Hart Megan - Nieznajomy, ebooki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Megan HartNieznajomyRozdział 1Szukałam nieznajomego.Nie byłam stałą bywalczynią Fishtanka, ale przyznaję, wpadałam tam od czasu do czasu.Poddany gruntownej renowacji usiłował rywalizować z całą masą barów i restauracji, któreotwarto w centrum Harrisburga, ale choć tropikalny klimat i akwaria były całkiem miłe dla oka,a drinki dosyć tanie, pozostawał za innymi restauracjami daleko w tyle. Miał jednak coś, czegonowsze bary nie miały: mianowicie hotel. Młodzież ze środkowej Pensylwanii zwykła opisywać tomiejsce pieszczotliwym „to tam się ich wyrywa". Przynajmniej ja tak mówiłam, kiedy jeszczebyłam młoda, cudownie wolna i nieskomplikowanie niezależna.Lustrując tłum, między ciasno poustawianymi stolikami manewrowałam w stronę baru. Fishtankbył dosłownie napakowany ludźmi, których nie znałam. Jednym z nich był mój idealnynieznajomy. Idealny. Tak, to słowo miało w sobie moc przyciągania.Jeszcze go nie zauważyłam, ale przecież nigdzie się nie spieszyłam. Usiadłam przy barze.Czarna spódnica lekko podjechała w górę i z gracją wsunęłam się na barowy skórzany stołek.Ślizgałam się na pończochach podtrzymywanych koronkowym pasem. Poczułam to i przeszyłmnie dreszcz. Moje nagie uda ponad pończochami pokryły się gęsią skórką. Majtki z jeszczecieńszej koronki drażniły mnie, kiedy zmieniałam pozycję.- Jasne piwo Tróegs - powiedziałam do barmana.Kiwając głową, podał mi butelkę.W porównaniu z wieloma innymi kobietami ubrana byłam dość konserwatywnie. Miałamna sobie dopasowaną jedwabną bluzkę i czarną spódnicę, która zgodnie z najświeższymitrendami kończyła się tuż nad kolanem. W morzu obcisłych, ledwie sięgających bioderdżinsów, odkrywających pępek bluzek na cienkich ramiączkach i niebotycznych szpilek wi-dać mnie było z daleka. I właśnie o to mi chodziło.Niespiesznie popijałam piwo i rozglądałam się. Kto to będzie? Kto dzisiaj zabierze mniena górę? Jak długo będę czekać?Najwyraźniej niedługo. Kiedy siadałam, stołek obok mnie był pusty. A potem usiadł nanim mężczyzna. Niestety ten nieodpowiedni. Nieznajomy, i owszem, ale nie ten, na któregoczekałam. Blondyn, z przerwą między górnymi jedynkami. Ładny, ale zdecydowanie nie mójwymarzony. I niestety wydawał się nie odbierać subtelnych wskazówek.- Nie, dzięki - powiedziałam, kiedy zaproponował, że postawi mi drinka. - Czekam namojego faceta.- Nie czekasz na swojego faceta - powiedział z niezachwianą pewnością. - Tylko takmówisz. Pozwól, że jednak postawię ci drinka.- Już mam. Dziękuję. - Zdobył punkty za wytrwałość, ale nie zamierzałam iść do łóżka zchłopkiem roztropkiem, dla którego nie znaczyło tak.- No dobrze, zostawię cię w spokoju. – Chwila ciszy. - NIE! - Zarechotał i klepnął się poudzie. - Daj spokój. Nie zgrywaj się. Jednak ci postawię tego drinka.- Ja...- Podrywasz moją dziewczynę?Odwróciliśmy się i obojgu nam opadły szczęki.Jestem pewna, że każdemu z innego powodu. On prawdopodobnie był zdziwiony, że mimowszystko się pomylił. Ja byłam oczarowana.Stojący przed nami mężczyzna miał ciemne włosy i błękitne oczy: zestaw, na którypodświadomie czekałam. W komplecie oferował kolczyk, sprane i cudnie powycierane wewszystkich właściwych miejscach dżinsy oraz biały podkoszulek pod czarną skórzaną kurtką.Choć siedziałam na wysokim barowym stołku, i tak był ode mnie wyższy. Musiał mieć ponadmetr dziewięćdziesiąt pięć.Był niezwykle przystojny.Mój nieznajomy machnął ręką na chłopka roztropka, jakby odganiał kota.- No idź już, idź.Chłopek roztropek zachował się jak facet. Nie dyskutował. Wyszczerzył w uśmiechuzęby i zsunął się ze stołka.- Sorry, stary, ale nie możesz mnie winić za to, że podjąłem próbę skorzystania z takiejokazji...Nieznajomy lekko się obrócił i spojrzał na mnie. Zanim odpowiedział, przez lalka sekundtaksował mnie uważnym spojrzeniem błękitnych oczu.- To prawda... - odparł powoli. - Chyba nie mogę cię za to winić.Usiadł na wolnym już stołku. Wyciągnął do mnie rękę, tę, w której nie trzymał szklanki zciemnym piwem.- Cześć. Jestem Sam. Tylko nie mów mi wujek Sam, bo wrzucę cię z powrotem w łapytego głupka.Sam. To imię do niego pasowało. Zanim się przedstawił, mógł się nazywać jakkolwiek,ale kiedy już to zrobił, nie potrafiłam myśleć o nim inaczej.- Grace. - Potrząsnęłam jego ręką. - Miło cię poznać.- Co pijesz, Grace? Uniosłam butelkę.- Jasne piwo Tróegs.- I jak? Pociągnęłam łyk.- Cienkie.Sam podniósł swoją szklankę. -Ja piję guinnessa. Nie jest cienkie. Pozwól, że ci postawię.- Jeszcze nie skończyłam tego. - Wykręciłam się z uśmiechem, którym nie obdarzyłamchłopka roztropka.Sam pochylił się w moją stronę.- Nie daj się namawiać, Grace. Może po ciemnym serce zabije ci żywiej.- Czyżbyś sugerował, że nie bije wystarczająco mocno?Bez zażenowania spojrzał na przód mojej bluzki.- Przykro mi, ale nie mogę położyć ręki na twojej piersi, więc nie mogę tegojednoznacznie stwierdzić.Zaśmiałam się.- Niezła próba, ale spróbuj jeszcze raz.Sam kiwnął na barmana i zamówił dwie butelki jasnego Tróegs. Nie wzięłam drugiej.- Naprawdę nie mogę. Jestem na dyżurze.- Jesteś lekarzem? - Wychylił ostatni łyk guinnessa i sięgnął po pełną butelkę.- Nie.Czekał, aż powiem coś więcej, ale nie zamierzałam nic dodawać. Napił się, przełknął.Chrząknął i oblizał usta tak, jak je oblizują faceci, kiedy pijąc piwo z butelki, usiłujązaimponować kobiecie. Sączyłam piwo i patrzyłam na niego w milczeniu. Zastanawiałam się,jak zamierza to zrobić. Naprawdę miałam nadzieję, że będzie wystarczająco przekonujący,żebym poszła z nim na górę.- Więc nie jesteś tutaj po to, żeby pić? – Zerknął na mnie, a potem obrócił się na stołkutak, że zetknęliśmy się kolanami.W jego głosie usłyszałam wyzwanie. Uśmiechnęłam się.- Nie. Raczej nie po to.- Więc... - Zamilkł, jakby się nad czymś zastanawiał. Dobry był. - Więc po co przyszłaś?Niech no pomyślę. Powiedzmy, że jakiś facet postawiłby ci drinka.-Aha...- Nie wiedząc jeszcze, że nie przyszłaś tu pić.Znów się uśmiechnęłam. Z trudem się hamowałam, żeby się nie roześmiać.- Powiedzmy.Jeszcze raz obrócił się na stołku i wbił we mnie wzrok.- Byłby już całkiem przegrany czy dałabyś mu jeszcze jedną szansę?Popchnęłam pełną jeszcze butelkę w jego stronę.-To by zależało.Jego niewymuszony uśmiech był jak pocisk naprowadzany za pomocą termolokacji -trafił bezbłędnie między moje uda.- Od czego?- Od tego, czy byłby ładny, czy nie.Po chwili zastanowienia powoli odwrócił głowę. Pochwalił się jednym profilem, potemdrugim. Na koniec spojrzał mi prosto w oczy i zaprezentował sięen face.- I jak?Obejrzałam go od góry do dołu. Włosy koloru drogiej czarnej lukrecji, postawione naczubku głowy i lekko zmierzwione nad uszami i karkiem. Dżinsy powycierane aż do białościw interesujących miejscach. Czarne, lekko zdarte buty za kostkę. Znów spojrzałam na jegotwarz, na wykrzywione sarkazmem usta, na nos, który nie wydawał się ostry tylko dziękitemu, że cała reszta wyglądała tak, jak wyglądała. Brwi jak kruczoczarne skrzydła, wygięte włuk wysoko nad oczami. Na zewnętrznych końcach zwężały się do ledwie widocznychkreseczek.-Tak. Myślę, że jesteś wystarczająco ładny.Zaczął stukać knykciami w bar i wykrzyknął:- Juhuuu!Kilka zaciekawionych głów odwróciło się w naszą stronę, ale on jakby ich nie zauważył.Albo udawał, że nie zauważa.-Cholera! Moja mama miała rację. Jestem ładniusi.Nie był. Był przystojny, ale nie ładny. Ale i tak nie mogłam się powstrzymać od śmiechu.Nie był dokładnie taki, jakiego oczekiwałam, ale... czy nie o to właśnie chodzi w poznawaniunieznajomych? Nie marnował czasu.- Jesteś bardzo ładna. - Pochylił się w moją stronę i wyszeptał to gdzieś w pobliżumojego ucha. Skończył pić piwo w rekordowym tempie.Ustami połaskotał mnie we wrażliwą skórę tuż poniżej ucha. Moje ciało, już wcześniejpobudzone, zareagowało natychmiast. Sutki naparły na koronkę stanika i zaznaczyły sięstożkami na jedwabnej bluzce. Łechtaczka zapulsowała. Odruchowo zacisnęłam uda.Pochyliłam się w jego stronę. Trochę pachniał piwem, trochę mydłem. Ale najbardziejczymś smakowitym. Miałam ochotę go polizać.- Dzięki.Usiedliśmy wygodniej. Z uśmiechem skrzyżowałam nogi i patrzyłam, jak podążaspojrzeniem za brzegiem mojej spódnicy. Podciągnęła się trochę i obnażyła nagie uda. Najego twarzy malował wyraz nieukrywanego uznania. Oblizał dolną wargę. W sztucznymświetle baru zalśniła czerwienią.Popatrzył mi w prosto w oczy.- Nie wydaje mi się, żebyś była kobietą, która poszłaby na górę z dopiero co poznanymfacetem, nawet gdyby był śliczny jak diabli.-Właściwie... - odparłam niskim, chrapliwym głosem, podobnym do tego, którym onzadał pytanie - myślę, że mogę być.Sam zapłacił rachunek i zostawił napiwek. Twarz barmana rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.Potem podał mi rękę i pomógł zejść ze stołka. Przytrzymał mnie, kiedy źle postawiłam nogę izachwiałam się. Miałam dziwne wrażenie, że przewidział, że tak właśnie będzie.Nawet na dziesięciocentymetrowych obcasach musiałam mocno zadzierać głowę, żeby muspojrzeć w oczy.- Dziękuję.- Cóż mogę powiedzieć... - odparł Sam. - Po prostu jestem dżentelmenem.Górował nad całym tym tłumem, który szczelnie wypełnił bar. Bezbłędnie poprowadził mniepoprzez labirynt stolików i ciał do drzwi do hotelowego lobby.Nikt by się nie domyślił, że dopiero co się poznaliśmy. Ze właściwie się nie znaliśmy, Szłam dopokoju nieznajomego. Nikt nie mógł tego wiedzieć. Wiedziałam tylko ja i im bliżej windy byliśmy,tym szybciej biło mi serce.Ściany windy odbijały nasze twarze, nieostre w przydymionym świetle, na abstrakcyjnymzłotym wzorze na lustrach. Podkoszulek wysunął mu się ze spodni. Nie mogłam oderwać wzrokuod metalowej klamry jego paska i skrawka obnażonego brzucha tuż ponad nią. Kiedy uniosłamwzrok i spotkałam jego spojrzenie w lustrze, uśmiech znikł mu z twarzy.Zobaczyłam, jak kładzie rękę na moim karku, zanim ją tam poczułam. Lustro tworzyłowrażenie dystansu, dawało sekundę opóźnienia. Było tak, jakbym oglądała film w kinie, ale,paradoksalnie, to właśnie czyniło wszystko bardziej realnym.Przy drzwiach do swojego pokoju zsunął rękę z mojego karku i sięgnął do kieszeni po kartę.Sprawdził kieszenie spodni, ale znalazł tylko kilka monet. W jego ruchy wkradła się pewnanerwowość. Ujęło mnie to, chociaż ta nerwowość mi się udzieliła. W końcu znalazł kartę - wportfelu wciśniętym w tylną kieszeń.Podobało mi się, jak się zaśmiał, kiedy wyciągnął ją triumfalnym gestem. Zamek zamrugał naczerwono. Zaklął tak niewyraźnie, że poznałam to raczej po tonie niż po tym, co powiedział.Spróbował jeszcze raz. Karta zupełnie zniknęła w jego dużych dłoniach. Nie mogłam przestać nanie patrzeć. Jego niezdarność mnie rozczulała.- Cholera - powiedział wyraźnie i wręczył mi ją. - Nie mogę otworzyć.Sięgnęłam po kartę. Nasze dłonie się zetknęły. A potem jakimś przedziwnym sposobem jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]