Harrison Harry - 6. Stalowy szczur i piąta kolumna, j. LITERATURA POWSZECHNA
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Harry Harrison - Stalowy Szczur i piąta kolumna
Harry Harrison
Stalowy Szczur i piąta kolumna
(Przekład: Jarosław Kotarski)
1
Blodgett jest pokojowo nastawioną planetą; słońce świeci tu pomarańczowo, wiatr jest łagodny, lato miło chłodne,
ciszę przerywa jedynie niekiedy daleki odgłos silników, dochodzący z portu kosmicznego. Bardzo odprężające miejsce. Za
bardzo, jak dla kogoś takiego jak ja, kto przez cały czas powinien być czujny, sprawny i przygotowany na wszystko.
Przyznaję, że gdy zadzwoniono do drzwi, nie byłem w żadnym z wymienionych stanów ducha. Ciepła woda lała
mi się na głowę i wyglądałem jak lekko przytopiony kociak.
- Zajmę się tym - burknęła Angelina na tyle głośno, abym ją usłyszał poprzez szum wody.
Wymamrotałem coś pod nosem i z niechęcią wyłączyłem prysznic. Suszarka dmuchnęła na mnie subtelnie
perfumowanym gorącym powietrzem, powodując kolejną poprawę samopoczucia; byłem całkowicie pogodzony ze
światem i nagi jak noworodek - no, z wyjątkiem paru drobiazgów, z którymi się nie rozstaję nigdy (dobrowolnie, znaczy
się). Życie ma swoje uroki, stwierdziłem przeglądając się w lustrze. Leciutka siwizna na skroniach dodawała mi nieco
powagi i ogólnie nie miałem żadnych powodów do zmartwień. Poza jednym, który właśnie sobie uświadomiłem, a który
zmroził mnie dokładnie, błyskawicznie usuwając wszystkie inne bzdury: Angelina zbyt długo bawiła przy drzwiach - coś
było nie tak.
Wypadłem do hallu i przez drzwi do ogrodu - dom z przyległościami był pusty. Po chwili byłem przy bramie -
podskakując na jednej nodze na podobieństwo różowej gazeli i wyciągając pistolet z kabury nad kostką drugiej nogi,
wpatrywałem się w Angelinę wpychaną przez dwóch niesympatycznych typów do czarnego wozu. Zaryzykowałem tylko
jeden strzał w opony; maszyna wyrwała do przodu niknąc w dość gęstym o tej porze ruchu. Zaciskając zęby strzeliłem w
powietrze, aby podziwiający mój brak ubrania mimowolni świadkowie czym prędzej skryli się po kątach. Udało mi się
zachować tyle rozsądku, aby zapamiętać numery odjeżdżającego wozu.
Ledwie znalazłem się z powrotem w domu, wpadło mi do głowy zadzwonić na policję (jak na dobrego obywatela
przystało), ale z uwagi na to, że zawsze byłem bardzo złym obywatelem, uznałem ten pomysł za bezsensowny. Sprawa
należała do mnie i do nikogo innego, zająłem się więc komputerem. Wduszając kciukiem przycisk identyfikacji, nadałem
mój kod pierwszeństwa, a następnie spytałem o właściciela czarnej maszyny. Nie było to specjalnie trudne zadanie dla
komputera planetarnego, toteż odpowiedź pojawiła się prawie natychmiast. Spowodowała, że osłupiałem i opadłem
bezwładnie na krzesło - oni ją mieli.
Było o wiele gorzej, niż mogłem się spodziewać. Nie jestem tchórzem, a nawet można rzec, wręcz przeciwnie.
Jako długoletni kryminalista i równie długoletni agent Korpusu - organizacji o zasięgu galaktycznym, używającej eks-
bandytów do łapania bandytów czynnych, miałem pewne powody do takiego mniemania o sobie. Fakt dożycia dojrzałego
jednak wieku najlepiej świadczył o moim refleksie, nie wspominając już o takim drobiazgu jak inteligencja. Te wszystkie
lata doświadczeń miały teraz zaowocować przy wyciąganiu mojej ukochanej żony z bagna. Teraz bowiem wskazana była
nie tyle natychmiastowa akcja, ile, na początek przynajmniej, odrobina refleksji, toteż, choć nadal był wczesny ranek,
napocząłem flaszkę stuczterdziestoprocentowego katalizatora pomysłów, aplikując sobie wspaniałomyślnie odpowiednią
dawkę.
Ledwie skończyłem, stwierdziłem, że tym razem chłopcy będą uczestniczyć w eskapadzie. Jako troskliwi rodzice,
Angelina i ja chroniliśmy ich dotąd od okrucieństw życia, ale to już się skończyło. Co prawda ukończenie szkoły nastąpić
powinno dopiero za kilka dni, nie wątpiłem jednak, że przy odpowiednio zastosowanej i właściwej argumentacji jestem w
stanie je przyśpieszyć. Dziwnym uczuciem było uświadomienie sobie, że nie są już dziećmi - tyle lat minęło, a Angelina
nadal była piękna jak w dniu naszego poznania. Co do własnej osoby: byłem starszy, ale nie głupszy - siwizna na głowie
wcale nie zmieniła moich zwyczajów ani trybu życia.
Nie traciłem czasu na roztkliwianie się nad sobą. Zaopatrzyłem się w normalny zestaw zabójczych nader urządzeń
i wpadłem do garażu. Mój czerwony firebom 8000 wystrzelił na ulicę, ledwie otworzyły się drzwi. Spokojni obywatele
spokojnej planety rozpierzchli się na boki. Jedynym powodem mojego chwilowego pobytu w tym nudnym świecie była
chęć znajdowania się jak najbliżej chłopców w czasie pobierania przez nich nauki. Wiedziałem, że opuszczę to miejsce, nie
oglądając się za siebie. Nie dość, że była toto nudna planeta rolnicza, to w dodatku z nader rozbudowaną biurokracją.
Wszelkiej maści urzędasy i oficjele zwalili się tu tak z uwagi na łagodny klimat, jak i na centralne położenie wśród sporej
liczby systemów gwiezdnych. Co do mnie, wolałem rolników.
W miarę jak gnałem przed siebie, pola uprawne zastąpione zostały przez lasy, a następnie otoczyły mnie
poszarpane góry. W końcu wziąłem ostatni zakręt i droga skończyła się przed solidną bramą umieszczoną na jednej z
najwyższych i najmniej gościnnie wyglądających grani w okolicy.
Brama znajdowała się w wysokim kamiennym murze zakończonym pordzewiałym drutem kolczastym (pod
napięciem). Nad nią znajdował się wykuty w stalowej płycie napis:
SZKOŁA WOJSKOWA I INTERNAT PENITENCJARNY DORSKIEGO
Jako ojciec czułem uzasadnioną dumę, że moi synowie przebywają w czymś takim. Jako obywatel powinienem
był odczuwać ulgę. To, co ja skłonny byłem uznawać za ich przymioty, reszcie świata jakoś niespecjalnie się podobało.
Przed przybyciem tu obaj zostali wyrzuceni w sumie z dwustu czternastu szkół. Pięć z nich spłonęło w tajemniczych
okolicznościach, a jedna wyleciała w powietrze. Nigdy nie wierzyłem, żeby fala samobójstw wśród personelu jednej z
pozostałych miała cokolwiek wspólnego z moimi chłopcami, ale zawistne języki sądziły inaczej. Koniec końców trafili na
równego sobie w osobie starego pułkownika Dorskiego. Po przymusowym przejściu na emeryturę, otworzył on ów zakład
wnosząc weń doświadczenie lat służby, w trakcie której rozwinął wyrafinowane i nader silne skłonności do zachowań
sadystycznych. Moi chłopcy trafili tu w końcu i mimo ich usilnych starań ledwie parę dni dzieliło ich od ceremonii
zakończenia nauki i opuszczenia zakładu. Tyle tylko, że aktualnie trzeba by to wyjście trochę przyśpieszyć.
Jak zawsze z niechęcią oddałem swoje uzbrojenie, zostałem prześwietlony przez wszelkie aparaty
zabezpieczające, zamknięty w szeregu śluz odkażających i w końcu wprowadzony na podwórze, po którym snuły się
zdesperowane postacie, pokonane przez zabezpieczenia zakładu. Pomiędzy nimi dostrzegłem dwie radosne i wyprostowane
1 / 43
Harry Harrison - Stalowy Szczur i piąta kolumna
sylwetki nie poddające się rozpaczy. Zagwizdałem nasz stary sygnał i obaj, rzucając książki, podbiegli, aby powitać mnie
gorąco. Po chwili podniosłem się powoli, otrzepałem ubranie i udowodniłem empirycznie, że ja, stary, w dalszym ciągu
mogę ich jeszcze pewnych rzeczy nauczyć. Trzeba przyznać, że wyglądali świetnie. Byli ciut niżsi ode mnie - wzrost
odziedziczyli po matce - ale postawą i muskulaturą nie ustępowali mi ani na jotę. Ojcowie wielu dziewcząt znajdą się w
rozterce, gdy chłopcy opuszczą szkołę.
- Jak się nazywa ten cios ramieniem, tato? - zapytał James.
- Wyjaśnienia mogą poczekać. Jestem tu, aby przyśpieszyć wasze wyjście, bo coś niezbyt miłego przytrafiło się
waszej matce.
Uśmiechy zniknęły natychmiast i obaj pochylili się, spijając dosłownie wyjaśnienia z moich ust i potakując ze
zrozumieniem.
- Tak więc - stwierdził Bolivar, gdy skończyłem - trzeba będzie tę Starą Świnię przekonać, żeby nas wypuścił...
- ...i zrobić coś z tym - James dokończył zdanie za brata. Nie było w tym nic dziwnego, często bowiem ich myśli
biegły jednym torem.
Ruszyliśmy więc równym krokiem (120 stąpnięć na minutę) poprzez wielki hall z przykutymi do ścian
szkieletami, a następnie, rozpryskując wiecznie spływającą wodą klatką schodową, dotarliśmy do biura dyrektora.
- Nie możecie tu włazić! - wrzasnął sekretarz-goryl, podrywając na nogi swoje dwieście kilo wytrenowanych w
walce mięśni.
Lekko złamaliśmy krok przechodząc przed jego nieprzytomnym ciałem. Dorski powitał nas przekleństwem, stojąc
przy biurku z bronią w ręku.
- Odłóż to - poradziłem mu. - To jest sytuacja wyjątkowa. Muszę mieć swoich chłopców parę dni wcześniej.
Mógłbyś być tak miły i wydać mi ich świadectwa, łącznie z zezwoleniami na opuszczenie szkoły.
- Idź do diabła! Nie ma wyjątków, wynocha stąd! - zaproponował w odpowiedzi.
Uśmiechnąłem się w stronę rozpylacza, który trzymał w dłoni i zdecydowałem, że wyjaśnienia mogą być w tym
przypadku owocniejsze od przemocy.
- Moja żona, a ich matka, została dziś rano aresztowana i zabrana z domu - powiedziałem.
- Zdarza się. Należało się tego spodziewać przy tak niezdyscyplinowanym trybie życia. A teraz spierdalać - odparł.
- Słuchaj no, zakamieniały wypierdku zdrowego rozsądku i tępa pało trepackiego zidiocenia. Nie przyszedłem tu
wysłuchiwać słów współczucia czy obrazy z twojej obsmarkanej strony. Gdyby chodziło o normalne aresztowanie, to ci,
którzy przyszli to zrobić, byliby nieprzytomni zaraz po otwarciu drzwi. Detektywi, gliniarze, żandarmeria, celnicy,
obojętnie - nikt nie zdążyłby palcem kiwnąć przy mojej słodkiej Angelinie.
- I co dalej? - spytał wojak, nie opuszczając jednak broni.
- Poszła z nimi spokojnie, aby dać mi czas, którego będę potrzebował. Sprawdziłem tablicę rejestracyjną tych
typów. To byli agenci Międzygwiezdnego Urzędu Skarbowego - odpowiedziałem na głębokim wdechu.
- Poborcy podatkowi! - Dorski szepnął z płonącym wzrokiem (broń zniknęła). - James di Griz, Bolivar di Griz,
wystąp! Przyjmijcie te świadectwa jako dowód rzetelnego spędzenia czasu i przyswojenia wiedzy w tym zakładzie!
Jesteście teraz absolwentami Szkoły Dorskiego i mam nadzieję, że przed udaniem się na spoczynek wieczny wspomnicie
mnie jeszcze, jak wielu innych, choć z przekleństwem. Uścisnąłbym was, ale moje kości są zbyt stare, by je łamać i
wyszedłem już trochę z wprawy w walce wręcz. Idźcie ze swoim ojcem i przyłączcie się do walki ze złem. Dajcie im po
łbie i ode mnie - dodał cicho. Minutę później byliśmy na zewnątrz i wsiadaliśmy do wozu.
- Oni nie odważą się skrzywdzić mamy? – spytał James.
- Nie pożyją długo, jeśli to zrobią - zgrzytnął zębami Bolivar.
- Oczywiście, że nic jej nie zrobią. Z uwolnieniem nie będzie żadnego problemu - poinformowałem ich. - Jeśli uda
się nam zniszczyć ich zapisy.
- Jakie zapisy? - to był Bolivar. - I dlaczego ten wieprz Dorski tak łatwo ustąpił? To do niego niepodobne.
- Podobne, dlatego że pod patyną głupoty, przemocy i wojskowego ogłupienia to nadal człowiek taki jak my. I tak
samo jak my automatycznie uważa on każdego faceta od podatków za naturalnego wroga gatunku ludzkiego.
- Nie rozumiem - przyznał James, łapiąc za klamkę, gdy braliśmy kolejny zakręt nad przepaścią.
- Głupia sprawa, ale jeszcze zrozumiesz. Dotąd żyliście jakby pod ochroną, gdyż traciliście pieniądze, nie
zarabiając ich. Wkrótce będziecie zarabiać, podobnie jak reszta ludzkości, a wraz z otrzymaniem pierwszego kredytu -
efektu waszego potu i wysiłku - pojawi się facet z urzędu podatkowego. Będzie kręcił się coraz bliżej, aż w końcu
prześlizgnie się pod waszym ramieniem i zwinie swoimi lepkimi paluchami większość waszych pieniędzy. Nowoczesne
rządy oznaczają wielką biurokrację, a ta pociąga za sobą wielkie podatki - i nie ma na to rady. Kiedy zetkniecie się z tym
systemem, już jesteście złapani i kończycie płacąc wciąż więcej i więcej podatków. Razem z matką mamy coś odłożone na
waszą przyszłość, ale to nie wystarczy. Są to pieniądze zarobione jeszcze przed waszym urodzeniem.
- Ukradzione - poprawił mnie Bolivar. - Dochody z nielegalnych machinacji.
- Majaczysz, nigdy nie zrobiliśmy...
- Zrobiliście, tato - poparł go James. - Włamaliśmy się do wystarczającej liczby archiwów, aby wiedzieć, skąd są
te wszystkie pieniądze.
- Te czasy się skończyły!
- Mamy nadzieję, że nie! - wrzasnęli chórem. - Co galaktyka zrobiłaby bez paru Stalowych Szczurów
ożywiających jej gospodarkę. Słuchaliśmy twoich wykładów o tym, jak napady na banki zapewniają zajęcie znudzonej
policji, zbyt gazetom, dostarczają opinii publicznej tematów do dyskusji i narażają na wydatki towarzystwa
ubezpieczeniowe. To działalność utrzymująca pieniądz w obrocie.
- Nie. Nie pozwolę, aby moje dzieci stały się przestępcami!
- Naprawdę?
- No, powiedzmy niech będą porządnymi przestępcami: niech biorą tylko od tych, których stać na straty, niech nie
krzywdzą nikogo, niech będą bystre, przyjacielskie i zaradne. Niech będą przestępcami akurat tak długo, aby trafić do
Korpusu Specjalnego, gdzie mogą służyć ludzkości łapiąc prawdziwych bandytów.
- Takich, jakich będziemy teraz ścigać?
2 / 43
Harry Harrison - Stalowy Szczur i piąta kolumna
- Tak długo, jak wraz z waszą matką uczciwie kradliśmy i traciliśmy pieniądze, nie było problemu. Ledwie
wzięliśmy ciężko zarobione wynagrodzenie z Korpusu i zainwestowaliśmy je legalnie, nie możemy się opędzić od urzędu
podatkowego. Zrobiliśmy parę błędów...
- Jak niezgłoszenie dochodów? - spytał niewinnie James.
- Między innymi. Przyznaję, że było to nieostrożnością. Powinniśmy byli wrócić do obrabiania banków, a teraz
mają nas w kartotekach, zaplątani jesteśmy w sprawy sądowe i inne takie. Dlatego wasza matka poszła z nimi spokojnie -
abym jako człowiek wolny mógł przygotować się do przecięcia węzła gordyjskiego. I abym wyciągnął nas wszystkich z
tego bagna.
- Co mamy zrobić? - spytali.
- Zniszczyć nasze dane w ich zapisach. Wtedy będziemy zupełnie wolni i szczęśliwi.
2
Siedzieliśmy w ciemnym samochodzie i zapamiętale skubaliśmy paznokcie.
- Nie jest dobrze - oświadczyłem w końcu. - Nie mogę być spiritus movens przemiany pary niewinnych dusz w
kryminalistów.
Z tylnego siedzenia dobiegły mnie stłumione warknięcia, bez wątpienia objawy silnych stanów emocjonalnych, po
czym obie pary drzwi zostały błyskawicznie otwarte i zatrzaśnięte tak szybko, że dojrzałem tylko dwie postacie oddalające
się niezbyt dobrze oświetloną ulicą. Czyżbym ich aż tak uraził, że postanowili zrobić to sami, kładąc wszystko przez brak
doświadczenia? Walczyłem z klamką od drzwi, gdy kroki rozległy się ponownie. Ledwie wysiadłem, obaj byli z powrotem.
Twarze poważne, bez śladu dobrego humoru.
- Mam na imię James - odezwał się jeden - a to jest mój brat Bolivar. W myśl prawa jesteśmy pełnoletni,
ukończyliśmy osiemnaście lat. Możemy oficjalnie pić, palić, przeklinać i kochać się. Możemy też, jeśli zechcemy, złamać
każde prawo lub prawa każdej planety, wiedząc, że jeżeli zostaniemy złapani, narażamy się na pełny wymiar kary.
Słyszeliśmy z pewnego źródła, że ty, Jimie di Griz, zamierzasz złamać prawo w szczególnie słusznej, ba, bardzo słusznej
sprawie i chcemy się do ciebie przyłączyć. Co ty na to, tato?
Co mogłem powiedzieć? Tym bardziej, że coś mi akurat siadło na struny głosowe. Cała nadzieja, że była to grypa,
a nie wzruszenie. Uczucia i przestępstwa stanowią złą parę.
- Dobrze - warknąłem udając złość. - Jesteście przyjęci. Stosować się do instrukcji, zadawać pytania tylko w razie
niejasności, a poza tym robić tylko to, co każę. ZGODA?
- ZGODA! - zabrzmiało chórem.
- To powkładajcie te drobiazgi do kieszeni, nigdy nie wiadomo, kiedy coś się może przydać. Macie rękawiczki
daktyloskopijne? - Unieśli dłonie, które lekko rozbłysły w świetle lamp. - Ślicznie. Ucieszy was wiadomość, że będziecie
zostawiali ślady palców tutejszego burmistrza i komisarza policji. Niemniej będzie to trudna akcja. Wiecie, dokąd się
udajemy? Jasne, że nie. Budowla za rogiem, stąd nie widać, to kwatera urzędu kontrolującego banki pamięci z zapisem ich
wszystkich niegodziwych i oszukańczych machinacji. Dziś w nocy wyrównamy rachunki z tymi panami. Nie będziemy
próbowali tam wejść bezpośrednio, gdyż systemy obronne mają znakomite; wiedzą doskonale, że nie są kochani.
Wejdziemy do budynku obok, który wybrałem nieprzypadkowo - jego tył dochodzi prawie do naszego celu. - W trakcie
rozmowy szliśmy już w wyznaczonym kierunku. Ledwie skręciliśmy za róg, gdy chłopcy zostali lekko zaskoczeni
serią świateł i tłumem kłębiącym się przed nami. Syreny wyły, kamery telewizyjne warczały, reflektory biły w niebo.
- Czyż to nie cudowne? - uśmiechnąłem się radośnie i szturchnąłem obu. - Kto brałby pod uwagę możliwość
wyjścia z budowli, do której wszyscy chcą wejść? Otwarcie sezonu - premiera nowej opery „Cohoneighs w ogniu".
- Będziemy potrzebowali biletów...
- Kupiłem po południu od konika za bluźnierczą cenę. Idziemy!
Przepchnęliśmy się przez tłum, oddaliśmy bilety i dostaliśmy się na poddasze. Opera byłaby tu ledwie słyszalna,
ale nie miałem najmniejszej ochoty słuchać wycia i rzępolenia. Poddasze miało też inne zalety, jak np. bar, do którego
natychmiast weszliśmy. Odświeżyłem się piwem, z zadowoleniem konstatując, że pociechy zamówiły niealkoholowe
napoje. Z innej ich aktywności byłem mniej zadowolony. Przysunąłem się do Bolivara, łapiąc go za ramię - mój palec
wskazujący nacisnął przy tym nerw paraliżujący rękę.
- Bardzo brzydko - powiedziałem łagodnie, gdy diamentowa bransoletka wyślizgnęła mu się ze zdrętwiałych
palców na dywan, i stuknąłem stojącą obok matronę w ramię, wskazując w dół, gdy się obróciła.
- Przepraszam, madam, czy nie zsunęła się pani bransoletka?
- Tak?
- Nie, proszę mi pozwolić! Ależ skąd, cała przyjemność po mojej stronie.
Spojrzałem wymownie na Jamesa - uniósł dłonie w geście pokoju.
- Zrozumiałem już, tatusiu. Przepraszam, po prostu dla wprawy i już wsunąłem gościowi portfel z powrotem,
ledwie zauważyłem, że Bolivar rozciera sobie ramię.
- Pięknie, tylko żeby mi to było ostatni raz. Mamy poważne i odpowiedzialne zadanie dziś w nocy i żadne
duperele nie powinny wam się pałętać po głowie. Dalej, ostatni dzwonek, kończyć drinki i w drogę.
- Na nasze miejsca?
- Oczywiście, że nie. Do ubikacji.
Osiągnęliśmy każdy osobną kabinę i stojąc na sedesach, aby nie było widać nóg, poczekaliśmy, aż ucichną ludzie i
okoliczny teren opustoszeje i aż rozlegną się pierwsze przeraźliwe dźwięki oznajmiające początek spektaklu. Odgłos
spuszczanej wody był zdecydowanie bardziej melodyjny.
- No to zaczynamy - oznajmiłem.
I zaczęliśmy.
Wilgotne oko w wylocie ścieku obserwowało, jak wychodzę. Moment później wychyliła się para czułków, które
były częścią składową ciała należącego z wyglądu do ścieku. Właściwie to nawet do czegoś gorszego - owo coś było
obrzydliwe, oślizłe i ogólnie rzecz biorąc nieprzyjemne.
- Wygląda na to, że znasz drogę - stwierdził Bolivar, gdy po przejściu przez zamknięte drzwi z napisem OBCYM
WSTĘP WZBRONIONY ruszyliśmy ciemnym korytarzem.
- Kupiwszy bilety pozwoliłem sobie na małą wycieczkę. Jesteśmy.
3 / 43
Harry Harrison - Stalowy Szczur i piąta kolumna
Pozwoliłem chłopcom rozbroić dla wprawy alarm przeciwwłamaniowy i podbudował mnie fakt, że nie
potrzebowali wskazówek. Wlali nawet na nasze ślady parę kropli skutecznie maskującego trop śmierdzidła. Wyjrzeliśmy
na zewnątrz. Ciemna bryła budynku majaczyła o dobre pięć jardów.
- Co dalej? - spytał Bolivar.
- To znaczy, jak się tam dostaniemy? - uściślił James.
- Za pomocą tego. - Wyciągnąłem podobny do pistoletu przedmiot z wewnętrznej kieszeni. - Nie ma nazwy,
ponieważ sam go skonstruowałem. Gdy naciśnie się spust, wystrzeliwuje mały generator pola, ciągnący za sobą nić
molekularną, która jest nie do zerwania. Pole jest wytwarzane przez blisko piętnaście sekund i w tym czasie może
wytrzymać obciążenie tony. Proste?
- Skąd możesz wiedzieć, że trafisz w kawałek stali po ciemku? - zdumionym głosem odezwał się Bolivar.
- Z kilku powodów, niedowiarku. Odkryłem wcześniej, że okna mają metalowe framugi to raz, a dwa, to pole jest
tak silne, że trudno jest utrzymać je z daleka od rzeczy metalowych. Masz linkę, James? Pięknie. Przytwierdź jeden koniec
do rury. Tylko starannie, bo pod nami jest kilka pięter. Drugi daj mi. Macie pancerne rękawice? Ideał, trochę ćwiczeń
przyda się waszym muskułom. Gdy linka będzie przymocowana, pociągnę za nią trzy razy. No to zaczynamy!
Podtrzymywany na duchu przez własną filozofię, wkroczyłem do akcji.
- Powodzenia - doszło mnie z tyłu.
- Dzięki, uczucia doceniam, ale pomysłu nie - Stalowe Szczury muszą mieć własne szczęście.
Pociągnąłem za spust. Pocisk pofrunął zygzakiem i przywarł do celu. Wcisnąłem przycisk wciągarki i wyleciałem
przez otwarte okno. Piętnaście sekund to niewiele. Zgiąłem się, wysuwając nogi i lewą rękę do przodu, klnąc zarazem na
czym świat stoi. Wyszło na to, że amortyzacją spotkania ze ścianą zajęła się tylko prawa noga. Jeśli nie była złamana, to
graniczyło to z cudem. Nic takiego nigdy się nie zdarzyło, odkąd ćwiczyłem w domu. Sekundy uciekały, a ja wisiałem jak
worek. W dodatku ciężki worek. Niefunkcjonująca noga musiała zostać zignorowana, niezależnie od faktu, czy mi się to
podobało, czy nie. Czubkiem buta namacałem krawędź okna po lewej i używając zdrowej nogi kopnąłem w szybę,
wkładając w to wszystkie moje siły. Efekt był zerowy, co było zrozumiałe, biorąc poprawkę na jakość szkła pancernego w
dzisiejszych czasach. Pożytkiem było to, że się nieco obsunąłem, stając czubkiem buta na dolnej listwie, a palce lewej dłoni
zacisnąłem na krawędzi górnej.
Dokładnie w tym momencie pole zniknęło i pozostałem sam ze sobą. Trzymałem się ściany opuszkami palców
lewej dłoni, wsparty na czubku buta, upodabniając się do muchy niedojdy.
- Dobrze ci idzie, tato? - dobiegł mnie z tyłu szept.
Muszę przyznać, że sporo wewnętrznej dyscypliny kosztowała mnie kontrola cisnących się na usta odpowiedzi.
Dzieci nie powinny wysłuchiwać czegoś takiego od własnych rodziców. Efektem tego było coś na kształt „fiszlesloop".
Palce zaczynały się męczyć, a sytuacja przestawała być zabawna. Ostrożnie wsunąłem zbędny drobiazg za pazuchę, po
czym sięgnąłem do kieszeni po diament. Zdecydowanie nie był to czas ani miejsce na subtelności. Normalnie wyciąłbym
mały otwór wokół przyklejonej przyssawki, wyjął ostrożnie szklany krążek, odciągnął zasuwkę i uniósł delikatnie okno.
Nie teraz. Jednym szarpnięciem wyciągnąłem go i wyciąłem kaleki owal, następnie kontynuując ów ruch wbiłem go
pięścią do środka. Diament powędrował jego śladem, ja zaś sięgnąłem do wnętrza i złapałem za ramę.
Szkło uderzyło w podłogę z głośnym dźwiękiem, akurat gdy mój but ześlizgnął się z oparcia. Zawisłem na jednej
ręce, starając się zignorować ostrą krawędź wrzynającą się w ramię. Podciągnąłem się tak wysoko - oto co znaczy stały
trening - że mogłem użyć drugiej ręki do wsparcia. Dalej wszystko było już proste jak drut, choć cieknąca z ramienia krew
przeszkadzała mi jak mogła. Ponowne oparcie buta na rynnie i otwarcie okna było dziełem chwili - po unieszkodliwieniu
alarmu, rzecz jasna. Gdy wślizgnąłem się przez otwarte okno, usiadłem bezwładnie na podłodze.
- Myślę, że jestem już trochę za stary na takie rzeczy - powiedziałem sobie, gdy wrócił mi oddech.
Wokół pozorna cisza - brzęk szkła, przeraźliwy dla mnie, nie zwrócił najwyraźniej niczyjej uwagi. Do roboty.
Znalazłem coś solidnego do przymocowania liny, zrobiłem to najlepiej, jak mogłem i pociągnąłem trzy razy.
- Napędziłeś nam stracha - oświadczył James.
- Napędziłem sobie strachu - poprawiłem go. - To jest latarka, tu zaś medpakiet. Sprawdźcie, czy można coś
zrobić z moim ramieniem. Krew, jak wiecie, jest idealnym dowodem.
Zrobili nawet sporo. Rozcięcie zostało opatrzone fachowo, a pulsujący ból prawej nogi świadczył, że wraca ona
do życia. Zmusiłem się do zrobienia paru okrążeń po pokoju, aby przywrócić w niej krążenie.
- Dobra - oznajmiłem - teraz do zabawy.
Wyprowadziłem ich z pokoju i dalej ciemnym korytarzem, tak szybko, jak pozwoliła mi niezdyscyplinowana
kończyna. Chłopcy zostali parę kroków z tyłu, tak że za róg wyszedłem z trzyjardową przewagą... Byli więc nadal
niewidoczni, gdy wzmocniony elektronicznie głos wykrzyknął mi w twarz:
- Nie ruszaj się, di Griz. Jesteś aresztowany!
3
Życie jest pełne tego typu niespodzianek - przynajmniej moje. Za innych trudno mi się wypowiadać. Mogą być
wzruszające, zaskakujące, a nawet śmiertelne, gdy ktoś nie jest na nie przygotowany. Szczęściem, dzięki przewidywaniu i
wiedzy fachowej, ja byłem przygotowany. Granat dymny poleciał, zanim jeszcze przebrzmiał ów głos. Ładunek wybuchł z
zadowalającym hukiem, wypełniając cały korytarz kłębami czarnego dymu i powodując złośliwe komentarze z kilkunastu
gardeł. Aby dodać im powodów do narzekań, posłałem w ślad za pierwszym granatem następny - trochę inny. Jest to
poręczny drobiazg sam w sobie całkowicie niewinny, wytwarzający jednakże takie ilości efektów akustycznych w guście
strzałów i wybuchów, że wystarczy ich na małą wojnę, i wyrzucający na wszystkie strony kapsuły gazu usypiającego.
Muszę przyznać, że wywarł znakomity efekt psychologiczny. Ja zaś cichutko wróciłem do zmartwiałych pociech i
poprowadziłem je w głąb korytarza.
- Teraz się rozdzielimy - oznajmiłem, gdy pozwoliły mi na to cichnące odgłosy kanonady. - Tu macie kod
komputera blokującego.
Bolivar złapał go odruchowo, po czym potrząsnął głową próbując coś zrozumieć.
- Tato, mógłbyś nam powiedzieć...
- Oczywiście. Kiedy wykopałem szybę, wiedziałem, że odgłos tego, choć minimalny, musiał włączyć alarm
dźwiękowy. Dlatego zacząłem realizować plan B, a nie mówiłem wam o tym, aby uniknąć protestów. Polega on na tym, że
ja robię dywersję, a wy obaj udajecie się do pomieszczenia pamięci i kończycie robotę. Używając priorytetowych kodów
4 / 43
Harry Harrison - Stalowy Szczur i piąta kolumna
Korpusu, zdołałem zebrać wszystko, co jest do tego potrzebne. Macie instrukcję kasowania pamięci, którą coś tak głupiego
jak komputer wykona bez wahania. Zniszczy ona akta wszystkich obywateli na paręnaście lat świetlnych wokoło, którzy
mają to szczęście, że ich nazwiska zaczynają się na literę D. Po dokonaniu tego zbożnego dzieła wykasujecie także
nazwiska na U i P w przypadku, gdyby ktoś bezpodstawnie próbował łączyć moją obecność ze zniszczeniami. Wybór tych
dwóch liter, dodam, nie jest przypadkowy.
- Zwłaszcza, że „dup" jest jednym z większych przekleństw w tutejszym slangu.
- Racja, James, twoje szare komórki przechodzą same siebie. Zrobiwszy to, otworzycie grzecznie któreś z
parterowych okien i zmieszacie się z tłumem. Proste?
- Poza tym, że dasz się aresztować - mruknął Bolivar. - Na to nie pozwolimy.
- Nie zatrzymacie mnie, choć doceniam uczucia. Bądźcie rozsądni. Krew jest niepodważalnym dowodem, a mojej
mają tam w pokoju aż nadto. Jeśli teraz ucieknę, będę ścigany, ledwie zrobią analizy, nie wspominając o drobiazgu, że i tak
mnie już widzieli i z pewnością mają serię doskonałych zdjęć. Poza tym wasza matka jest w więzieniu i muszę dotrzymać
jej towarzystwa. Przy zniszczonych zapisach wszystko, co mogą mi zrobić, to oskarżyć o włamanie i przysłać rachunek za
szklenie. I tak wkrótce opuszczamy tę planetę.
- Mogą potrzymać cię do rozprawy - zmartwił się James.
- No cóż, w takim przypadku wasi rodzice będą zmuszeni wyłamać się z tutejszego kibla. Nie ma co się martwić -
niespecjalnie trudne zadanie. Po wykonaniu zadania zameldować się w domu i spać. Pogadamy później, a teraz znikać.
Będąc rozsądnymi dziećmi, zrobili to natychmiast. Ja zaś powróciłem na plac boju i nałożyłem gogle i filtry
nosowe. Miałem jeszcze masę granatów i to w szerokim wyborze - dymne, duszące, łzawiące, ogłuszające - a ponieważ
urząd zdenerwował mnie parokrotnie, toteż jak mogłem, tak starałem się oddać dług.
Ktoś zaczął strzelać, co było głupim posunięciem, gdyż miał znacznie większe szansę trafić któregoś z kumpli niż
mnie. Odszukałem go w dymie, zabrałem broń i dałem klapsa, który powinien być przyczyną sporego bólu głowy po
odzyskaniu świadomości. Prawie pełny magazynek wypróżniłem, z dużą przyjemnością, prosto w sufit.
- Nigdy nie złapiecie Chytrego Jima! - wrzasnąłem w głąb bardzo hałaśliwej ciemności, wiodąc tę zgraję
fiskalnych piratów na trasę krajoznawczą po budynku.
Obliczyłem, ile czasu powinno wystarczyć bliźniakom na skończenie roboty, dodałem jeszcze kwadrans na
wszelki wypadek, po czym z ulgą opadłem na fotel dyrektora w jego gabinecie, zapaliłem jedno z jego cygar i odprężyłem
się zadowolony.
- Poddaję się, poddaję! - wrzasnąłem ku tłumowi potykających się, kaszlących i rzewnie płaczących osobników,
podążających moim tropem. - Jesteście zbyt męczący dla mnie. Tylko musicie mi obiecać, że nie będziecie mnie
torturować.
Zbliżyli się ostrożnie - z dumą stwierdziłem, że ich przerzedzone szeregi składały się z funkcjonariuszy
miejscowej policji, która przybyła najwyraźniej po to, aby sprawdzić, w co się tu bawimy, jak i plutonu - teraz już znacznie
uszczuplonego - wojsk lądowych z pełnym wyposażeniem.
- Tyle zachodu o moją skromną osobę - stwierdziłem z podziwem, wypuszczając ku nim kółka dymu. - Czuję się
zaszczycony. Chcę także złożyć oświadczenie prasie o tym, jak zostałem porwany, przewieziony tu bez przytomności, po
czym byłem straszony i goniony po całym budynku. I CHCĘ MOJEGO ADWOKATA!!!
Faktycznie brakowało im elementarnego poczucia humoru - ja byłem jedynym, który się uśmiechał, gdy
opuszczaliśmy budynek. Nie próbowali być twardzi - zbyt wielu żądnych sensacji ludzi kręciło się po okolicy. Syreny
wyły, światła błyskały różnokolorowo i cały konwój (plus ja w kajdanach) ruszył z piskiem.
Najzabawniejsze było, że nie do więzienia. Dojechaliśmy do bramy więzienia, gdzie było trochę krzyków i
groźnego wymachiwania bronią, po czym z powrotem do miasta, gdzie ku mojemu zaskoczeniu zdjęto mi kajdanki i
wprowadzono do jakiegoś budynku. O tym, że dzieje się coś dziwnego, wiedziałem już przy bramie, ale co to jest,
zrozumiałem, gdy z pomocą jednego tylko kopniaka wepchnięto mnie za nieodznaczające się niczym drzwi, które zaraz
zamknięto, ja zaś otrzepałem ubranie i przyjrzałem się znajomej postaci za biurkiem.
- Co za przyjemna niespodzianka - oznajmiłem. - Dobrze się czujesz?
- Powinienem cię zastrzelić, di Griz - warknął Inskipp, mój osobisty szef, główny mózg Korpusu Specjalnego,
prawdopodobnie najpotężniejszy człowiek w galaktyce we własnej osobie. Korpus powołała Liga do utrzymania pokoju i
spokoju wśród gwiazd, co ten robił w swoisty sposób, i choć nie zawsze najuczciwszą drogą, zawsze jednak z
zadowalającym wynikiem.
Dawno już stwierdzono, że złodzieja najlepiej złapać posługując się drugim złodziejem - Korpus stosował tę
właśnie maksymę. Swego czasu - przed moim przyłączeniem się do Korpusu - Inskipp był największym i najlepszym
przestępcą w galaktyce, inspiracją dla wszystkich STALOWYCH SZCZURÓW. Zmuszony jestem przyznać, że nie
prowadziłem zbyt pomnikowego żywota przed przymusowym nawróceniem ku dobrym mocom. Nawróceniem, jak łatwo
można stwierdzić, niezbyt całkowitym, choć przekonany jestem, że nie zrobiłem w życiu nic, czego musiałbym żałować.
Słysząc go, wyciągnąłem zza pazuchy straszak noszony na takie okazje i przystawiłem sobie do skroni.
- Jeśli uważasz, o Wielki, że powinienem być zastrzelony, jestem gotów ci pomóc. Żegnaj, okrutny świecie... -
pociągnąłem za spust, robiąc w ten sposób sporo huku.
- Przestań się wygłupiać, to poważna sprawa.
- Jestem zawsze z tobą, niezależnie od tego, czy wierzę w uzasadnienia, jakie mi wciskasz. Pozwól mi zdjąć ten
pyłek, który jest na twojej klapie.
Zrobiłem to, wyciągając mu przy okazji etui na cygara - był tak zamyślony, że nie zauważył, dopóki nie zapaliłem
jednego i nie poczęstowałem go resztą. Złapał etui z warknięciem i sapnął:
- Potrzebuję twojej pomocy!
- Oczywiście - przytaknąłem. - Dla jakiego innego powodu sprawdzałbyś to oskarżenie i robił całą resztę? Gdzie
jest Angelina?
- W drodze do domu, aby okiełznać twoich występnych następców. Tłumoki z tej planety mogą się nie
zorientować, co się dzieje w ich aktach, ale ja wiem. Zapomnijmy o tym, zwłaszcza że statek czeka na kosmodromie, aby
zawieźć cię na Kakalak 2.
- Ponura skała okrążająca ciemną gwiazdę. Co znajdę na tym zadupiu?
5 / 43
[ Pobierz całość w formacie PDF ]