Hannah Kristin - Wspólnicy(1), Różne e- booki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KRISTIN HANNAH
Prolog
PoczÄ…tek marca 1896
Hej, Kamienny Człowieku!
Ochrypły wrzask rozszedł się jak smuga smrodu w zimnym
wnętrzu namiotu. Kamienny Człowiek MacKenna poczuł to
każdym porem ciała i każdą kością. Jego potężne pięści zacis­
nęły się, a potem rozluźniły. Tylko raz, błagał w myślach,
pozwól mi rąbnąć tego hałaśliwego sukinsyna, choć raz...
- Ogłuchłeś?
Powoli uniósł głowę i wbił lodowate spojrzenie w trzech
mężczyzn, skupionych wokół piecyka. Zrobiło mu się niedo­
brze na sarn widok tych wrzaskliwych półgłówków, a jego
twarz o ostrych rysach przybrała typowy dla niego, chmurny
wyraz.
Czego chcecie?
Siedzisz tu i myślisz wyłącznie o tym, jak bardzo chcesz
nas zastrzelić? Do diabła, przecież my tylko rozmawiamy!
Midas Magowin uśmiechnął się, prezentując zestaw tak po­
psutych zębów, że nie wiadomo, jakim cudem jeszcze nie
powypadały.
- Dość tego! -Wyraz twarzy Kamiennego Człowieka zrobił
siÄ™ jeszcze bardziej ponury.
Nie dla poszukiwaczy złota z dołu rzeki. Jeśli chcesz nas
7
zastrzelić, to zastrzel, a jak nie, to zabieraj stąd swoją ponurą
gębę. Doprowadza mnie do szału!
- Niezły pomysł.
My zostajemy. Na dworze jest piekielnie zimno, a ty masz
najlepszy piecyk w tej dziurze. - Midas cofnął się za stołkiem tak
daleko, że znalazł się poza kręgiem ciepła, wydzielanego przez
piecyk. Splunął. Brunatna plwocina natychmiast zamarzła. Twar­
da jak skała kulka przeleciała w powietrzu i uderzyła o drewnianą
podłogę, rozpryskując się na kilka podobnych do szkła odłamków.
To jest sklep dla pracujÄ…cych ludzi, a nie hotel dla
rozgadanych, niewydarzonych poszukiwaczy złota
warknÄ…]
Kamienny Człowiek wymamrotał coś w odpowiedzi. Zacisnął
zęby, żeby powstrzymać dobrze już znaną falę złości. Wygrali!
Zostaną tu! Znowu. Nie pozbędzie się ich aż do zamknięcia
sklepu. On to wiedział i oni to wiedzieli. Inni ludzie mieli
prawo oczekiwać stałych godzin otwarcia.
Jedno wiedział na pewno: nie będzie z nimi dyskutować.
Próbował to robić od chwili, kiedy sprowadzili się do jego
spokojnej doliny, ale jedynym efektem jego wysiłków był
potworny ból głowy.
Zastanawiał się, co przyciąga tu tych półgłówków tak mocno,
jak padlina łosia przyciąga sępy. Przebywali tysiące mil, gnani
gorączką złota, ale większość z nich nigdy nawet nie wytyczyła
swej złotodajnej działki. Siedzieli tu tylko, pili, palili, rżnęli
w karty i gadali jak najęci.
Odrzucił z oczu kosmyk kruczoczarnych włosów i przyjrzał
się pstrokatej grupie błaznów. Ich wrzaskliwe głosy raniły jego
uszy, wdzierając się w ciszę, w poszukiwaniu której przemierzył
tysiące mil. Wydawali dźwięki jak stado hien, walczących
o kości królika - wyli, szczekali, warczeli. Zamknął oczy i potarł
skronie. Chciał tylko, żeby zostawili go samego. Czy prosił
o zbyt wiele?
- Hej, Dryblas, o czym to ja mówiłem, zanim przerwał mi
ten gbur? - Przepalony głos Midasa wyrwał Kamiennego
Człowieka z zamyślenia.
Z największym wysiłkiem uniósł ciężkie jak ołów powieki.
Pierwsze, co zauważył, były zepsute, wyszczerzone w triumfal­
nym uśmiechu zęby Midasa. Tylko raz, pomyślał, zerkając na
swoje pięści. Tylko jeden raz...
- Dryblas, pytałem cię, o czym, u diabla, mówiłem.
- Chryste - warknął Kamienny Człowiek -przecież mówisz
zawsze tylko o dwóch rzeczach: o złocie i o kobietach. Zresztą
o żadnej z nich nie masz zielonego pojęcia!
- To tylko dowodzi tego, co od dawna podejrzewałem,
Kamienny. Jesteś wielki i głupi. Nigdy nie rozmawiam o ko-
Kamienny Człowiek.
Tak naprawdę to gówno prowadzisz, Kamienny. To jest
najgorsza imitacja sklepu, jaką w życiu widziałem.
Midas
z chichotem zacierał kościste dłonie.
Krzaczaste kruczoczarne brwi Kamiennego Człowieka ściąg­
nęły się w jedną linię, a oczy koloru starej whisky zwęziły się.
Potężny głos mężczyzny zniżył się do szeptu.
- Pamiętaj, gdzie jesteś, stary. To jest mój sklep. Moja
praca. Jak dotąd nie wykopałem was stąd i znosiłem wasze
piekielne trajkotanie. Ale żaden łysiejący, starszy od pana
Boga, kurduplowaty poszukiwacz złota nie będzie mi mówił,
jak mam prowadzić interes! Zrozumiano?
- Całkowicie! - Midas błysnął zębami w uśmiechu.
Hej, Kamienny...
Z pełnym irytacji westchnieniem Kamienny Człowiek zwrócił
się w stronę mówiącego. To był jeszcze dzieciak, Dryblas,
niedawno przybyły poszukiwacz złota, który godzinami wy­
słuchiwał niedorzecznej gadaniny Midasa i bez przerwy starał
się naśladować swego bohatera.
- Tak, chłopcze?
- Dziękuję, że pozwolił nam pan zostać. Tu jest o wiele
cieplej. - Na chudej piegowatej twarzy Dryblasa pojawił się
szeroki uśmiech.
8
9
WSPÓLNICY
bietach. Rozmawiam o dziwkach! - Staruszek, zupełnie nie-
urażony, pociągnął nosem i uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Aha! - potwierdził Dryblas, a Midas czule poklepał swego
chudego protegowanego po plecach.
- Jak już wczoraj mówiłem, dobra dziwka jest chyba naj­
lepszą rzeczą, jaka może się przytrafić mężczyźnie, ale dama...
ojejku! Wolałbym zmierzyć się z rosomakiem niż z cnotliwą
kobietą! Bo dama jest jak walka, która za chwilę ma się
rozpocząć; kiedy już taka zacznie mówić, to tylko atak serca
może jej przerwać. I zawsze stawia na swoim. Ty nie masz
nic do gadania. - Rzucił Dryblasowi wymowne spojrzenie.
Nagle ktoś gwałtownym szarpnięciem rozsunął klapy namiotu
i do środka wdarło się mroźne powietrze. Jakiś mężczyzna,
potykając się, wszedł do środka i spiesznie zaciągnął za sobą
klapy. Powoli, kulejąc, nieznajomy podszedł do piecyka, przy­
sunął sobie stołek na trzech nóżkach i opadł na jego twarde
siedzenie. Wydawało się, że z jego ciała uchodzi powietrze.
Potrząsnął głową, a strzepnięty z jego grubej kurtki śnieg
posypał się na rozgrzany piecyk. W namiocie rozległ się trzask
i syk dławionych płomieni. Mężczyzna drżącymi rękami zdjął
grube rękawice i zsunął z głowy obramowany futrem kaptur.
Stary Bill! Co ty tu, do cholery, robisz?! wrzasnÄ…Å‚ Midas
do jedynego na Jukonie kuriera pocztowego.
Piekielnie tu zimno mruknął Bill, próbując się uśnriech-
nąć. Nalał sobie kubek kawy, objął go zniekształconymi przez
reumatyzm palcami i podniósł do góry. żeby gorąca para owiała
mu twarz.
No, Bill, co tu robisz?
Mam list do Kamiennego Człowieka.
Wszyscy spojrzeli na Kamiennego Człowieka. Czuł ich
świdrujące spojrzenia, utkwione w swojej piersi. Korespon­
dencja nad Throndiuck River trafiała się rzadziej niż złolo.
a złoto znajdowano tu naprawdę bardzo rzadko. Kamienny
Człowiek ze zmarszczonym czołem podszedł do Starego Billa.
Kiedy zbliżył się do niewielkiego kręgu ciepła wydzielanego
przez piecyk, poczuł dreszcz niepokoju. Kto, u licha, mógł do
niego napisać? Nigdy w życiu nie dostał listu. To musi być
pomyłka. Bill sięgnął do skórzanej torby i wyjął pogniecioną
i przybrudzonÄ… kopertÄ™.
- Nadana w St. Louis i zaadresowana do Corneliusa
J. MacKenny. To ty, nie?
Kamienny Człowiek ujął kopertę w spękane od mrozu dłonie
i gapił się na nią przez dobrą chwilę. Ktokolwiek napisał ten
list, poświęcił mu dużo czasu. Charakter pisma był nienaganny.
Doskonały. To był prawdziwy, porządny list od kogoś z ze­
wnątrz, nic stąd. Jego silne ręce zadrżały. Podobnie jak inne,
ciężko poranione, samotne dusze, które wędrowały po teryto­
rium Jukonu, Kamienny Człowiek porzucił cywilizację wiele
lat temu. Wyruszył na północ, bo nie miał przyjaciół, rodziny,
nikogo, kogo mógłby kochać. Pozostał tu, ponieważ to mu
odpowiadało.
A teraz... list.
Nieporadnie, nienawykłymi do takich zajęć, długimi palcami
otworzył kopertę i powoli wyjął list. Szorstki, nierówny papier
był złożony na czworo z idealną, wojskową precyzją. Rozłożył
kartkę i zaczął czytać.
Drogi Panie MacKenna!
Biorę pióro do ręki, żeby odpowiedzieć na ogłoszenie, za­
mieszczone w „St. Louis Post Dispatch". Ponieważ jest już
listopad, mogę tylko mieć nadzieję, że nadal potrzebuje Pan
asystenta. Jeśli tak, pragnę ubiegać się o stanowisko w Pańskim
sklepie.
Warunki przedstawione w ogłoszeniu w zupełności mi od­
powiadają. Zgadzam się pracować przez rok w zamiam za
połowę udziału w dochodach plus pokój i wyżywienie.
I choć muszę przyznać, że brak mi doświadczenia w tego
rodzaju przedsięwzięciu, znajdzie Pan we mnie sumiennego,
10
11
KR1STIN HANNAH
dobrze zorganizowanego pracownika, który pragnie przyczynić
się do naszego obopólnego sukcesu. Będę niecierpliwie czekać
na odpowiedź.
Kamienny Człowiek całkowicie zignorował okrzyk Midasa.
- W każdym razie minęło już sporo czasu, odkąd wysłałem
ogłoszenie. Nikt się nie zgłosił i zdążyłem już o całej sprawie
zapomnieć.
- A teraz dostałeś odpowiedź? Hura! Otwórzcie migiem
następną flaszkę gorzały, chłopcy. To nasz szczęśliwy dzień!
Nie ma wśród żywych nikogo gorszego od Kamiennego Czło­
wieka. Jego wspólnik siłą rzeczy musi być lepszy.
Devon O 'Shea
PS. Jeśli wybierze mnie Pan na wspólnika, bardzo proszę
o radę, co mam zabrać do Jukonu, aby uprzyjemnić sobie
spędzony tu czas.
Midas
z radości klepnął się po żylastych udach.
- Może on gra w pokera? - wtrącił Dryblas, łykając potężny
haust bimbru.
- Mogę się założyć! I może... - Słowom Midasa towarzyszył
donośny bulgot, jako że sięgnął właśnie po butelkę i przechylił
jÄ… do ust.
Ich głosy zlewały się w jedno monotonne brzęczenie i do­
cierały zmieszane do mózgu Kamiennego Człowieka, prze­
szkadzając mu w rozmyślaniach. Po pijanemu są jeszcze gorsi
niż zwykle, pomyślał kwaśno. Gadają wszyscy naraz.
Ucisk w skroniach wzmógł się. Po raz pierwszy od lat
zatęsknił za jednym z podstawowych uroków cywilizacji: za
transportem. Gdyby faktoria była w San Francisco czy Bostonie,
0'Shea mógłby podjąć pracę w ciągu tygodnia. Ale nie tu, nie
na terytorium Jukonu. Będzie miał szczęście, jeśli zobaczy tego
faceta przed jesienią. Nawet jeżeli dziś wyśle do niego list, to
i tak kilka najbliższych miesięcy spędzi zamknięty jak w pułapce
z grupą niewiele wartych poszukiwaczy złota.
Uśmiech zniknął z jego twarzy. To będzie długie ocze­
kiwanie.
-
Cóż
,
będę... - Potrząsnął głową z niedowierzaniem.
- Co? zapytali chórem poszukiwacze złota.
Kamienny Człowiek uśmiechnął się pierwszy raz od kilku
tygodni. Dlaczego by nie? Może mieć wspólnika! Ten pan
Devon 0'Shea jest spełnieniem jego modlitw. Przez następnych
kilka miesięcy będzie znowu sam. Nie będzie musiał zajmować
się prowadzeniem sklepu, będzie mógł poświęcić się foto­
grafowaniu dzikiej przyrody, co było jego ulubionym zajęciem.
I nigdy, nigdy więcej nie znajdzie się w jednym pomieszczeniu
z trajkoczącymi poszukiwaczami złota. Przymknął oczy. To
wystarczy, żeby zacząć wierzyć w Boga.
- Co jest? - zapytał Midas.
- To odpowiedź na moje ogłoszenie.
Jakie ogłoszenie?
- Jak tylko wy, półgłówki, zaczęliście ściągać do mojej
doliny, dałem ogłoszenie do dziesięciu gazet w większych
miastach, że potrzebuję wspólnika do prowadzenia faktorii.
Dlaczego, do cholery, zrobiłeś coś tak idiotycznego?! Nie
ma na świecie faceta, z którym mógłbyś pracować!
wpadł
mu w słowo Midas.
- Nie zamierzam z nikim pracować. Chcę być sam. Dlatego
dałem to ogłoszenie. Potrzebuję kogoś, kto zadba o moje
interesy w faktorii, kiedy będę robił zdjęcia.
- Interesy! Ha!
12
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gdziejesc.keep.pl