Hassel Sven - Królestwo piekł - powstanie warszawskie, e-book, H

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sven Hassel
KRÓLESTWO PIEKIEŁ
POWSTANIE WARSZAWSKIE
Przekład Joanna Jankowska
INSTYTUT WYDAWNICZY ERICA
Tytuł oryginału REIGN OF HELL
Dlaczego Wisła opada i podnosi się jak pierś herosa, Ostatni oddech bierze nad
brzegiem morza dzikiego? Dlaczego fale płaczą, z ciemnej otchłani rozpaczy,
Brzmiąc jak tchnienie umierającego?
Z głębin zimnej rzeki, jak smutny sen o śmierci,
Wydobywa się pieśń.
Ze smaganych deszczem pól, gdzie wierzby płaczą,
W chórze smutku.
Młode dziewczyny w Polsce zapomniały, jak się
uśmiechać.
Niemcy są bez wątpienia doskonałymi żołnierzami.
Te słowa 21 maja 1940 roku zapisał w swoim notatniku przyszły marszałek polny,
lord Alanbrooke.
Wszystko, czego potrzebujemy, to władza. Mamy ją i zostanie ona przez nas
utrzymana. Nikt jej nam nie wyrwie.
Fragment z przemówienia Hitlera, 30 listopada 1932 roku.
Nikt z 5. Kompanii nie chciał zostać strażnikiem w Sennelager. Ale jakie znaczenie
ma to, czego żołnierz chce lub nie? Żołnierz jest jak maszyna. Jego podstawowym
zadaniem jest wykonywanie rozkazów. Pozwól mu się tylko lekko wyślizgnąć z ram
regulaminu, a wkrótce znajdzie się w niesławnym batalionie karnym numer 999,
głównym wysypisku śmieci wszelkich grzeszników.
Przykładów jest cała masa. Na przykład dowódca czołgu, który odmówił wykonania
rozkazu spalenia wioski razem z jej mieszkańcami: sąd wojenny, degradacja,
Ger*mersheim, 999... Procedura jest szybka i nieunikniona.
Albo jeszcze inaczej * Obersturmfuhrer SS, który nie zgodził się przejść do tajnych
służb: sąd wojenny, degradacja, Torgau, 999...
Wszystkie przypadki cechują się ponurą monotonią. Wzór został raz na zawsze
ustalony, nie trzeba nad nim czuwać, chociaż po pewnym czasie coraz więcej
wykroczeń i przestępstw było karanych skierowaniem do karnych batalionów.
Zaczęli do nich trafiać zwykli kryminaliści, tak samo jak żołnierze łamiący
regulamin.
W paragrafie 1, ustęp 1, regulaminu niemieckiej armii napisane jest: „Służba w armii
jest sprawą honorową...".
A w paragrafie 13: „Każdy, kto otrzyma wyrok więzienia większy niż pięć miesięcy,
nie może być uznany za zdolnego do służby wojskowej i od tego momentu nie może
być powoływany do formacji zbrojnych na lądzie, morzu i w powietrzu...".
Ale paragraf 36 mówi: „W wyjątkowych sytuacjach paragraf 13 może być pominięty
i obywatele, którzy otrzymali wyrok więzienia dłuższy niż pięć miesięcy, mogą
pozostać w składzie armii, z zastrzeżeniem, że muszą być odesłani do karnych
pododdziałów. Szczególnie ciężkie przypadki należy skierować do grup
rozminowywania lub grabarzy. Takie jednostki nie mogą być wyposażone w broń. Po
sześciu miesiącach wzorowej służby żołnierz z karnego pododdziału może zostać
przeniesiony do 999. Batalionu w Sennelager, razem ze wszystkimi żołnierzami
oskarżonymi o przestępstwa na polu walki. W warunkach wojny podoficer musi
spędzić w tym batalionie przynajmniej dwanaście miesięcy na linii frontu; w czasie
pokoju ma służyć w nim dziesięć lat. Wszyscy oficerowie i podoficerowie, którzy
wykażą się nadmierną wyrozumiałością dla podwładnych, mają być surowo
napominani. Każdy rekrut, który przetrzyma warunki zaostrzonej dyscypliny bez
skarg i uwag i okaże się zdolny do dalszej służby wojskowej, może zostać
przeniesiony do normalnej jednostki wojskowej, z możliwością awansu w trybie
regulaminowym, jednak przed takim przeniesieniem, jeśli ma być zaaprobowane,
żołnierz musi wykazać się
przynajmniej czterema akcjami, które zasługują normalnie na Krzyż Żelazny".
Numer 999 (zwany potocznie trzy dziewiątki) był oczywistym żartem. W każdym
razie wydawał się nim być. Trzeba przyznać, że Naczelne Dowództwo w ogóle nie
dostrzegało początkowo komizmu sytuacji, bo numer zaczynający się na dziewięć był
zwykle zarezerwowany dla oddziałów szturmowych. Potem ktoś jeszcze próbował
delikatnie przypomnieć, że potrójna dziewiątka była numerem wywoławczym
Sco*tland Yardu w Londynie. A co mogło być jeszcze sub*telniejsze albo
zabawniejsze, niż nadanie tego samego numeru batalionowi kryminalistów? Naczelne
Dowództwo pozwoliło sobie potem na delikatny uśmiech biurokraty i pokiwało
głową z aprobatą. Niech będzie numer 999, dlaczego jednak dla dalszej zabawy nie
poprzedzić go literą V, przekreśloną czerwoną kreską? Czyli podpisano, anulowano.
Skasowano. Wymazano... Co mogłoby być powiązane albo ze Scotland Yardem, albo
z samym batalionem. Ale na tym polegał żart. Można było z tego powodu zrywać
boki ze śmiechu. Potraktujmy ten problem poważnie. * świni, która służyła w 999.
Batalionie, nikt nie potrzebował. Złodzieje, podrzynacze gardeł, pedofile, zdrajcy,
tchórze i fanatycy religijni, czyli najgorsze szumowiny zasługujące tylko na śmierć.
My, którzy zostawiliśmy na polu walki wiadra potu, patrzyliśmy na to zupełnie
inaczej. Książęta śmieciarzy, święci krętacze * obchodziło nas tylko to, czy gość
sprawdzi się w skrajnych sytuacjach. Do diabła z tym, co facet robił poprzednio,
ważne było, co robi tu i teraz, to nas właśnie interesowało. Sam z siebie nie
przetrwasz w armii. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego * to jest prawo
koleżeństwa, najważniejsze z wszystkich.
Rozdział 1
OBÓZ W SENNELAGER
Antyczna lokomotywa wtoczyła się z sapaniem na stację, ciągnąc za sobą wąż
zdezelowanych wagonów towarowych.
Pasażerowie stojący na peronie ze zdziwieniem przyglądali się hamującemu
pociągowi. W jednym z wagonów jechała uzbrojona straż. Broń, którą byli
obwieszeni jej członkowie, wystarczyłaby na uzbrojenie pułku piechoty.
Siedzieliśmy na tym samym peronie i graliśmy w oczko z Francuzami i
Brytyjczykami, którzy byli jeńcami wojennymi. Porta i szkocki sierżant ograli nas
niemal do czysta, ale Mały i Gregor grali jeszcze przez pół godziny dzięki
wątpliwemu kredytowi. Sierżant miał już cztery odznaki bojowe piechoty.
Byliśmy w trakcie rozgrywki, gdy porucznik Lówe, dowódca naszej kompanii, nagle
przerwał nam szorstko grę.
* No dobra, chłopaki. Chodźcie, wyglądacie na żywych. Czas ruszyć tyłki.
Porta rzucił kartami zdegustowany.
* Cholerne cuda * powiedział gorzko. * Czy to nie cud? Gdy tylko usiądziemy sobie
do porządnej gry w karty, pojawia się jakiś głupek i rozpala wojnę na nowo. Już
dosyć rzygaliśmy ogniem.
Porucznik wskazał palcem na Portę, jak lufą pistoletu.
* Ostrzegam cię * powiedział. * Jeśli coś jeszcze wyjdzie z twoich ust...
* Panie poruczniku! * Porta stanął błyskawicznie na baczność i zasalutował.
Nigdy nie mógł odmówić sobie przyjemności wypowiedzenia ostatniego słowa w
rozmowie. Gadałby nawet wtedy, gdyby Hitler kazał mu milczeć
* Panie poruczniku * mówił z przekonaniem. * Chciałbym, aby pan wiedział, że jeśli
moja gadanina jest w jakikolwiek sposób kłopotliwa, to będę bardzo szczęśliwy,
jeżeli w przyszłości nikt nie będzie mnie prowokował do gadania.
Lówe nerwowo cmoknął językiem i bardzo mądrze odszedł bez dalszego gadania.
Stary wstał z niechęcią i kopnął ze złością odwrócone do góry dnem wiadro, na
którym siedział do tej pory. Wsadził czapkę na głowę, zapiął pasek pod brodą i
poprawił kaburę służbowego pistoletu.
* Sekcja druga! Przygotować się do wymarszu!
Niechętnie zaczęliśmy szurać butami i patrzyliśmy z niesmakiem na lokomotywę i
skrzypiący rząd wagonów. Dlaczego nasi wrogowie nie mogli zniszczyć bombami
tego paskudnego składu kolejowego? Jeńcy wojenni, rozprostowując z ulgą kości,
wysypywali się na peron.
* Twój kraj cię potrzebuje, żołnierzu! * powiedział Szkot i wyciągnął z ust kciukiem
i palcem wskazującym na wpół wypalone cygaro, po czym dodał obiecująco: * Nie
zapomnę o was.
Pomachał na pożegnanie odznaką piechoty, która przedtem należała do Małego.
* Będę się cieszyć, gdy wreszcie wrócicie.
* Wiesz co? * powiedział Mały bez specjalnej złości. * Powinniśmy wypolerować
wam tyłki raz a porządnie pod Dunkierką w 1940 roku.
Sierżant potrząsnął przyjacielsko ramieniem.
* Nie martw się, towarzyszu. Będzie jeszcze wiele okazji... Zarezerwuję ci miejsce,
jak dostanę się do raju. Skończymy grę, którą właśnie zaczęliśmy.
* Nie dotrzemy do raju * powiedział Mały. * Nie ma szans.
Pokazał kciukiem na ziemię.
* Tam pójdziemy jako papka. Ty możesz pójść, gdzie chcesz, ale nie zabierzesz mnie
na spotkanie ze świętym Piotrem i bandą jego cholernych aniołów.
Sierżant uśmiechnął się i wsunął odznakę piechoty do kieszeni. Wyjął z niej za to
Krzyż Żelazny, który też wygrał od Małego, i delikatnie zaczął go czyścić połą kurtki
mundurowej.
* Człowieku, poczekaj, przyjadą tu Jankesi. Wtedy dopiero będzie zabawa...
Patrzył z podziwem na odznaczenie, z radością przewidując, ile pieniędzy za nie
dostanie. Amerykanie byli cholernie łasi na takie pamiątki. Robili mnóstwo hałasu,
zdejmując przepocone strzępy mundurów i przesiąknięte krwią bandaże. Porta już
miał dużą skrzynię takich ponurych pamiątek. Czekał tylko na okazję, kiedy handel
będzie najbardziej korzystny. Trochę przerażający interes, ale przynajmniej
wskazywał na początek końca piekła, jakim była wojna.
Lokomotywa westchnęła kilka razy, a rząd otwartych wagonów zahamował ze
zgrzytem. Po*
toczyliśmy się w deszczu ponuro i niechętnie w kierunku składu. Padało już przez
cztery dni i byliśmy bliscy załamania. Z podniesionymi kołnierzami, rękami w
kieszeniach, zgarbieni wpatrywaliśmy się z groźnym milczeniem w wagony. Ostatnio
wydano nam nowe mundury, które paskudnie śmierdziały naftaliną. W słoneczny
dzień cuchnęły na kilometr, a w zamkniętym pomieszczeniu smród mógł wywołać
wymioty. Na szczęście wszy tak samo reagowały na ten odór, dezer*terowały więc
masowo i przenosiły się na jeńców wojennych. Nareszcie pozbyliśmy się choć
jednego kłopotu * nie musieliśmy trzymać rąk poza kieszeniami i drapać się po
niedostępnych częściach ciała.
Przednie wagony, pomalowane po bokach dziwnymi barwami, miały wypisane
dawno już zapomniane stacje docelowe: Bergen i Trondheim w Norwegii. Służyły do
przewożenia silnych, kudłatych kuców, których używano do transportu w górach.
Zatrzymaliśmy się na chwilę i patrzyliśmy na zwierzęta. Wyglądały absurdalnie z
ciemną linią sierści na grzbiecie i miękkimi, czarnymi pyskami. Jeden z kuców miał
dużo uciechy z Małym, bo zaczął go lizać jak pies, po czym nasz kompan był
zdecydowany go adoptować, bo zawsze gotów był pomóc każdemu zwierzęciu lub
dziecku, które okazało mu ludzkie uczucia. Natychmiast zadecydował, że konik
będzie odtąd jego własnością i że wszędzie będzie go ze sobą zabierał. Próbował
oddzielić kucyka od stada i wyprowadzić z wagonu, gdy przybyła grupa strażników.
Wymachiwali pistoletami i piali zdenerwowani jak koguty. Chwilę
potem krzyki wartowników, przekleństwa Małego i cudaczne koniki przyciągnęły do
nas zagniewanego porucznika Lówe.
* Co się tu, do diabła, dzieje?
Odepchnął strażników ze swojej drogi, idąc prosto w sam środek kotłowaniny razem
z Danzem * szefem straży w Sennelager, najpaskudniejszym brutalem na świecie,
trzymając go dla dodania sobie powagi za łokieć. Porucznik zatrzymał się
zaskoczony, gdy zobaczył Małego z kucykiem.
* Co, do jasnej cholery, chcesz zrobić z tym zwierzakiem?
* Zabieram go * powiedział Mały. * Jest moją maskotką.
Konik lizał go w podnieceniu cały czas, a Mały obejmował go czule za szyję.
* Nie będzie z nim żadnych kłopotów. Może jeździć ze mną z miejsca na miejsce.
Szybko przywyknie do życia w armii.
* Tak myślisz? * spytał Lówe z rozszerzonymi z wściekłości nozdrzami. * Zostaw go
tam, gdzie powinien być! Mamy walczyć na wojnie, a nie urządzać objazdowy cyrk!
Odwrócił się i ruszył z powrotem jak burza, a za nim dreptał Danz. Mały patrzył za
odchodzącymi jak wilk.
* Walić ich * powiedział na pocieszenie Porta. Wyjął rękę z kieszeni i pomachał
groźnie plecom porucznika.
* Nie martw się, koleś, będą śpiewać inaczej, gdy cała sprawa się skończy... Zostaną
ukarani i to solidnie... Chrzanić tych sukinsynów, za wysoko podskakują i myślą, że
są nieomylni.
Odwrócił się i puścił oko do Juliusa Heidego, który był jednym z najbardziej
fanatycznych oficerów w niemieckiej armii.
* Nie sądzisz podobnie? * spytał,
Julius posłał mu lodowate spojrzenie. Nienawidził takich sytuacji. Zawsze potrafiły
zachwiać jego sztywnym nazistowskim kręgosłupem.
* Kaprale bardziej dostaną za swoje * powiedział, patrząc na paski podoficerskie
Porty. * Głowy kaprali jeszcze łatwiej spadają.
* Tak myślisz? * szydził Porta. * A kto wszystkiego pilnuje? Wcale nie cholerni
oficerowie! Coś ci powiem. Jak sądzisz, ilu nas, kaprali, jest w tej armii? Za dużo,
aby ktoś nam podskoczył. I to ci powinno wystarczyć!
Potem stuknął palcem w pierś Juliusa.
* Chcesz trochę faktów? * dopytywał się za*dziornie Porta. * Otwórz oczy i
rozejrzyj się dookoła. Garnki już stoją na piecu, już się w nich gotuje i to my
decydujemy, co się w nich znajdzie, nie ty i twoi oficerowie ze szczurzymi pyskami.
Heide wyprężył klatkę piersiową.
* No, dawaj dalej * powiedział stalowym głosem. * Powieś się. Sporządzę z tego
notatkę.
Niby przypadkowo za naszymi plecami Mały kopnął w pozostawioną puszkę z
olejem, która poleciała pięknym łukiem w kierunku przechodzącego obok żandarma.
Pojemnik wylądował na jego ramieniu, obryzgując tłustą cieczą jego mundur. Mały
natychmiast odwrócił się i potrząsnął głową w stronę Heidego. Żandarm zaszarżował
jak podniecony słoń. Jeszcze kilka lat temu prawdopodobnie przez osiem godzin
kierował ruchem ulicznym na skrzyżowaniu lub wystawiał mandaty przestępcom
parkowym bądź beztroskim pederastom. A teraz wojna dała mu szansę, aby przeżył
chwilę chwały. Zanim Heide się zorientował, Porta już rechotał jak kretyn, a Mały
skrzeczał z tyłu jak nieznośna papuga:
* Widziałem na własne oczy. Widziałem go! Widziałem go!
Porucznik Lówe zażegnał całą aferę paroma krótkimi ostrymi słowami, a potem ze
zdenerwowania zaczął machać rękami.
* Chcesz powiedzieć, że ten człowiek cię zaatakował? * krzyczał do żandarma. * Nie
wierzę w ani jedno twoje słowo. Nigdy jeszcze nie słyszałem takiego kłamstwa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gdziejesc.keep.pl