Henderson Podkomitet, EBooki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zenna HendersonPodkomitetNajpierw by�y czarne, l�ni�ce statki, kt�re siej�c doko�a strach, pada�y naobszerne l�dowisko jak ziarno na rol�. Po nich, niby barwne motyle, l�dowa�ypowoli jaskrawokolorowe pojazdy, zawisaj�c na chwil� nad ziemi�, jakby si�waha�y.- Cudowny widok! - westchn�a Serena, wychylaj�c si� z okna sali konferencyjnej.- Brakuje przy tym tylko muzyki.- Chyba marsza pogrzebowego - powiedzia� Thorn - albo requiem. M�wi�c mi�dzynami, Rena, jestem pe�en jaknajgorszych my�li. Je�li si� nie dogadamy, ca�e to piek�o rozp�ta si� od nowa.Czy wyobra�asz sobie jeszcze jeden taki rok jak ten ubieg�y?- Kiedy na pewno si� dogadacie! - zaprotestowa�a �ywo Serena. - Je�eli w og�lezgodzili si� podj�� rozmowy, to znaczy, �e im te� zale�y na spokoju.- Na ich spokoju czy naszym? - spyta� Thorn patrz�c ponuro przez okno. - Obawiamsi�, �e jeste�my zbyt naiwni w ca�ej tej sprawie. Wiele wody up�yn�o od czasu,kiedy �piewali�my: "Na wojenk� nie p�jd�"... Stracili�my czujno��, niezb�dn� wstosunkach z obcymi. Sk�d wiadomo na przyk�ad, �e to nie podst�p; mo�epostanowili zgromadzi� ca�e nasze dow�dztwo w jednym miejscu, a potem urz�dzi�masakr�...- Nigdy w �yciu! - Serena przytuli�a si� do niego mocno, a Thorn obj�� j� czule.- Przecie� nie mogliby pogwa�ci�...- Nie mogliby? - Przycisn�� policzek do jej w�os�w. - Nie wiadomo. Po prostu niewiadomo. Przecie� w�a�ciwie nic o nich nie wiemy. Nie mamy zielonego poj�cia oich zwyczajach, a tym bardziej o ich skali warto�ci. O tym, jak przyjm� nasz�propozycj� zaprzestania dzia�a� wojennych.- Na pewno maj� uczciwe zamiary. Inaczej nie braliby ze sob� rodzin. M�wi�e�,zdaje si�, �e te kolorowe statki to s� mieszkalne?- Owszem, zaproponowali, �eby obie strony wzi�y rodziny, ale to o niczym nie�wiadczy. Oni zabieraj� rodziny nawet na bitw�.- Na bitw�?!- Tak. Na czas dzia�a� grupuj� wszystkie statki mieszkalne poza zasi�giem ognia,ale co z tego, kiedy za ka�dym razem, jak uszkodzimy czy rozbijemy kt�r�� z ichjednostek bojowych, co najmniej jeden pojazd mieszkalny wymyka si� spod ichkontroli i ginie w przestrzeni albo wybucha. A mo�e to s� po prostu przyczepy,uzale�nione od jednostek liniowych pod wzgl�dem nap�du? - Bruzdy na zatroskanejtwarzy Thorna pog��bi�y si�. - Oni nawet nie zdaj� sobie z tego sprawy, alepraktycznie zmusili nas do zawieszenia broni. Czy� mo�emy niszczy� ich flot�wojenn�, skoro za ka�dym str�conym czarnym statkiem spada jeden z tych bajeczniekolorowych pojazd�w mieszkalnych - jakby cz�owiek obrywa� p�atki z kwiatu. Aka�dy taki p�atek to �ycie kilku kobiet i dzieci.Serena wzdrygn�a si� i przylgn�a mocniej do Thorna.- Konferencja musi da� wyniki. Nie mo�e by� wi�cej wojny. Musicie si� jako� znimi dogada�. Przecie� je�eli i my chcemy pokoju, i oni...- Kiedy my nie wiemy, czego oni chc� - powiedzia� Thorn ponuro. - Naje�d�cy,agresorzy, przybysze z wrogich �wiat�w, tak zupe�nie odmienni od nas - jakimcudem mamy doj�� do porozumienia?W milczeniu opu�cili sal� konferencyjn�, zwalniaj�c zatrzask w klamce izamykaj�c za sob� drzwi.- Mamo, popatrz, mur! - r�czki pi�cioletniego Splintera jak dwie brudnerozgwiazdy rozp�aszczy�y si� na falistej zielonkawej powierzchni wysokiego nadziesi�� st�p p�otu z vitritonu, kt�ry wij�c si� w�r�d drzew opada� wzd�u��agodnego stoku pag�rka.- A sk�d on si� tu wzi��? A po co? Dlaczego nie mo�emy si� ju� bawi� nadsadzawk� ze z�otymi rybkami? Serena opar�a r�k� o mur.- Ci ludzie, kt�rzy przyjechali w tych �adnych kolorowych pojazdach, te� musz�mie� troch� miejsca do spacerowania i zabawy. Dlatego saperzy zbudowali im tenmur.- A dlaczego oni mi nie pozwalaj� bawi� si� w sadzawce? - brwi Splintera�ci�gn�y si� gro�nie.- Oni nie wiedz�, �e masz na to ochot� - odpar�a Serena.- To ja im powiem - o�wiadczy� Splinter i zadar� g�ow� do g�ry. - Hej, wy tam! -wrzasn�� zaciskaj�c pi�ci i a� sztywniej�c z wysi�ku. - Hej! S�uchajcie, jachc� si� bawi� nad sadzawk�!Serena roze�mia�a si�.- Cicho, Splinter! Nawet je�li ci� us�ysz�, to i tak nie zrozumiej�. Oniprzyjechali z bardzo, bardzo daleka i m�wi� innym j�zykiem ni� my.- Ale mo�e by�my mogli si� tam pobawi� - powiedzia� Splinter smutno.- Owszem - westchn�a Serena - m�g�by� si� bawi�, gdyby nie by�o tego p�otu. Niewiemy, synku, co to s� za ludzie. Czy oni by chcieli si� z nami bawi�. Czybyliby... grzeczni.- A jak si� mo�emy przekona�, jak oni s� za t� paskudn� �cian�?- Nie mo�emy, synku. W�a�nie dlatego nie mo�emy. Kiedy schodzili zboczem,Splinter ca�y czas wi�d� r�czk� wzd�u� muru.- A mo�e oni s� niedobrzy - powiedzia� na koniec. - Mo�e s� tacy �li, �e saperzymusieli zrobi� dla nich klatk�, tak� duuu��, duuu�� klatk�? - Si�gn�� r�czk�,jak m�g� najwy�ej. - Czy oni maj� ogony, mamo?- Ogony - roze�mia�a si� Serena - co ci przychodzi do g�owy?- Nie wiem. Bo oni przylecieli z daleka, daleeeka. Ja bym te� chcia� mie� ogon -taki d�ugi, zakr�cony i kud�aty! - poruszy� energicznie ma�� pupk�.- A po co ci ogon? - zapyta�a Serena.- Przyda�by mi si� - odpar� powa�nie Splinter. - Do wspinania i... i �eby miby�o ciep�o w szyj�! Dlaczego tu nie ma �adnych dzieci? - zapyta�, kiedyznale�li si� na dole. - Z kim ja si� b�d� bawi�?- Trudno mi to wyt�umaczy� - zacz�a Serena siadaj�c na w�skiej k�adceprzerzuconej przez koryto ma�ego wyschni�tego strumyka.- No to nie t�umacz. Tylko mi powiedz.- Pos�uchaj: Linjeni przylecieli w du�ych czarnych statkach, �eby porozmawia� zgenera�em Worshamem i kilkoma innymi genera�ami. A w tych okr�g�ych kolorowychpojazdach przywie�li swoje rodziny. Wi�c i nasi wzi�li ze sob� swoje rodziny,ale tylko tw�j tata ma ma�e dziecko. Wszyscy inni s� doro�li. Dlatego nie maszsi� z kim bawi�. - M�j Bo�e, �eby to wszystko rzeczywi�cie by�o takie proste,pomy�la�a Serena, zm�czona ci�gn�cymi si� od tygodni rozmowami i wyczekiwaniem.- Aha - powiedzia� Splinter z namys�em - to znaczy, �e po tamtej stronie muru s�dzieci?- Tak, z pewno�ci� s� ma�e Linjeni - odpar�a Serena. - My�l�, �e mo�esz je nawetnazywa� dzie�mi.Splinter zsun�� si� do �o�yska potoku i po�o�y� na brzuchu. Przytkn�� policzekdo piasku i zajrza� przez szpar�, jaka powsta�a w miejscu, gdzie p�ot przecina�dolink�.- Nie widz� nikogo - powiedzia� zawiedziony. W milczeniu ruszyli z powrotem podg�r� i zn�w r�czka Splintera podskakiwa�a na falistej powierzchni p�otu.- Mamo? - zagadn�� ma�y, kiedy znale�li si� na dziedzi�cu. . - S�ucham, synku.- Ten mur jest po to, �eby oni nie wychodzili, prawda?- Tak - odpar�a Serena.- A mnie si� wydaje, �e nie. �e po to, �eby mnie od nich odgrodzi�.Serena prze�ywa�a z Thornem ci�kie dni. Noc� le�a�a ko�o niego z szerokootwartymi oczami i patrz�c, jak si� rzuca, jak nawet we �nie szuka wyj�cia ztrudnej sytuacji, nie przestawa�a si�� modli�.Z zaci�ni�tymi ustami sprz�ta�a nie tkni�te posi�ki i tylko parzy�a coraz wi�cejkawy. Dzieli�a z nim wszystkie nadzieje, czepia�a si� ka�dego nowego pomys�u, akiedy wraca� z niczym, zn�w opuszcza�a r�ce. Tymczasem robi�a, co mog�a, �ebySplinter nie odczu� tego w najmniejszym stopniu: w pi�kne s�oneczne dnipozostawia�a mu do�� du�� swobod� w obr�bie koszar, a wieczorami zajmowa�a si�nim, na ile jej tylko pozwala� czas.Pewnego dnia upina�a w�a�nie w�osy, k�tem oka patrz�c na k�pi�cego si� malca,kt�ry zgarnia� pian� i rozsmarowywa� j� sobie po policzkach i brodzie.- B�d� si� musia� goli� jak tata - mrucza� pod nosem. - Goli�, goli�, goli�! -Zgarn�� pian� palcem. Po chwili nabra� pe�ne gar�cie mydlin i rozprowadzi� poca�ej buzi. - Jestem Doovie. Jestem ca�y kosmaty jak Doovie. Popatrz, mamo,jestem ca�y... - Otworzy� oczy, �eby zobaczy�, czy Serena patrzy. Sko�czy�o si� energiczn�akcj� ratunkow�, kt�ra trwa�a przez najbli�sze kilka minut. Kiedy �zy obesch�y,Serena zacz�a wyciera� malca.- A na pewno Doovie te� by p�aka�, jakby mu si� myd�o dosta�o do oczu -powiedzia� Splinter pochlipuj�c jeszcze. - Prawda, mamo?- Doovie? - odpar�a Serena. - Mo�liwe. Ka�dy by p�aka�. A kto to jest Doovie?Czu�a, jak cia�o Splintera sztywnieje na jej kolanach. Malec odwr�ci� si� izapatrzy� gdzie� w przestrze�.- Mamusiu, jak my�lisz, czy tata pobawi si� ze mn� jutro?- Mo�e... - z�apa�a jedn� z jego mokrych n�ek. - Ale kto to jest Doovie?- Mamusiu, czy mo�e by� dzi� na kolacj� r�owy budy�? Ja tak lubi� r�owybudy�...- Kto to jest Doovie? - g�os Sereny zabrzmia� stanowczo. Splinter przygl�da� si�badawczo paznokciowi swego kciuka, po czym spojrza� na ni� spod oka.- Doovie... - zacz��. - Doovie to jest taki ma�y ch�opczyk.- Aha, taki zmy�lony! - powiedzia�a Serena.- Nie - szepn�� Splinter spuszczaj�c g�ow�. - Prawdziwy. Linjeni. - Serena zezdumienia zaniem�wi�a, a malec patrz�c jej pokornie w oczy, zacz�� m�wi� szybko:- On jest grzeczny �ud�, mamo, bardzo grzeczny! Nie m�wi brzydkich wyraz�w, niek�amie i nie odpowiada nie�adnie swojej mamusi. I umie tak szybko biega� jak ja,a mo�e nawet szybciej - jak ja si� potkn�. On, on... - Splinter spu�ci� oczy. -Ja go bardzo lubi�... - broda zacz�a mu si� trz���.- Ale gdzie... to znaczy jak... przecie� jest p�ot - Serena z przera�enia niemog�a znale�� s��w.- Wykopa�em dziur� - wyzna� malec. - Pod p�otem, tam gdzie jest piasek. Wcale minie zabrania�a�. Doovie przyszed� si� ze mn� pobawi�. I jego mama te�. Ona jestbardzo �adna. Ma r�owe futerko. A Doovie jeszcze �adniejsze, zielone. Na ca�ymciele! - Splinter o�ywi� si�. - Tak, na ca�ym ciele. Nawet pod ubraniem.Wszystko ma kosmate, opr�cz nosa, oczu, uszu i d�oni.- Ale, Splinter, jak �mia�e�! Przecie� mog�o ci si� co� sta�. Oni mogli... -Serena przycisn�a go mocniej, �eby nie widzia� jej twarzy.Uwolni� si� z jej obj��.- Doovie nikomu by nie zrobi� krzywdy! Ale, wiesz co, mamo, on umie zamyka� nos.Tak, m�wi� ci, umie zamyka...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]