Halas, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jack VanceHa�asapitan Hess rzuci� notatnik na biurko i przyci�gn�� sobie krzes�o.- Nale�y do pa�skiego cz�owieka - powiedzia�. - Zostawi� na statku.- Nie by�o nic innego? - Galispell by� nieco zaskoczony. - �adnegolistu?- Nie, sir, nic innego. Ten notatnik by� wszystkim, co mia� ze sob�,gdy go zabrali�my.Galispell przeci�gn�� palcami po zniszczonych ok�adkach ksi��eczki.- Mo�na to zrozumie�, je�li si� we�mie pod uwag� wszystko, przez coprzeszed�. - Trzasn�� ok�adkami. - Hmmm...- Wydaje mi si�, �e wy zawsze uwa�ali�cie Evansa za, powiedzmy,raczej dziwnego faceta - zaryzykowa� przypuszczenie Hass.- Howarda Evansa? Ale� nie, sk�d�e. By� dla nas niezwykle cennymcz�owiekiem. - Galispell spojrza� na Hassa uwa�nie. - Co pan ma namy�li, m�wi�c �dziwny�Hass zmarszczy� brwi, szukaj�c w my�li precyzyjnego okre�leniasposobu bycia Evansa.- My�l�, �e mo�na by powiedzie� �przewra�liwiony�, albo mo�e�poddaj�cy si� nastrojom�.- Howard Evans ? - Galispell by� szczerze zdziwiony. Hass wskaza�oczami notatnik.- Pozwoli�em sobie przejrze� jego dziennik i... hmm... - I odni�s�pan wra�enie, �e Evans jest dziwny.- By� mo�e wszystko to, co pisze, jest szczer� prawd�. Jednak przezca�e swoje �ycie wpycha�em si� w najdziwniejsze zakamarki kosmosu inigdy nie widzia�em nic podobnego.- Osobliwa sytuacja - powiedzia� Galispell oboj�tnie. Zamy�lonymwzrokiem spojrza� na notes.Dziennik Howarda Charlesa EvansaRozpoczynam te zapiski bez pesymizmu, ale te� na pewno bezoptymizmu. Czuj� si� tak, jakbym ju� raz umar�. �mier�, cho� nieostateczna, a jedynie jej przedsmak, to czas sp�dzony w kapsuleratunkowej. Lecia�em naprz�d, wci�� naprz�d przez ciemno�ci i mia�emwra�enie, �e cia�niej mog�oby mi by� tylko w trumnie. I to niewiele.Nie mia�em zegara i nie mog�em okre�li� jak d�ugo ju� to trwa. Napewno d�u�ej ni� tydzie�. Na pewno kr�cej ni� rok.To tyle na temat przestrzeni, kapsu�y ratunkowej, �mierci. Ten notesnie jest zbyt gruby. Jego kartek b�d� potrzebowa� na kronik� megopobytu w tym �wiecie, kt�ry, pojawiwszy si� pod kapsu��, ofiarowa�mi �ycie.Jest du�o do opowiedzenia i wiele sposob�w prowadzenia opowie�ci.Jestem ja, moja osobista reakcja na t� dramatyczn� sytuacj�. Nie mamjednak zami�owania do grzebania si� w niuansach i zawi�o�ciachw�asnej psychiki. Dlatego postaram si� przedstawi� wydarzenia wspos�b mo�liwie obiektywny.Posadzi�em kapsu�� ratunkowi w najbardziej odpowiednim miejscu,jakie mia�em szans� wybra�. Zrobi�em analiz� atmosfery, zbada�emtemperatur�, ci�nienie, �ycie biologiczne. Potem zaryzykowa�emwyj�cie na zewn�trz. Ustawi�em anten� i wys�a�em swoje pierwsze SOS.Problem dachu nad g�owa nie istnieje. Kapsu�a s�u�y mi jako ��kooraz mo�e, w razie konieczno�ci, by� bezpiecznym schronieniem.P�niej, ze zwyk�ych nud�w, mog� �ci�� kilka tych drzew i wybudowa�dom. Ale jeszcze poczekam, nie musze si� spieszy�.Mam du�� ilo�� skondensowanego po�ywienia, a tu� obok kapsu�y s�czysi� strumyk czystej wody. Jak tylko pojemniki hydroponicznerozpoczn� produkcje, b�d� �wie�e owoce, warzywa, proteiny dro�d�owe.Przetrwanie tutaj wydaje si� nie nastr�cza� szczeg�lnych trudno�ci.S�o�ce jest ciemnopurpurowe i daje niewiele wi�cej �wiat�a ni�ziemski Ksi�yc w pe�ni. Kapsu�a spoczywa na ��ce, poro�ni�tejgrubymi, ciemnozielonymi porostami, tworz�cymi pod stopami mi�kki,przyjemny dywan. ��ka delikatnie opada w stron� jeziora atramentowejwody, le��cego pi��dziesi�t metr�w w kierunku, kt�ry nazwa�bympo�udniowym. Z drugiej strony otaczaj� j� wysokie, blade ro�liny -nazwa�em je drzewami. Za nimi wznosi si� strome zbocze, kt�reprawdopodobnie - nie jestem tego pewien rozrasta si� dalej w �a�cuchg�rski. Przy�mione, czerwone �wiat�o s�o�ca sprawia, �e mo�na by�pewnym tylko tego, co si� widzi w odleg�o�ci nie wi�kszej ni�kilkaset metr�w. Orze�wiaj�ca bryza b��dzi po jeziorze, przynosz�cze sob� delikatny szum �ami�cych si� przy brzegu fal.Ca�o�� sprawia wra�enie pustki i spokoju. Jedynie niepewno�� megoprzysz�ego losu przeszkadza mi spokojnie zachwyca� si� pi�knemokolicy.Zmontowa�em pojemniki hydroponiczne i przygotowa�em kultury dro�d�y.Nie grozi mi g��d ani �mier� z pragnienia.Jezioro jest g�adkie i n�c�ce - mo�e z czasem zbuduj� jak�� ma����dk�. Mimo �e woda jest ciep�a, jeszcze nie odwa�y�em si� p�ywa�.Co mo�e by� bardziej przera�aj�cego, ni� w wodzie by� schwytanym oddo�u i wci�gni�tym w g��bi�? Prawdopodobnie nie ma jednak podstaw doobaw. Dotychczas nie zauwa�y�em �adnej fauny ani ptak�w, ani ryb,owad�w czy skorupiak�w. Ten �wiat jest wype�niony cisz�, podkre�lan�tylko przez lekki szept bryzy.Ju� wiele razy k�ad�em si� spa� i wstawa�em, a szkar�atne s�o�cewci�� wisi na niebie. Jednak widz� jak zachodzi, bardzo powoli. Potak d�ugim dniu, jak�e d�uga i monotonna b�dzie noc!Wys�a�em cztery sekwencje SOS - jaka� stacja nas�uchowa musi jeprzechwyci�.Jedyn� moj� broni� jest maczeta i dlatego niech�tnie my�l� o zbytnimoddalaniu si� od kapsu�y. Dzisiaj (je�li mo�na u�y� tego s�owa)zebra�em si� jednak na odwag� i obszed�em wok� jezioro. Drzewa s�wysokie i wiotkie, przypominaj� brzozy. My�l�, �e w �wietle innym,ni� ten czerwony p�mrok, ich kora i li�cie l�ni�yby czystymsrebrem. Stoj� rz�dem wzd�u� brzegu jeziora, jakby dawno temuzosta�y posadzone przez jakiego� w�drownego ogrodnika. D�ugiega��zie uginaj� si� pod podmuchami bryzy, b�yskaj�c szkar�atem zodcieniami purpury - dziwny i urzekaj�cy widok, kt�ry tylko mniejednemu jest dane ogl�da�.Zetkn��em si� kiedy� z twierdzeniem, �e zachwyt pi�knem jest pe�nytylko w obecno�ci innych ludzi - sprawia to pojawiaj�ce si� w takichmomentach tajemne porozumienie dusz, przesy�aj�cych sobie wzajemniewra�enia, kt�rych jeden umys� nie jest w stanie uchwyci�. Id�cwzd�u� alei drzew, maj�c obok jezioro, a z ty�u szkar�atne s�o�ce,by�bym oczywi�cie wdzi�czny za towarzystwo. Wydaje mi si� jednak, �eco� ze spokoju, wra�enia przechadzania si� po staro�ytnych,opuszczonych ogrodach, by�oby stracone. Jezioro ma kszta�t klepsydry- w najw�szym miejscu mog�em dotrze� przeciwleg�y brzeg iprzycupni�ty na nim kszta�t kapsu�y. Usiad�em pod krzakiem. Jegoczarno-czerwone kwiaty nieustannie ko�ysa�y si� przede mn�. Pasemkamg�y w�drowa�y po powierzchni jeziora, a wiatr wydawa� niskie,melodyjne d�wi�ki. Wsta�em i ruszy�em dalej. W ko�cu wr�ci�em dokapsu�y. Ogl�daj�c pojemniki hydroponiczne odnios�em wra�enie, �edro�d�e zosta�y naruszone, jakby pok�ute d�ugim, cienkimprzedmiotem.Czerwone s�o�ce zachodzi. Ka�dy dzie� - u�ywam s�owa �dzie� dlaokre�lenia przerwy mi�dzy moimi snami zastaje je coraz ni�ej. Ju�niemal nadesz�a noc, d�uga noc. W jaki spos�b b�d� sp�dza� czas wciemno�ciach?Nie mam innego miernika ni� w�asne odczucia, ale bryza wydaje si�by� znacznie ch�odniejsza. S�ysz� niesione przez ni� d�ugie, ponureakordy, bardzo smutne, bardzo melodyjne. Pasemka mg�y przep�ywaj�szybko nad ��k�. Ukazuj� si� ju� blade, nik�e gwiazdy.My�l�, �e jutro spr�buje wspi�� si� na le��cy z ty�u za lasemskarp�.Oznaczy�em dok�adne po�o�enie wszystkich rzeczy, kt�re posiadam.Je�li zostan� przesuni�te, b�d� wiedzia�, �e w czasie kilkugodzinnejnieobecno�ci mia�em wizyt�.S�o�ce stoi nisko, powietrze szczypie policzki. Musze si� spieszy�,je�li chce wr�ci�, p�ki jeszcze �wiat�o s�o�ca wydobywa krajobraz zmroku. Widz� si� zagubionego, b��dz�cego w tym �wietle, szukaj�cegopo omacku kapsu�y, pojemnik�w, ��ki.Przyspieszy�em kroku i na podn�e skarpy niemal wbieg�em.Natychmiast dosta�em zadyszki i musia�em zwolni�. Dar�, porastaj�cabrzeg jeziora, znikn�a. Szed�em po go�ej, pokrytej tylko plackamiporost�w, skale. Ni�ej, pode mn�, le�a�a plama ��ki z po�yskuj�cympo�rodku wrzecionem kapsu�y. Przez chwil� rozgl�da�em si�. Nic,�adnego ruchu w zasi�gu mego wzroku.Rozpocz��em wspinaczk� i w ko�cu wdrapa�em si� na gra�. Przede mn�rozpostarta si� rozleg�a, kr�ta dolina. Po jej drugiej stroniesi�ga� ciemnego nieba wielki �a�cuch g�rski. Szkar�atne, s�cz�ce si�uko�nie z zachodu �wiat�o k�ad�o si� na szczytach, urwiskach,sk�onach, zostawiaj�c w mroku doliny - sekwencji czerwieni i czerni,rozpoczynaj�ca si� daleko na zachodzie i si�gaj�ca daleko na wsch�d.Spojrza�em w stron� mojej ��ki. Zanikaj�ce �wiat�o zmusi�o mnie doposzukiwania jej wzrokiem. Aha, by�a tama A tam po�yskuj�caklepsydra jeziora. Za nim pasma lasu, sawanny, krzak�w - delikatnamozaika kolor�w, a� po horyzont.S�o�ce dotkn�o kraw�dzi g�r i gwa�townie, jakby si� nagle zapad�o,skry�o si� do po�owy. Zacz��em schodzi� w d�. Moje oczy zatrzyma�ysi� na bia�ym przedmiocie, le��cym na sk�onie, pi��dziesi�t metr�w zboku. Stopniowo, w miar� jak si� do niego zbli�a�em, nabiera�kszta�t�w: sto�ek, piramida, kopczyk bia�ych kamieni. Szed�em kuniemu czuj�c, �e nogi mam ci�kie jak z o�owiu.Oczywi�cie, kopczyk. Sta�em, patrz�c na� z g�ry. Odwr�ci�em si�szybko i spojrza�em przez rami�. Nic. Spojrza�em w d�, w kierunku��ki. Przemykaj�ce cienie? Wyt�y�em wzrok, staraj�c si� przebi�g�stniej�cy mrok. Nic. Rozrzucaj�c naoko�o kamienie, rozgrzeba�emkopczyk. I co pod nim by�o? Nic. Jedynie niewyra�nie zaznaczony,d�ugi na metr prostok�t. Odszed�em kilka krok�w. �adna si�a niemog�aby mnie zmusi� do rozkopania ziemi w tym miejscu.S�o�ce znika�o, poruszaj�c si� z zadziwiaj�c� szybko�ci�. Niebopokry�o si� m�tnoszkar�atn� po�wiat�. C� to za rodzaj s�o�ca - w�limaczym tempie pokonuj�ce zenit, a zachodz�c nurkuj�ce zahoryzont?Po�pieszy�em w d� stoku, lecz ciemno�� by�a szybsza. Szkar�atnes�o�ce odesz�o, zostawiaj�c jedynie nik�y �lad promieni nazachodzie. Potkn��em si�, upad�em. Spojrza�em na wsch�d.Przybieraj�c na sile, formowa� si� tam wspania�y, b��kitny tr�jk�tzodiakalnego �wiat�a. Klucz�c i podpie...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]