknem. rVcześniej, kiedy wszedł do przedziału, wymieniliśmy grzeczne lkłony.— Gdyby miały panie życzenie zasłonić okno — odezwał się, :decydowawszy przerwać milczenie — proszę o tym powiedzieć.Uśmiechnęłam się i zaprzeczyłam. Starsza dama odpowiedziała marszczeniem czoła i jeszcze szybszym przebieraniem drutami. Dżentelmen skłonił się i znów pogrążył w rozmyślaniach, a ja, de bacząc na swój zły nastrój, dalej ukradkiem go obserwowałam.Miał około sześćdziesięciu lat, jasną, zdrową cerę. Był szczupły niewysoki. W jego zmarszczkach kryło się coś paradoksalnie nłodzieńczego. Na obliczu malowała się uprzejmość, życzliwość inteligencja, a kształt podbródka i ust sugerował, że człowiek >w zdradza skłonność do zadumy, przesadną dbałość o siebie, tiedostatek życiowej energii. Pomyślałam, że mój współpasażer tależy do ludzi, którzy podporządkowują się nakazom prawa, aając na względzie głównie własne dobro. Jakże ta dobrotliwa warz różniła się od innej, pełnej życia i humoru twarzy nężczyzny, który pozostał po tamtej stronie kanału La Manche!Moje konstatacje przerwało nagłe wejście konduktora, który >oprosił o bilety. Sprawdził mój, a także należący do dżentelmenazwrócił je bez komentarza. Natomiast długo i badawczo >rzyglądał się biletowi naszej towarzyszki podróży. Ta jednak de raczyła zauważyć zmieszania konduktora. Zarówno ja, jaknieznajomy z uwagą obserwowaliśmy całą scenę z owym atalistycznym przeczuciem znanym wszystkim podróżującym •esymistom, że oto kolej — ta ogromna, bezduszna instytucja — znajduje zadowolenie w czynieniu nieprzyjemności zwykłym udziom. Konduktor odezwał się po dłuższej chwili ciszy:9— Ma pani bilet do Ipswich.— Naturalnie, młody człowieku. Istotnie wybieram się do Ipswich! — stwierdziła dama tonem najwyższego zdegustowania, przestając pracować drutami i ruszać podbródkiem.— Tym pociągiem nie dostanie się pani do Ipswich. Jedziemy do Rugby, Derby i do Leeds.Zacna niewiasta posłała mu piorunujące spojrzenie.— Jest pan impertynentem. Powinnam złożyć skargę. To pociąg do Ipswich.Konduktor wzruszył ramionami.— Jak pani sobie życzy, madame. Ale za pięć minut zatrzymamy się w Luton. Jeśli wysiądzie tam pani i przejdzie przez peron, zdoła pani wrócić do Londynu i zdążyć jeszcze na pociąg do Ipswich.Następnie ruszył ku dalszym przedziałom.Matrona, przekonana o swej nieomylności, spokojnie wróciła do robótki. Wymieniliśmy z dżentelmenem raczej niespokojne spojrzenia. Zrozumieliśmy, że jeżeli szybko czegoś nie przed-sięweźmiemy, będziemy świadkami żenującego wybuchu wściekłości.— Proszę mi wybaczyć, droga pani — powiedział mężczyzna. — Dla jej dobra jestem zmuszony coś wyjaśnić. Ten pociąg w rzeczy samej jedzie do Leeds. To miasto stanowi cel mojej podróży.(W ten oto sposób okazało się, że przyjdzie nam spędzić razem w przedziale kilka godzin.)Kobieta odłożyła robótkę i zerknęła na dżentelmena znad okularów.— Ależ ja jadę do Ipswich.— Tym niemniej znajdujemy się w nocnym pociągu do Leeds. Przytaknęłam, potwierdzając tę informację. Dama, wciążpatrząc uważnie, stwierdziła z głębokim sceptycyzmem:— Muszę zobaczyć, co też mu państwo pokazali. Posłusznie sięgnęliśmy po bilety. Spieszyliśmy się, ponieważpociąg zwalniał już przed przystankiem w Luton. Konduktor położył mój bilet na górnej półeczce, wstałam więc, by go wziąć i wówczas zsunęła się książka, którą trzymałam na kolanach. Spadła na podłogę. Książka bardzo dla mnie cenna — dostałam ją w prezencie w Brukseli — schyliłam się więc po nią. Mężczyzna uczynił dokładnie to samo.Zderzyliśmy się głowami. Mnie spadły z nosa okulary, a on upuścił laskę. Jednocześnie przycisnęliśmy dłonie dc stłuczonych czół.10>Ból nie miał znaczenia. W normalnych okolicznościach ów wstrząs nie wywarłby na mnie większego wrażenia (ponieważ oześmiałabym się), ale tym razem lekkie uderzenie przepełniło we mnie czarę goryczy.Rozpłakałam się — i nie potrafiłam powstrzymać strumieni ;z, choć próbowałam, jak mogłam. Mężczyzna nie okazał bólu, у nie pogarszać sytuacji. Jednakże przeprosiny, czy też słowa współczucia, na jakie się zdobył, sprawiły, że szlochałam jeszcze łośniej. Od tak dawna nie spotkałam się ze zwyczajną ludzką yczliwością, że owe dobre słowa sprawiły mi raczej przykrość iż ulgę.— Wystraszyłem się nie na żarty.... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gdziejesc.keep.pl