Habilitacja, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Krzysztof FilipowiczHabilitacjaTomasz doktor Fizyki, pan na Pracowni Krystalografii i Drugim Laboratorium pod�-�a� na kolokwium do dziekana wydzia�u.By� s�oneczny poranek pi��dziesi�tego drugiego dnia semestru letniego. Doktor To-masz, cokolwiek podniecony, rzutami oka ogarnia� id�cy za nim zesp�. Niezbyt liczny, nie-stety. Zaledwie kilkunastu magistr�w, student�w i cz�onk�w personelu towarzyszy�o Toma-szowi, kt�ry jednak�e z ukryt� dum� stwierdzi�, i� prezentowali si� nienajgorzej. A przecie�nie by�o czasu na d�ugie przygotowania. Niespe�na dob� wcze�niej przyby� do siedziby dokto-ra wo�ny i w imieniu dziekana og�osi� termin. Przez ca�e popo�udnie i wiecz�r krz�tano si�gor�czkowo, by skoro �wit wyruszy� w drog�.Doktor Tomasz by� przyodziany w lekki p�pancerz z blachy molibdenowej, a g�ow�zdobi�a mu poz�acana przepaska. Uzbrojony by� w miecz i sztylet, za� przez plecy mia�przewieszone dwa �uki: klasyczny i kwantowy.P� metra za nim kroczy� Olaf, najserdeczniejszy druh Tomasza, dziedziczny magisterFizyki. Z godno�ci� dzier�y� w d�oniach rodowe god�o Krystalografii umieszczone na d�u-gim drzewcu: Kom�rk� Przestrzennie Centrowan� na Niebieskim Polu. Nieco za Olafem in-�ynier Barnaba prowadzi� dwa gro�nie wygl�daj�ce psy bojowe. Dalej jecha� w�z ci�gnionyprzez poczw�rny psi zaprz�g. W�z przyozdobiony by� znakami i wzorami Tomasza, za� spo-czywa�a na nim budz�ca respekt wyrzutnia ci�kich jon�w.Siedziba dziekana by�a tu�, tu�. Pad�a komenda r�wnania szyku; Tomasz mru��c oczydostrzeg� stoj�ce na dziedzi�cu dwa zespo�y. Jeden z nich nale�a� prawdopodobnie � wno-sz�c z czerwonych kolor�w gode� � do doktora Ryszarda, najbli�szego s�siada Tomasza,pana na Laboratorium Podstaw Fizyki i Ciemni Fotograficznej.Dziekan ju� ich oczekiwa�. Dziewi��dziesi�cioletni profesor zwyczajny Fizyki, cz�o-nek Senatu i Prorektor, pan na licznych Instytutach, Pracowniach i Laboratoriach, siedzia�sztywno wyprostowany na rze�bionym krze�le ustawionym na podwy�szeniu pod wielkimczarnym baldachimem przyozdobionym w srebrn� nici� haftowany Atom Wodoru, herb Fi-zyki. Ledwo jednak doktor Tomasz przykl�kn��, by czo�obitnie, zgodnie z pradawn� tradycj�przywita� swego prze�o�onego, starzec niecierpliwym ruchem r�ki przerwa� ceremonia�.M�ody doktor dat znak swoim ludziom i po chwili dono�nie wyskandowane s�owa formu�yrodowej: �E � r�wna si� � ha � ni!� odbi�y si� echem od pobliskich mur�w.� No, jeste� ju�... To kogo jeszcze brakuje, Tobiaszu? Andrzeja? Jak zwykle si� sp�-nia... za dobry dla was jestem, powinienem nie zaliczy� ostatniemu � gdera� dziekan. Tomaszskinieniem g�owy pozdrowi� stoj�cych obok fizyk�w, przysun�� si� do Ryszarda i zacz��rozmawia� z nim p�g�osem.Nim min�a godzina, wszyscy byli w komplecie. W�wczas dziekan powsta�i zgromadzonych wok� siebie pan�w poprowadzi� do Audytorium Minimum. Tam wst�pi�na katedr� i zacz�� m�wi� cichym; lecz doskonale s�yszalnym g�osem.� Zdziwieni pewnie byli�cie, szemrali�cie... co to te� stary znowu wymy�li�? Ale tonie �arty, moi panowie. Rektor nas zawezwa�. Jutro ruszamy na nadzwyczajne kolokwium;kt�re z woli Jego Magnificencji mo�e odby� si� w dowolnym czasie i bez istotnego powo-du. Powt�rzcie to swoim ludziom � g�o�no i wyra�nie. A po cichu mo�ecie doda�, �e panujenie najlepsza sytuacja na granicy. Podejrzana. Nast�pi�y du�e przemieszczenia sit akademic-kich. Zbrojne oddzia�y koncentruj� si� przy rzece. Oczywi�cie, nadal trwa pok�j mi�dzy namia Sojuszem, drobne utarczki na pograniczu za�agodzono dyplomatycznymi metodami. Takwi�c jako rzek�em, jutro z rana wymarsz, przygotujcie si�. Aha; zespo�y doktor�w Erwina,Tomasza i Ryszarda pozostan� tutaj, nie pojad� z nami. To wszystko, dzi�kuj�.O zmierzchu spotkamy si� na wieczerz.Zacz�to si� rozchodzi�. Tomasz waha� si�, czy poprosi� dziekana � zapewne daremnie� o zmian� decyzji wyznaczenia jego oddzia�u do ochrony siedziby, gdy wtem kto� uj�� go zarami�. �Dziekan ci� wzywa� � us�ysza� g�os sekretarza Tobiasza.Szed� za Tobiaszem przez kr�te korytarze i strome schody. Stary profesor siedzia� zabiurkiem w mrocznym gabinecie studiuj�c plik papier�w. Tobiasz znikn��, doktor sta� przydrzwiach czekaj�c a� uwaga zwierzchnika skieruje si� na niego.� Tomaszu, jeste� mi potrzebny � dziekan wsta� z fotela i zacz�� kr��y� po pokojuzacieraj�c ko�ciste d�onie. � Nie wszystko powiedzia�em tam, w audytorium. Jest gorzej.Gdyby�my byli silni, silni jedno�ci�... c�, wewn�trzne niesnaski rozbijaj� nasz� moc. Che-micy zn�w podnosz� g�owy, skorzy do buntu. Separatystyczne sk�onno�ci architekt�w knuj�-cych za plecami rektora i senatu... Doktorze Tomaszu, chc� ci powierzy� misj� niezwyk�ejwagi. Od jej wyniku mo�e zale�e� przysz�o�� Politechniki. Chcia�bym, by� uda� si� jako m�jwys�annik na Uniwersytet. By�em niegdy� zaprzyja�niony z rodzin� dziekana tamtejszegoWydzia�u Przyrodniczego. I my�l�, �e warto by odnowi� t� przyja��. Pos�uchaj! Wyposa��ci� w listy uwierzytelniaj�ce, ale wyruszysz w absolutnej tajemnicy. Mo�esz wzi�� ze sob�jednego ze swych ludzi, a opr�cz tego docent Edmund wraz z asystentem b�d� ci towarzy-szy�. Docencie! � Zaklaska� w d�onie. Odchyli�a si� zas�ona i do gabinetu wszed� Edmunddocent Fizyki, a za nim olbrzymiego wzrostu magister nios�cy b��kitny proporzec z herbemWidma �wiat�a Bia�ego.Tomasz sk�oni� g�ow�:� Panie dziekanie, panie docencie, dumny jestem z powierzonego mi zadania.I dumny jestem, i� tak znamienity fizyk b�dzie towarzyszem mej podr�y. Prosz�, by wrazze mn� uda� si� w ni� m�j asystent Olaf.Lecz mimo g�adkich s��w w Tomaszu dojrzewa�a z�o��. P� biedy ca�a wyprawa...Ale po co ten Edmund?Docent Edmund wyci�gn�� dwa palce do Tomasza, za� dziekan rzek�z namaszczeniem:� A teraz uwaga. Przysz�a pora na najwa�niejsze. Edmundzie, odpraw swego asy-stenta... Panowie! To co za chwil� us�yszycie jest � i ma pozosta� � tajemnic�. Swojego cza-su powo�a�em specjalny, �ci�le tajny zesp� badawczy. Nawet wielu jego etatowych cz�onk�wnie do ko�ca wiedzia�o, nad czym pracuj�. Szef zespo�u, profesor Hieronim, na moj� pro�b�stre�ci wam pokr�tce cel i sens swej pracy. S�uchajcie bacznie! Prosz�, profesorze!Chudy i wysoki, czarno przyodziany Hieronim, profesor zwyczajny Fizyki wynurzy�si� z przyleg�ej komnaty, kr�tko pozdrowi� obecnych i przeczesuj�c palcami swe d�ugie w�o-sy wbi� w Edmunda i Tomasza przenikliwe spojrzenie.� Panowie naukowcy! Jak zapewne wiecie ze starych �r�de� i przekaz�w, najstrasz-liwsz� broni� Staro�ytnego �wiata by�a tak zwana bro� j�drowa: Na podstawie studi�w lite-raturowych mo�na dociec, i� istnia�y dwa zasadnicze typy owej broni: atomowai termoj�drowa. Przez prawie trzy lata kierowany przeze mnie zesp� usi�owa� rozwik�a� za-gadk� ich konstrukcji.Bro� atomowa � czyli tak zwana bomba atomowa lub j�drowa � powstaje w wynikurozszczepienia uranu albo plutonu. Ze starych ksi�g wynika i� s� to materie rzadkie, spora-dycznie wyst�puj�ce we Wszech�wiecie. Pluton jest ponadto materi� syntetyczn�, czyli tak�,kt�ra w stanie naturalnym nie wyst�puje. Pr�by uzyskania owych substancji pocz�tkowo niepowiod�y si�. Dopiero wiosn� zesz�ego roku przypadkiem znale�li�my si� na tropie. Jednaz wypraw naukowo � badawczych przywioz�a z okolic Muzeum dziwny tw�r. By� to pos�gprzedstawiaj�cy brodatego m�a, obt�uczony i zniszczony wielce, pozornie bez warto�ci.Lecz wyryty pod nim podpis by� bardzo ciekawy � sze�� zatartych liter uk�ada�o si� w s�owo:URANUS.Profesor upi� �yk wody i ci�gn�� dalej:� Uranus! Uranium! Mieli�my wi�c ten cenny materia�. Niestety, rozliczne ekspery-menty nie dawa�y rezultat�w. Chwytali�my si� metod przer�nych, rozszczepiali�my, rozbi-jali�my bry�ki owego podobnego do kamienia pierwiastka czym tylko si� da�o � daremnie!Niewykluczone, �e dysponowali�my zbyt ma�� mas� materia�u; mniejsz� od tak zwanej masykrytycznej.Si�� rzeczy zwr�cili�my w�wczas nasze wysi�ki ku drugiej szansie: broni termoj�dro-wej. Bomba termoj�drowa zwana jest te� wodorow�, gdy� zasad� jej dzia�ania jest synteza,czyli po��czenie atom�w wodoru. Rzecz nie wydaje si� skomplikowana, tylko...Profesor zawiesi� g�os. Zachrypni�ty z przej�cia Edmund doko�czy� za niego:� ... Tylko sk�d wzi�� ten wod�r?Profesor Hieronim roze�mia� si� i ponosz�c w g�r� butelk� z wod� powiedzia�:� St�d, panie docencie! Nieprzebrane ilo�ci wodoru znajduj� si� wok� nas. Nie, jawcale nie drwi� z was, panowie! Ta �yciodajna, a tak pospolita ciecz, kt�r� pijecie codzien-nie, w kt�rej myjecie si� � to w�a�nie wod�r! A w ka�dym razie g��wnie wod�r. Nie do wia-ry, prawda? Woda sk�ada si� � wodoru i tlenu. Trzeba je roz�o�y�, rozdzieli� oba te pier-wiastki. Mo�na tego dokona� za pomoc� pr�du elektrycznego.� W latach m�odo�ci � odezwa� si� dziekan � widzia�em na Uniwersytecie �r�d�a pr�-du, tak zwane ogniwa albo baterie. Czy rozumiecie teraz, moi panowie, jak donios�e znacze-nie mo�e mie� wasza ekspedycja?Zapanowa�o milczenie. Docent Edmund spogl�da� na stoj�ce na stole naczyniez wod�, a w oczach jego przejawia� si� szacunek zabarwiony l�kiem. Tomasz natomiast po-ch�oni�ty by� odmiennym problemem. Zebra� w sobie �mia�o�� i zabra� g�os:� Dzi�kuj� uni�enie panu profesorowi, i� tak interesuj�co wprowadzi� nasw zagadnienie. Teraz, rozumiej�c ju�, w jak niezwyk�ym przedsi�wzi�ciu przypad� mi za-szczyt partycypowa�, do�o�� wszystkich si�, by jak najlepiej wype�ni� powierzon� mi misj�.Nie zawiod� okazanego mi zaufania. My�l� takie, �e i m�j asystent stokro� lepiej wykony-wa�by swe powinno�ci, gdyby m�g� zrozumie� ich wag�...� Phi � lekcewa��co wtr�ci� docent Edmund � kto by tam magistrowi tak subtelnekwestie chcia� wyja�nia�, to� to ju� lepiej do �ciany gada�.Tomasz zblad�.� Zaiste, asystent pana doce...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]