Harrison Harry - Młot i krzyż 01 - Thrall, e-book, H

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Harry Harrison
Młot i miecz
Część pierwsza - Thrall
The Hammer And The Cross
Przełożył Piotr Szarota
Wydanie oryginalne: 1993
Wydanie polskie: 1995
Qui credit in Filium, habet vitam aeternam; qui autem incredulus
est Filio, non videbit vitam, sed ira Dei manet super eum.
Kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny, kto zaś nie słucha Syna,
nie ujrzy żywota, lecz gniew Boży ciąży na nim.
- Ewangelia Św. Jana, 3:36
Angusta est domus: utrosque tenere non potent. Non vult rex
celestis cum paganis et perditis nominetenus regibus communionem
habere; quia rex ille aeternus regnat in caelis, ille paganus perditus
plangit in inferno.
Domostwo jest wąskie; nie pomieści wszystkich. Król Niebieski
nie ma życzenia wiązać się z tymi, którzy sami mienią się królami;
jeden tylko nieśmiertelny król włada w Niebiesiech, pogańscy
królowie niechaj jęczą w Piekle.
- Alcuin, diakon Yorku, A.D. 797
Gravissima calamitas umquam supra Occidentem acci-dens erat
religio Christiana.
Największą plagą, jaka spadła dotąd na Zachód, było
chrześcijaństwo.
- Gore Vidal, A.D. 1987
Rozdział pierwszy
PÓŁNOCNE WYBRZEŻE ANGLII, A.D. 865
Wiosna. Początek wiosny na przylądku Flamborough, gdzie skały Yorkshire wcinają się
w morze, niczym harpun ważący miliony ton. Z przylądka rozciąga się widok na Morze
Północne, skąd nieustannie grozi atak wikingów. W obliczu tego zagrożenia władcy
niewielkich królestw anglosaskich zaczęli niechętnie jednoczyć swe siły. Niechęć brała
początek w naznaczonej zbrodniami i wzajemną nienawiścią historii Anglów i Sasów, którzy
przybyli na Wyspy przed kilkoma wiekami. Były to plemiona dumnych i szlachetnych
wojowników, którzy pokonali wojska walijskie i - jak powiedziałby poeta - zawładnęli tą
ziemią.
Wielmożny Godwin zaklął cicho okrążając drewnianą palisadę otaczającą niewielki fort
wzniesiony na najdalej wysuniętym krańcu przylądka. Wiosna! Być może w innych rejonach
tego kraju wydłużające się dni i jasne wieczory to zieleń traw, kwitnienie jaskrów i krowy z
nabrzmiałymi mlekiem wymionami, jednak tu, na przylądku Flamborough, wiosna zwiastuje
wiatr. Oznacza towarzyszące zrównaniu dnia z nocą burze i wichury. Za plecami pozostawił
Godwin niskie i powykrzywiane drzewa, które stały w szeregu jak ludzie; te na samym
początku były najniższe, każde następne było o kilka cali wyższe. Wskazując w ten sposób
kierunek wiatru, wskazywały jednocześnie morze. Z trzech stron szara toń wznosiła się i
opadała powoli, żywa i groźna niczym olbrzymie zwierzę. Pojawiające się na powierzchni
fale rozrywane były po chwili gwałtownymi podmuchami wiatru, tak że toń znowu stawała
się płaska. Szare morze, szare niebo, szkwał zacierający linię horyzontu, cały ten świat
pozbawiony był żywszego koloru, nie licząc chwil, kiedy rozpędzone fale rozbijały się o
skalne ściany przylądka wzbijając fontanny rozpylonej wody. Godwin stał tam już tak długo,
że nie zwracał uwagi na grzmot rozbryzgującej się wody. W końcu poczuł jak woda, która
zdążyła już zmoczyć jego płaszcz i kaptur, zaczyna spływać po twarzy. Początkowe uczucie
świeżości zastąpił teraz smak soli.
W sumie to bez różnicy - pomyślał zrezygnowany. Tak czy inaczej woda była jednakowo
zimna. Mógłby wrócić do szałasu, wyrzucić precz niewolników i ogrzać przy ogniu
zmarznięte stopy i dłonie. W taki dzień nie należało obawiać się najazdu. Wikingowie byli
żeglarzami, mówiono nawet, że najlepszymi na świecie, a nie trzeba być przecież wielkim
żeglarzem, aby wiedzieć, że wypływanie na morze w taki dzień nie ma sensu. Wiatr był
wschodni, północno-wschodni - jak zauważył Godwin, doskonały gdy płynęło się z Danii,
jednak trudno wyobrazić sobie manewrowanie na tak wzburzonym morzu. Niepodobna też
myśleć o bezpiecznym przybiciu do brzegu. Nie, to było zupełnie wykluczone. Równie
dobrze mógłby wygrzewać się teraz przy ogniu.
Godwin popatrzył z tęsknotą w stronę szałasu i sączącego się stamtąd dymu
rozwiewanego wciąż przez wiatr, odwrócił się jednak i znów zaczął przechadzać się wzdłuż
palisady. Tak jak nauczył go jego władca. „Lepiej nic nie myśl, Godwin” - zwykł mawiać.
„Nie myśl: może przypłyną dzisiaj, może nie przypłyną. Nie myśl, że lepiej jest czuwać o
pewnej porze dnia niż o innej. Gdy jest widno, stój na skale. Obserwuj morze przez cały czas.
W przeciwnym razie, któregoś dnia będziesz myślał jedno, a jakiś Stein albo Olaf pomyśli
sobie co innego i zdąży przybić do brzegu i wedrzeć się dwadzieścia mil w głąb lądu, zanim
zdołamy go zatrzymać, jeżeli w ogóle nam się to uda. A będzie nas to kosztować sto istnień
ludzkich i sto funtów w srebrze, naszą trzodę i spalone obejścia. Potem przez lata całe ludzie
nie będą płacić dzierżawy. Bądź więc czujny, mój tanie, inaczej ucierpią twoje własne dobra”.
Tak mówił jego władca, Ella, a czarny kruk Erkenbert pochylił się nad pergaminem i
skrzypiącym piórem począł wypisywać tajemne wersy, których Godwin lękał się bardziej niż
wikingów. „Dwa miesiące służby na przylądku Flamborough - odczytał w końcu - powierzam
mojemu tanowi Godwinowi. Ma czuwać aż do trzeciej niedzieli po
Ramis Palmarum
”.
Kazali mu czuwać, więc będzie im posłuszny. Jednak nie musi się przy tym umartwiać.
Godwin wrzasnął na niewolników, aby przynieśli mu gorącego piwa z przyprawami, które
kazał wcześniej przygotować. Natychmiast pojawił się jeden z nich niosąc przed sobą kubek.
Godwin spojrzał na niewolnika z głęboką niechęcią. Przeklęty głupiec. Godwin trzymał go u
siebie, miał bowiem ostry wzrok, lecz był to powód jedyny. Zwał się Merla. Kiedyś był
rybakiem. Raz przyszła ciężka zima, Merla prawie nic nie łowił i popadł w długi u swoich
dziedziców, mnichów z opactwa Św. Jana w Beverley. Najpierw sprzedał łódź, aby spłacić
długi i nakarmić żonę oraz przychówek. Potem, kiedy pieniądze się skończyły i nie stać go
już było na jedzenie, musiał sprzedać swą rodzinę komuś bogatszemu. Na końcu sprzedał się
sam swoim mnichom, a oni oddali go na służbę Godwinowi. Przeklęty głupiec. Gdyby ten
niewolnik był człowiekiem honorowym, sprzedałby się na samym początku, a pieniądze
oddał krewnym żony, tak że mogliby przyjąć ją do swego domu. Gdyby był rozsądny,
sprzedałby najpierw żonę i dzieci, a zatrzymał łódź, wtedy miałby jeszcze szansę na ich
wykupienie. Lecz Merla nie był ani rozsądny, ani honorowy. Godwin odwrócił się plecami do
wiatru i morza i pociągnął tęgi łyk z wypełnionego po brzegi kubka. Przynajmniej widział, że
nikt z niego nie pił. Można ich było wyszkolić jedynie porządnym biciem.
Ale na co się teraz gapi ten żałosny rogacz? Na co wskazuje, rozdziawiając usta?
- Statki! - krzyknął wreszcie Merla. - Statki wikingów, dwie mile od brzegu! Są tam!
Spójrz, panie!
Godwin odwrócił się bez zastanowienia i zaklął, gdy gorące piwo prysnęło na dłoń.
Usiłował dojrzeć to, co wskazywał niewolnik. Czy to nie jakiś punkt, w miejscu, gdzie
chmura styka się prawie z falami? Nie, nic tam nie ma. Chociaż... Naprawdę trudno było
dostrzec coś dokładnie, wysokość fal dochodziła chyba do dwudziestu stóp, co wystarczyło,
aby przesłonić praktycznie każdy statek płynący ze zwiniętymi żaglami.
- Znowu je widzę - krzyknął Merla. - Dwa statki, jeden niedaleko drugiego.
- Długie łodzie?
- Nie, panie, to knory.
Godwin cisnął za siebie kubek, chwycił rękę niewolnika swoim żelaznym uściskiem i
spoliczkował go dwukrotnie przemokniętą skórzaną rękawicą. Merla stracił oddech i skulił się
z bólu, lecz nie miał odwagi zasłonić się przed ciosem.
- Mów po angielsku, ty sobacze pomiotło! I mów do rzeczy.
- Knor, panie, to statek handlowy. Głęboko wydrążony, do przewożenia towarów -
zawahał się przez chwilę, bojąc się ujawnić swoją wiedzę, a zarazem wystraszony
konsekwencjami jej zatajenia. - Mogę je rozpoznać dzięki... dzięki kształtowi ich dziobów. To
muszą być wikingowie. Nasze statki wyglądają inaczej.
Godwin spojrzał ponownie na morze, jego gniew zaczynał stopniowo ustępować
wątpliwościom i rosnącemu przerażeniu, które ścisnęło zimną obręczą żołądek.
- Merla, słuchaj co teraz powiem - szepnął. - Zastanów się dobrze. Jeżeli to wikingowie,
muszę postawić na nogi całą naszą straż przybrzeżną. Każdego, stąd aż do Bridlington. W
gruncie rzeczy to tylko nędzni kerlowie i niewolnicy. Nic się nie stanie, jeśli wyciągniemy ich
teraz z wyrek i odciągniemy od nie domytych małżonek. Ale będę musiał zrobić coś jeszcze.
Jak tylko straże zostaną zwołane, poślę posłańców do opactwa w Beverley, do mnichów od
Św. Jana, twoich panów, jak pewnie pamiętasz.
Urwał wpatrując się w rozszerzone przerażeniem oczy Merli, który pamiętał aż za dobrze
swoich opiekunów.
- ...A oni wezwą tanów Elli i ogłoszą werbunek. Nie będzie najlepiej, gdy przyjadą tutaj,
a piraci zmylą nas i zamiast na Flamborough wylądują na Spurn, dwadzieścia mil stąd. Wtedy
będzie już za późno, lecz teraz możemy się jeszcze namyślić, gdzie posłać oddziały. Jeśli
przyjadą tu w taką pogodę, w deszcz, zupełnie na próżno, z powodu fałszywego alarmu
jakiegoś durnia, a na dodatek jeśli wikingowie zajdą ich od tyłu... Oj, będę miał wtedy
kłopoty, Merla - Godwin pchnął osłabionego z niedożywienia niewolnika na ziemię, a jego
głos stał się ostrzejszy. - Przysięgam jednak na wszechmogącego Boga, że ty, Merla, będziesz
tego żałował do końca życia. Zresztą po laniu, jakie ci sprawię, może nie będzie to trwało tak
długo. Wiedz jednak, że jeśli tam są naprawdę statki wikingów, a ty pozwolisz, żebym nie
wszczął alarmu, oddam cię z powrotem czarnym mnichom i powiem im, że nic mi po tobie.
Odetchnął głęboko i popatrzył na Merlę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gdziejesc.keep.pl