Hans Christian Andersen - Utwory zebrane, ebooki, Dla dzieci i młodzieży

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
HansChristianAndersen
Utwory
Niniejsza
darmowa publikacja
zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytaæ ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja mo¿e byæ kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wył¹cznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
. Zabronione s¹
jakiekolwiek zmiany w zawartoœci publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania siê jej
od-sprzeda¿y, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym
CopyrightbyNetpressDigitalSp.zo.o.
www.nexto.pl
Ba³wanzeniegu
—Jakiżtenmrózjestwspaniały!–powiedziałbałwanześniegu.
—Ajakie„to”wgórzejestrozżarzone!–miałnamyślisłońce.
—Niezmusimniedomrugania,będęmocnozaciskałmojeskorupkiśniegu.
Zamiastoczumiałdwaduże,trójkątnekawałkidachówek,ustamiałzrobionez
kawałkastarychgrabi,posiadałwięcizęby.Przyszedłnaświatwśródradosnych
okrzykówdzieci,powitanybrzęczeniemdzwoneczkówsanekistrzelaniemzbicza.
Słońcezaszło,wzeszedłksiężycwpełni,okrągłyiwielki,jasnyipięknywbłękitnym
powietrzu.
—Gdybymtylkowiedziałjakruszyćsięzmiejsca.Gdybymtopotra
¤
ł,
poszedłbymterazpoślizgaćsiępolodzie,widziałemjaktorobilichłopcy.Alenie
potra
¤
ębiegać.
—Precz,precz!–zaszczekałstarypiespodwórzowy,którybyłtrochę
zachrypnięty.Miałchrypęodczasu,gdyprzestałbyćpokojowympieskiemijuż
nieleżałpodpiecem.–Słońcenauczyciębiegać.Widziałemcosiędziałozeszłego
rokuztwymipoprzednikami,adawniejzichpoprzednikami.Wszyscyoniposzli
sobieprecz.
Pogodasięzmieniła.Nadranemgęsta,wilgotnamgłapokryłacałąokolicę.Kiedy
dniało,zawiałwiatr,wziąłostrymróz.Icóżtozawidokukazałsięgdywzeszło
słońce!Wszystkiedrzewaikrzakistaływszronie.Wyglądałotojaklaszbiałego
korala,wszystkiegałęziebyłybiałejakbyobsypanebiałymkwieciem.Akiedy
zaświeciłosłońce,wszystkozabłysłojakpokrytediamentowympyłem.Wydawało
się,żepłonątamniezliczonemaleńkieświatełka,jeszczebielszeodbiałegośniegu.
—Jakietocudowniepiękne–powiedziałamłodadziewczyna,któraweszłaz
młodzieńcemdoogrodu.Stanęlitużkołobałwanaioglądalibłyszczącedrzewa.–
Nawetwlecieniematakiegowidoku.
—Atakiegojegomościajaktenniemawcalewlecie–dodałmłodzienieci
wskazałnabałwana.–Jestwspaniały.Dziewczynazaśmiałasię,kiwnęłagłową
bałwanowiitańczyłazeswymprzyjacielempośniegu,któryskrzypiałimpod
nogami.
—Ktotobylicidwoje?–spytałbałwanpsa.

2

CopyrightbyNetpressDigitalSp.zo.o.
www.nexto.pl
—Topaństwo–odrzekłpies.Kiedysiędopierowczorajprzyszłonaświat,wie
siędoprawdyniewiele,widzętopotobie.Jajestemstaryidoświadczony,znamtu
wszystkichwobejściu,abyłyczasy,kiedyniestałemtunazimnie,przywiązanyna
łańcuchu.Kiedybyłemmłodympieskiem,onimówili,żemałymiślicznym,
wówczasleżałemwpokojunapluszowymfotelu,spoczywałemnakolanachpanai
pani,całowanomniewpyszczekiwycieranomiłapkihaftowanąchusteczką.
Nazywanomniewtedy„najpiękniejszympiesiem”.Alepotemstałemsiędlanichza
dużyipodarowalimniegospodyni.Powędrowałemwięcdosutereny.Byłotam
wprawdzieskromniej,aleprzytulniej.Dziecinieciągnęłymniezaogoninie
drażniłyjaktamnagórze.Karmilimnierówniedobrze.Miałemwłasnąpoduszkęi
byłtamrównieżpiec,aotejporzerokutonajmilszarzecznaświecie,Właziłem
podpiec,takżeznikałempodnim.Częstojeszcześnięopiecu.
—Czypiecwyglądapodobniedomnie,czyjesttakipięknyjakja?–zapytał
bałwanześniegu–Wyglądazupełniejaktwojeprzeciwieństwo.Jestczarnyjak
węgiel,madługąszyjęimosiężnątrąbę.Pożeradrzewo,ażogieńbuchamuzust.
Trzebatrzymaćsięjegoboku,tużkołoniegolubpodnim,toniezwykła
przyjemność.Możeszgozobaczyćzmiejscawktórymstoisz.
—Bałwanześnieguzajrzałwoknosuterenyizobaczyłrzeczywiścieczarny,
polerowanyprzedmiotzmosiężnąrurą.Ogieńbłyszczałwdole.Bałwanmiał
dziwneuczucie,zktóregosamniezdawałsobiedobrzesprawy.Ogarnęłogocoś
takiegocoznająwszyscyludzie,oileniesąbałwanamiześniegu.
—Idlaczegogoopuściłeś?–spytałbałwan.–Jakmogłeśopuścićtakiemiejsce?
—Musiałem–odpowiedziałpies–wyrzucilimnieiprzywiązalidołańcucha.
Ugryzłemsłużącegownogę,bozabrałmikość.Kośćzakość,myślałemsobie.Ale
oniwzięlimitozazłeiodtegoczasuprzymocowanomniedołańcucha.
Bałwanześnieguniesłuchałjużwięcej,patrzyłtylkonieustanniewokno
suterenydogospodyni,patrzyłwgłąbpokoju,gdziestałpiecnaswychczterech
żelaznychnogachibyłtejsamejwielkościcobałwanześniegu.
—Cośtakdziwniewemnietrzeszczy–powiedziałbałwan.–Czyżnigdysię
tamniedostanę.Przecieżtoniewinneżyczenie,anaszeniewinneżyczenia
spełniająsięzazwyczaj.Jesttomojenajskrytszeżyczenie,mojejedyneżyczenie.
Byłobyniesprawiedliwiegdybysięniespełniło.Muszęsiętamdostać,muszęsiędo
niegoprzytulić,nawetgdybymmiałstłucszybęwoknie.
—Nigdysiętamniedostaniesz–powiedziałpies.–Akiedyzbliżyszsiędo
pieca,pójdzieszprecz.
—Itakmniejużprawieniema–odrzekłbałwan.Wydajemisię,żesię
rozpadam.
Przezcałydzieńbałwanześniegustałipatrzyłwokno.Ozmierzchpokój
wyglądałjeszczebardziejzachęcająco.Zpiecarozchodziłsiętakimiłyblask,
księżycanisłońceniepotra
¤
ątakbłyszczećjakpiec,kiedypalisięogieńwjego
wnętrzu.Nocbyłabardzodługa,alebałwanowiwydawałasiękrótka.Śniłmusię
piec.Ranooknasuterenyzamarzły,ukazałysięnanichnajpiękniejszekwiaty,jakie
tylkobałwanześniegumógłsobiewymarzyć,alezasłoniłymuwidokpieca.Był

3

CopyrightbyNetpressDigitalSp.zo.o.
www.nexto.pl
mrózwymarzonydlabałwanaześniegu,aleonniebyłszczęśliwy,botęskniłdo
pieca.
—Tociężkachorobadlabałwanaześniegutakamiłośćdopieca–powiedział
pies.–Ijaniegdyścierpiałemnatąchorobę,aleprzemogłemją.Czuję,żeteraz
pogodasięzmieni.
Ipogodarzeczywiściesięzmieniła.Rozpoczęłasięodwilż.Odwilżzwiększałasię,
abałwansięzmniejszał.Nicniemówił,nieskarżyłsię,atojużzłyznak.
Pewnegorankarozpadłsię.Ztegomiejsca,gdziestał,wystawałocoś,co
przypominałokijdomiotły.Chłopcyulepilibałwananatymkiju.
—Terazrozumiemjegotęsknotę–powiedziałpiesłańcuchowy.–Bałwanmiał
wcielepogrzebacz!

4

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gdziejesc.keep.pl