Haldeman Joe-Nie Ma Ciemności, j. LITERATURA POWSZECHNA
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JOE HALDEMAN & JACK C. HALDEMAN - Nie ma ciemności
JOE HALDEMAN & JACK C. HALDEMAN
Nie ma ciemności
(Tłumaczył : Jan Andrzej Nikisch)
Mamie i Tacie
MALVOLIO
:
...powiadam ci, ten dom jest ciemny.
CLOWN
:
Szaleńcze, mylisz się. Mówię ci, nie ma ciemności, lecz tylko ignorancja...
Dwunasta noc
NIKT NAM NIE OBIECYWAŁ, ŻE NA HELL BĘDZIE ŁATWO
Do czasu skolonizowania Springworld była to najbardziej nieprzyjemna planeta Confederation. Teraz wydaje mi się
to co najmniej wątpliwe. Tę rywalizację wygrałoby jednak Hell.
Hell posiada jeden znaczący przemysł, czyli szkolenie ludzi w przemocy poprzez poddawanie ich przemocy. Prawie
wszystko co się na tej przeklętej planecie porusza jest zabójcze, włączając w to jej mieszkańców. Może właśnie oni
szczególnie. Planety, które myślą poważnie o wojnie, wysyłają tam swoich przyszłych dowódców, aby ćwiczyli się w
wojennym rzemiośle. I albo uczą się tego, albo giną. Nas zapisano na kurs ł a g o d n y. Powiedziano nam, że
najprawdopodobniej nie zginiemy.
PROLOG
Był taki okres, gdy dominującym językiem na starej Ziemi był angielski - zawiły język pokrewny hiszpańskiemu,
nieznacznie tylko podobny do pan-swahili.
W większości światów Confederation angielski jest przedmiotem zainteresowania jedynie naukowców. Jednakże
jest ciągle kilka miejsc, w których traktowany jest jako język ojczysty: na jednej wyspie i w części kontynentu na Ziemi
oraz na rzadko zaludnionej planecie Springworld.
Przyznać się do nieznajomości Springworld nie jest niczym szczególnie godnym potępienia, jako że ta młoda
planeta nie posiada prawie nic interesującego poza swoim archaicznym językiem. Nawet jej nazwa - Springworld
brzmi
ironicznie. Środowisko naturalne jest dla ludzkiego życia niemal równie zabójcze jak na każdej innej zamieszkanej
planecie. Jej mieszkańcy musieli zostać poddani modyfikacji genetycznej, która dodała im wzrostu i siły nie tylko po to, by
wyrównać szansę walki z agresywną zwierzyną, ale po prostu, by umożliwić utrzymanie się w pozycji pionowej w czasie
gwałtownych wichur charakteryzujących jej klimat.
Jedyną bliską planetą o jakimkolwiek znaczeniu jest Selva, która umożliwia Springworld kontakt handlowy z resztą
Confederation. W skład niektórych środków farmaceutycznych produkowanych na Selvie wchodzi w znacznej ilości
rosnący jedynie na Springworld porost
volmer
. Ponieważ Springworld wprost fanatycznie chce pozostać
samowystarczalna, cały jej handel z Selvą odbywa się tylko za gotówkę, co po kilku pokoleniach dało nadwyżkę w
wysokości kilku milionów pesos. Jako cywilizacja, która ma w pogardzie wszelki luksus i szczyci się swą niezależnością,
Springworld ma duże trudności z wydawaniem tej nadwyżki.
W A.C. 354 wydano trochę z tej sumy, wysyłając pewnego chłopca do obcych szkół. Okazało się, że był to bardzo
korzystny interes.
DRUGA WYPRAWA STARSCHOOL
Informacja ogólna oraz warunki przyjęcia
Starschool
oferuje młodym ludziom wyjątkowe warunki kształcenia - zwłaszcza tym, którzy w przyszłości mają w
swoich światach zająć czołowe stanowiska w polityce zagranicznej i handlu międzyplanetarnym. W trakcie pięcioletniego
kursu Starschool odwiedzi szesnaście planet Confederation wybranych bądź ze względu na zainteresowanie ich kulturą i
historią, bądź z przyczyn czysto pragmatycznych - dla ich politycznego znaczenia.
Pierwsza wyprawa Starschool (A.C, 348 - 352) była takim sukcesem, że zwierzchnicy zdecydowali się istotnie
poszerzyć program, unikając znaczącej podwyżki kosztów nauki, które, trzeba przyznać, są dość wysokie. Dodano dwa
nowe światy: Mundovidrio i Hell, umożliwiając poddanie studentów dwóm skrajnym doświadczeniom. Większość naszych
klientów wie, że na Mundovidrio znajduje się siedziba
Institutio del Yo Esencial
- Instytutu Wiedzy o Sobie Samym, gdzie
studenci spędzą miesiąc, systematycznie badając stany świadomości. Z drugiej strony znajduje się Hell, którego jedyna
działalność sprowadza się do szkolenia własnych najemników i dowódców wojskowych z innych planet. Studenci, którym
zezwolą przekonania, będą mieli możliwość wzięcia udziału w krótkim, aczkolwiek intensywnym kursie militarnym.
Ze względu na to, iż nasi potencjalni studenci wywodzą się z wielu różnych kultur, warunki przyjęcia nie są sztywno
określone. Jednakże ci, którzy nie mają wykształcenia, odpowiadającego poziomowi
bachillerato
, muszą uzupełnić swoją
wiedzę w trakcie podróży między planetami. Dyplom ukończenia Starschool jest równoważny wyższym studiom spraw
interplanetarnych.
1
Springworld (ang.) - Kraina Wiosny (przyp. tłum.).
2
Starschool jest angielskim słowem oznaczającym: Nyota’skuli albo: Universidad de los Astros. Angielski był oczywiście
językiem ojczystym pierwszych ludzi, którzy wyruszyli w przestrzeń w poszukiwaniu wiedzy. Starschool (ang.) - Szkoła
Gwiezdna, Universidad de los Astros (hiszp.) - Uniwersytet Gwiezdny (przyp. tłum.).
1 / 71
JOE HALDEMAN & JACK C. HALDEMAN - Nie ma ciemności
ZIEMIA
Program nauczania. Uwagi
Większość z tego, co ludziom wydaje się, że wiedzą na temat Ziemi, jest całkowicie błędne. Jest to planeta
zaawansowana technologicznie, a nie zacofany zakątek kosmosu. Pomimo że Ziemia aktualnie znajduje się w okresie
ekonomicznego regresu, nadal posiada obfite zasoby zarówno materialne, jak i ludzkie, i chociaż być może nigdy nie
odzyska pierwszeństwa, jakie dzierżyła we wczesnym okresie Confederation, nie jest bez wątpienia jej ślepym zaułkiem.
Poza swoją, oczywistą dla historyków, archeologów i językoznawców wartością, Ziemia prowadzi aktywną wymianę
handlową, zwłaszcza w dziedzinie techniki medycznej, a jej przemysł rozrywkowy jest drugim co do wielkości po
Nairobi’pya.
Jako że wszystkie najważniejsze kultury Confederation wywodzą się z różnych geograficznych, etnicznych czy
politycznych ziemskich podgrup, każdy turysta może znaleźć na Ziemi coś szczególnie go interesującego. W przeszłości
znacznie wyolbrzymiano trudności z porozumiewaniem się z jej mieszkańcami. Prawdą jest, że na Ziemi nadal używa się
ponad dwustu języków i około tysiąca dialektów, ale nawet w najmniejszym miasteczku są ludzie mówiący po hiszpańsku
lub w pan-swahili. Zabierzcie ze sobą na Ziemię otwarte umysły i ducha przygody!
I
Oczywiście miało to na mnie wywrzeć wrażenie: przepaska na biodra, koraliki - dwa metry twardego, czarnego
Maasai’pyan. Mr B'oosa podszedł do mnie z kijami na ramionach: dwa aluminiowe wydrążone w środku pręty o długości
porównywalnej z jego wzrostem. Był jednak znacznie niższy ode mnie.
- Mr Bok - zaproponował - przyjacielski pojedynek? Jednak wyraz jego twarzy nie był przyjacielski.
- Jestem zajęty, sir. - Próbowałem właśnie wykonać kilka pożytecznych ćwiczeń, podnosząc ciężary w maszynie
zbudowanej dla ludzi o połowę niższych.
- Nie jest pan zainteresowany pojedynkiem? Westchnąłem i opuściłem ciężar do pozycji spoczynkowej.
- Nie mogę walczyć z panem, Mr B'oosa. Przewyższam pana wagą o pięćdziesiąt kilo... i... i poza tym...
- Poza tym jest pan twardym pionierem ze Springworld, a ja tylko zwykłym synalkiem bogacza...
- ...o głowę niższym ode mnie i pięć albo sześć lat starszym. Zabójstwa mnie nie interesują. Dziękuję, sir.
- Ale rzecz leży właśnie w tym - stuknął o podłogę dwoma kijami - dzięki nim walka będzie zupełnie fair.
Byłoby bardzo przyjemnie dać mu nauczkę. Ale jeśli się jest gigantem pomiędzy Pigmejami, człowiek szybko uczy
się trzymać nerwy na wodzy albo przykleją ci etykietkę sadysty.
Mały tłumek zbierał się wokół nas. Odbywało się to na Starschool między lekcjami, więc sala gimnastyczna o
podwyższonej grawitacji wypełniona była studentami szykującymi formę przed lądowaniem.
- Dalej, Carl. Każda chwila jest dobra, żeby dać nauczkę takiemu
ricon
.
Był to Garcia Odonez, student jak i ja. Pomyślałem sobie, że studiuje głównie po to, by dawać zły przykład.
- Chyba się go nie boisz? Spojrzałem na niego, mając nadzieję, że wysłałem mu miażdżące spojrzenie.
- Miałeś już z tym do czynienia? - B'oosa wyciągnął do mnie jedną z tyczek.
Wypróbowałem ją. Z łatwością skręciłem ją, a następnie przywróciłem jej poprzedni kształt. No, mniej lub bardziej.
- Nie, sir. - Mógłbym mu zawiązać tę cholerną tyczkę jak krawat na szyi. - Springer
walczy fair albo nie walczy w
ogóle. - Próbowałem wręczyć mu ją z powrotem, ale odmówił.
- Imponujący pokaz brutalnej siły, Carl - przerzucał lekko kij z ręki do ręki - ale w tej walce siła nie ma znaczenia.
Wyzwanie ciągle aktualne.
- Może gdyby wyjaśnił mi pan, dlaczego ni stąd, ni zowąd wyzywa mnie na pojedynek, zrozumiałbym. Nie wydaje
mi się, abyśmy jak dotąd, mieli coś przeciwko sobie. - Na pewno nie przeciwko niemu osobiście. Ale to był ricon, a ricones
nie uprzyjemniali mi życia w ciągu tego roku.
- To nieporozumienie. Nie chodzi o osobiste zatargi... Chciałbym rozstrzygnąć zakład. Jeden z moich kolegów, Mr
Mengistu, uważa, że wygrywam z nim li tylko ze względu na dłuższy zasięg rąk i większą siłę. Ja natomiast utrzymuję, że
zwycięstwo zależy wyłącznie od umiejętności. Jeśli pokonam ciebie, on zgadza się przyznać, że siła i rozmiary nie mają
znaczenia.
- Ile wynosi zakład w przypadku tak drobnego sporu? Wzruszył ramionami.
- Pięć tysięcy.
Pewnego udanego roku mój ojciec zarobił aż 4000 pesos na zbiorach, bo zła pogoda podbiła wysoko ceny. Te żniwa
kosztowały go jednak utratę dwóch palców i niemal pozbawiły życia.
- Zgoda. Ale proszę przygotować się na stratę nie tylko kilku pesos. Kilku zębów na przykład również.
- Wątpię. Gdzie chciałbyś walczyć?
- Gdziekolwiek, gdzie będzie łatwo zmyć krew. Może być tutaj, jeśli tylko ci ludzie zrobią trochę miejsca.
Otaczający nas tłum odsunął się, tworząc koło o średnicy pięciu metrów. Dla mnie było to trochę mało, ale B’oosa
kiwnął głową i wycofał się w przeciwległy koniec.
Nigdy dotychczas nie używałem kijów w walce. My na Springworld nie mamy czasu uczyć się, jak pokonać kogoś
kijami, ale widziałem kilka walk publicznych na Selvie w ciągu miesiąca, który spędziłem tam, oczekując na Starschool.
Nie wydawało się to trudne. Tyczki używa się i do obrony, i do ataku. Próbuje się jednocześnie atakować i blokować
uderzenia przeciwnika.
Szybkim ruchem machnąłem tyczką wokół, próbując ją wyczuć. Wydała dźwięk jak włócznia przeszywająca
powietrze. Otaczający nas krąg poszerzył się.
- Gdyby była mocniejsza, mógłbym pana nią zabić, sir.
- Nie jest i nie mógłbyś. Przyjmij postawę.
3
ricon (hiszp.) - bogacz (przyp. tłum.).
4
Springer - mieszkaniec Springworld - Krainy Wiosny (przyp. tłum.).
2 / 71
JOE HALDEMAN & JACK C. HALDEMAN - Nie ma ciemności
- Jaką postawę?
- Przyjmij właściwą pozycję. Przygotuj się do obrony. W ten sposób.
Wysunął jedną nogę i trzymał tyczkę lekko ukośnie, ochraniając swoje ciało. Przyjrzałem się i postarałem się go
naśladować. Miałem jednak znacznie więcej ciała do chronienia.
- Czy obowiązują jakieś zasady? - spytałem.
- Dżentelmen nie celuje w oczy. Jeśli wydłubiesz przeciwnikowi oko, musisz uważać, by na nie nie nastąpić. - Jego
oczy spoglądały zimno i bardzo dojrzale. Sposób jego zachowania zmienił się. Zaczął przysuwać się powoli, trochę jak
krab, jednak na swój sposób wdzięcznie. Rozluźniony i spięty jednocześnie jak drapieżnik, który podchodzi swą ofiarę.
Mam chyba lepszy refleks niż on. On jest mieszczuchem, a ja wyrosłem na planecie pełnej krwiożerczych zwierząt.
Jego pewność siebie zrobiła jednak na mnie pewne wrażenie. Zdecydowałem, że najbezpieczniej będzie nie bawić się
długo, lecz dopaść go szybko, zanim on dopadnie mnie. Naśladując Jego powolne, posuwiste ruchy, zastanawiałem się,
gdzie najlepiej uderzyć, W podbrzusze? Nie! Przecież do diabła nie chciałem go zabić! Splot słoneczny? Tak. To powinno
go powalić. Stanąłem i czekałem, aż dostanie się w zasięg mojej tyczki. Wszystko wydarzyło się w ułamku sekundy:
raptownie zatańczył przede mną i trzasnął mnie potężnie po kostkach obu dłoni tak, że upuściłem tyczkę. Gdy schyliłem się
po nią, dostałem z backhandu w czubek głowy. Świat zawirował. Potrząsnąłem głową, by pozbyć się szumu, sięgnąłem po
kij i skierowałem go wprost w jego plexus solaris. Odepchnął go z łatwością jednym końcem swojego kija, podczas gdy
drugi śmignął w kierunku mojej głowy.
Obudziłem się na swojej koi z zimnym okładem na lewej skroni. Siadłem i... ludzie! - piorun strzelił gdzieś pod
czaszką, próbując oderwać mi głowę.
- Dobrze się czujesz, Carl? - To była Alegria, śliczna, mała dziewczyna z Selvy.
- Tak, świetnie. Wspaniale. Przejściowe trudności. - Opuściłem nogi na ziemię, przysłoniłem światło ręką. - Jak
długo byłem nieprzytomny?
- Całą noc i pół ranka. Odzyskałeś przytomność, zanim dostarczyliśmy cię do szpitala.
- Tak, to chyba pamiętam.
- Ale lekarz dał ci pigułkę, po której znowu zasnąłeś, więc musieliśmy zwieźć cię na dół. Ważysz chyba tonę.
- Tylko sto sześćdziesiąt dwa kilogramy. - Nie byłem przeczulony na punkcie swojej wagi, ale ludzie lubią
przesadzać.
- Jeśli cię interesuje, nie masz wstrząsu mózgu ani niczego w tym rodzaju.
- Wydaje mi się, że mam go w nadmiarze. Mógłbym podzielić się nim z tym małym skur...
- Bądź cicho, Carl. Dziekan jest przekonany, że to był wypadek.
- Wypadek?! Dlaczego miałbym kryć tego
ricon
?
- Pomyśl trochę, ty wielki wieśniaku! My nie kryjemy jego!
Oczywiście... gigant ze Springworld walczący z... O Boże! Położyłem się z powrotem. Uczyniłem to łagodnie.
- Opuściłeś trzy lekcje wczoraj wieczór i dzisiaj. Położyłam twoje zadania tam na stoliku.
- Dziękuję, Alegria, jesteś kochana.
Szkoda że nie jest o metr wyższa. Poczułem jej rękę na czole i uchyliłem troszeczkę powiekę.
- Chcesz, żebym ci dała jakieś pigułki na otrzeźwienie? Powinieneś odrobić zadania domowe, zanim dotrzemy do
Ziemi. Inaczej przetrzymają cię w kwarantannie do chwili, aż nadrobisz zaległości. A chyba nie chcesz stracić tej części
podróży?
Dla mnie Ziemia mogła iść do diabła.
- Ile mam czasu?
- Mniej niż trzy dni, a masz czterodniowe zaległości. Pigułkę?
- Tylko jakąś przeciwbólową.
- Jest na stoliku, obok książek. - Łóżko zaskrzypiało, gdy wstała i usłyszałem, że otwiera drzwi. - Ucz się pilnie,
Carl. - Wyszła.
Wziąłem pigułkę od bólu głowy. Czułem się marnie. Poleżałem na koi jeszcze dziesięć minut, potem wstałem i
spojrzałem na książki. Wszystkie dotyczyły Ziemi, historii, geofizyki, zwyczajów itd. Niezbyt wielka przyjemność, nawet
gdyby były po angielsku. Ale oczywiście większość była po hiszpańsku i pan-swahili. Oba te języki powinienem znać
lepiej niż faktycznie znałem.
* * *
Głowa ciągle bolała, gdy Starschool zatrzymała się na orbicie w pobliżu ziemskiego satelity celnego. Podobny do
wydłużonego pająka nasz statek-uniwersytet jest wspaniały, gdy przebija się przez przestrzeń, ale w ogóle nie nadaje się do
lądowania na planetach. Nawet najsłabsze pole grawitacyjne może zakłócić jego moment i rozerwać na strzępy. Zawsze
więc orbituje wokół planety, a my lądujemy promami. Zanim jednak to nastąpiło, mieliśmy przejść długą, uciążliwą
procedurę. Rozumiecie - biurokracja.
Najpierw na pokład Starschool przybył zespół ziemskich lekarzy, którzy obstukali nas i ponakłuwali, by upewnić
się, że nie przywieźliśmy na ich cenną planetę żadnych obcych, wstrętnych pluskiew. Potem musieliśmy wypełnić
mnóstwo formularzy. Podpisałem się tyle razy, że zaczęty mnie chwytać skurcze dłoni. W końcu przetransportowano nas
na satelitę, gdzie długo staliśmy w dwu rzędach. Szereg, w którym się znalazłem, był dla tych, którzy ważą ponad
siedemdziesiąt pięć kilogramów. Nie był długi.
Nadszedł nasz dziekan dr M’bisa, kłócąc się zajadle z małym Ziemianinem w jasnobłękitnym mundurze.
- Podpisaliśmy umowę, Mr Pope-Smythe, umowę z g o d n ą z prawem, w której nie ma słowa o tym idiotycznym
podatku. Wyszczególniono wszystkie wydatki, podczas gdy...
- Panie profesorze! Nie twierdzę, że coś jest nie w porządku z umową. Ale to jest kontrakt pomiędzy wami a
Ziemskim Biurem Podróży SA. Nie nasza sprawa. Może pan domagać się od nich zwrotu pieniędzy, ale żaden z pańskich
studentów nie wyląduje na Ziemi, dopóki nie zostanie opłacony podatek od nadwagi dla obcych.
- Wie pan doskonale, że Ziemskie Biuro Podróży nigdy...
- Jeszcze raz powtarzam, to jest p a ń s k i problem. Natomiast mój problem polega w tej chwili na tym, aby ci
wszyscy ludzie, którzy mają zapłacić, zrobili to, zanim pójdę na obiad. A podatek prawdopodobnie nie jest uwzględniony w
3 / 71
JOE HALDEMAN & JACK C. HALDEMAN - Nie ma ciemności
kontrakcie, ponieważ został wprowadzony dopiero w kwietniu. Jednak musicie go uiścić. W prawach Aliancy nie ma
wyjątków dla umów między prywatnymi korporacjami dochodowymi. A poza tym, podatek nie jest szczególnie wysoki.
Tylko dziesięć albo dwadzieścia pesos od każdego z wyjątkiem tych paru osób.
- A za nich?
- Cóż, rośnie dosyć szybko powyżej dziewięćdziesięciu kilo. Ile ważysz synu? - To było do mnie.
- Sto sześćdziesiąt dwa kilogramy. Wszystko mięśnie, bez grama tłuszczu.
- Tak, wiele! Mój Boże! Muszę sprawdzić. - Przeleciał szybko kilka tabel znajdujących się na tyle małej broszury.
- To będzie szesnaście tysięcy osiemset pesos. Dziekan wybuchnął:
- To jest bezczelnie wygórowane.
- Takie jest prawo. - Mr Pope-Smythe wzruszył ramionami, wyciągając książeczkę, tak aby dziekan mógł do niej
zajrzeć.
- Wierzę panu. - Odsunął broszurę. Potem jednak wziął ją i sprawdził wysokość podatku.
- Doktorze M’bisa - powiedziałem —-nie chcę aż tak bardzo dostać się na Ziemię. Nie za siedemnaście tysięcy
pesos. Siedemnaście tysięcy to fortuna na Springworld. Najlepsza zima mojego ojca przyniosła mu cztery tysiące... A poza
tym, nie mam nawet dziesiątej części tej sumy.
- Decyzja nie należy do ciebie, Carl - spojrzał na mnie pochmurnie - ani pieniądze. Na to przeznaczony jest fundusz
ogólny. Na nieprzewidziane wydatki.
- Ale to więcej niż połowa opłaty za moją naukę!
- Zdaję sobie z tego sprawę. Twoja planeta robi świetny interes.
Kolegom nie mogło to się spodobać. Fundusz ogólny był przeznaczony na nieprzewidziane wycieczki i
dofinansowanie zakupów studentów. Bez niego tylko
ricones
stać było na zakup pamiątek z takich miejsc jak np. Nuovo
Columbia.
- Sądzę, że to za dużo. Nie jest tego warte.
- Być może nie - warknął, potem kontynuował nieco łagodniej: - Ani ty, ani ja nie mamy wyboru. Korporacja
Hastford podpisała umowę z twoim rządem określającą precyzyjnie korzyści, jakie powinieneś wynieść ze Starschool.
Możesz zrezygnować z lądowania na Hell albo Thelugi, ale musisz przynajmniej postawić nogę na każdej z pozostałych
planet. Jeżeli tego nie uczynisz, twój rząd będzie mógł zaskarżyć Hastford o niedotrzymanie warunków umowy.
- Gotów jestem wziąć na siebie całą odpowiedzialność.
- Bardzo to uprzejme z twojej strony, ale niestety nie możesz. Zwierzchnicy Starschool zastępują w obliczu prawa
twoich rodziców do dnia dwudziestych pierwszych urodzin. Do tego czasu możliwości podejmowania przez ciebie
samodzielnych decyzji są ograniczone w sensie prawnym. - Położył mi rękę na ramieniu. - Tak jak powiedziałeś, jest to
olbrzymia suma, ale wszyscy musimy stosować się do obcych praw, obcych ceł, nawet jeśli są nierozsądne. Ludzie to
zrozumieją.
Kiedy to mówił dziekan, brzmiało to rozsądnie. Ale gdy wszyscy zostali zważeni, znalazła się tylko jeszcze jedna
osoba powyżej dziewięćdziesięciu kilogramów. Łączny podatek za pozostałych wyniósł 1130 pesos, czyli nawet niejedną
dziesiątą mojego. Tym drugim był Mr B'oosa, który miał zapłacić 1900 pesos. Wyciągnął książeczkę czekową i zapłacił
sam. Do diabła? Czemu nie! Miał przecież ekstra pięć tysięcy za znokautowanie mnie.
Podatek pochłonął ponad połowę funduszu studenckiego. Fakt ten spowodował niewątpliwy wzrost mojej
popularności wśród studentów. Byłem przecież odpowiedzialny za dziewięć dziesiątych tej sumy.
Gniewnie pokrzykując, ustawiono nas w porządku alfabetycznym i na objazd Ziemi podzielono na trójosobowe
grupy. Miałem dzielić pokój z dobrym, starym panem B'oosa i innym
ricon
o nazwisku Francisco Bolivar. Zanosiło się na
długi objazd. Ale nim dotarliśmy promem do jedynego ziemskiego kosmoportu Chimbarazo Interplanetario, miałem
przygotowany plan. Prosty plan. Tak w każdym razie sądziłem. Inżynieria genetyczna, która uczyniła ze mnie giganta,
sprawiła, że wszyscy Ziemianie są karzełkami - nikt nie waży więcej niż 40 kilogramów. Przecież gdzieś na tej
zminiaturyzowanej planecie musi być praca - dobrze płatna praca czekająca na mężczyznę lub chłopaka, który waży więcej
niż czterech Ziemian i ma dwa i pół metra wzrostu. Przysiągłem sobie, że zarobię i zwrócę te 16 800 pesos co do grosza. I
niech się ode mnie odczepią.
II
Chimbarazo Interplanetario było jeszcze jednym zwykłym kosmoportem. Był duży, ale czy kto kiedykolwiek
widział mały? Było pół godziny do odlotu flyera, którym mieliśmy udać się na objazd Ziemi. Poszukałem automatu
informacyjnego, wrzuciłem monetę w otwór i nacisnąłem przycisk: Angielski.
- Jaki dział? - spytała maszyna.
- Dział poszprac, proszę - powiedziałem.
- Poszprac. Pytanie? Nie ma takiego działu.
Jak oni na to mówią na Ziemi? Zacząłem żałować, że w ciągu ostatnich trzech dni nie przyłożyłem się solidniej do
nauki.
- Coś na temat roboty?
- Coś na temat roboty - odpowiedziała jak echo. Bezmyślna, głupia maszyna.
- Czy masz dział “robota”?
- Robota. Zapytanie? Nie mamy działu “robota”. Mam! Zatrudnienie.
- Czy masz dział “zatrudnienie”?
- Tak. Mam dział “zatrudnienie”. - Klik! - Pański czas już się skończył. Proszę wrzucić dwie kolejne monety.
- Ale ja już zapłaciłem, ty głupkowata... - Klik! Poddałem się i wrzuciłem następne dwie monety.
Lista prac pojawiła się na ekranie. Kręcąc gałką, zacząłem ją przeglądać, Nie wyglądała zbyt obiecująco.
OFERTY ZATRUDNIENIA
Obszar Chimbarazo-Macro-BA
ABSTRACO-OPER, wyższe, 30K, dobre war. pracy, 314-90343-098367
ACETOKREŚL. - tylko ukończ. studia, 12K,
547-23902-859430
AEROSPACE INŻ., dr, 38K, plerwsz. specj. plan. śród. Biuro Księżyc., 452-78335-973489
4 / 71
JOE HALDEMAN & JACK C. HALDEMAN - Nie ma ciemności
AKTOR - płace zm. wrażl. tylko dośw., małolet. wykl., 254-34290-534265...
i tak dalej, i tak dalej. Nie miałem nawet pojęcia, czego połowa z nich dotyczy. Przejrzałem chyba z setkę, zanim
rzuciło mi się w oczy:
GLADIATORZY, nagrody do 20K, bez podatku, zwł. wibrołapka, 8 indyw., 75 zespół. występ., praca ze
zwierzętami, 738-49380-720843.
Zanotowałem numer i pobiegłem do flyera. Ledwo zdążyłem na czas. Dziekan gniewnie popatrzył na mnie, gdy
zapinałem pasy. Zająłem cały rząd trzech siedzeń. Czułem się więc nieco winny. W drodze do muzeum pilnie studiowałem
plan miasta i znalazłem duży stadion niedaleko naszego celu. Gdy tylko wylądowaliśmy, wymknąłem się chyłkiem w
kierunku mojego celu. Tyle mogłem zrobić dla kultury. Dla siebie musiałem załatwić pracę.
Widziałem już kilka walk gladiatorów. Oczywiście nie na Springworld, ale na Selvie i Neurodesii. Ich mieszkańcy
nie muszą zmagać się ze swoimi planetami, więc walczą ze sobą na arenach. Okazało się jednak, że na Ziemi walki
wyglądają zupełnie inaczej i są znacznie bardziej popularne.
Kupiłem najtańszy bilet i dotarłem do miejsc na szczycie korony stadionu. Wszyscy widzowie naraz wydzierali się i
wykrzykiwali coś radośnie. Trwał nieustanny, ogłuszający ryk. Nie wiedziałem, co ich tak podnieca. Dwóch mężczyzn
wałkoniło się pośrodku areny, a z mojego miejsca trudno było dostrzec, co się tam naprawdę dzieje. Wypożyczyłem
lornetkę od pobliskiego robota-sprzedawcy.
Pomyślałem, że żaden z walczących nie jest na pewno Ziemianinem. Jeden był wysoki i czarny jak B'oosa,
prawdopodobnie Maasai’pyan. Drugi, mocno opalony, był niższy, ale robił wrażenie cięższego. Walczyli krótkimi pałkami,
lewe ręce mieli przywiązane do pleców. Było to podniecające widowisko i wyglądało na trudne: intensywna praca nóg,
ciągłe doskoki i odskoki. Po kilku minutach niższemu udało się zadać potężny cios w gardło, który powalił jego
przeciwnika. Biało ubrany mężczyzna podbiegł i spojrzał na leżącego. Gdy ten usiłował powstać, niezbyt delikatnie
przycisnął go do ziemi. Zataczając rękoma duże koła, zasygnalizował coś w kierunku trybun. Tłum zwariował. Można się
było domyślić, że facet w bieli jest kimś w rodzaju sędziego i właśnie ogłosił zwycięstwo niższego zawodnika. Podbiegło
kilku chłopców z noszami, by wynieść pokonanego, odepchnął ich jednak i powłócząc nogami, zwlókł się z areny, masując
sobie gardło.
Obróciłem się do mężczyzny siedzącego obok i trąciłem go w ramię. Spojrzał na mnie i podskoczył, n a p r a w d ę
podskoczył. Musiał cały czas intensywnie obserwować walkę i nie zauważył olbrzyma siedzącego obok.
- Przepraszam za zaskoczenie - powiedziałem moim złym hiszpańskim. - Jestem tu obcy i potrzebuję pewnej
informacji.
- Z pewnością jesteś obcy - powiedział z uśmiechem. - Sądzę, że nie widziałem dotąd nikogo bardziej obcego. -
Miał to być pewnie rodzaj dowcipu. - Co chciałbyś wiedzieć?
- Ile dostał ten mały za zwycięstwo?
- Mały?! - Obejrzał mnie od góry do dołu i potrząsnął głową. - Może dla ciebie. Właśnie zdobył mistrzostwo wagi
ciężkiej obszaru Macro-BA,
pałka wibracyjna. Dwadzieścia pięć tysięcy pesos.
- Łatwo mu przyszło.
Zaśmiał się znowu.
- Na każdego, kto znajduje się w zasięgu tytułu mistrzowskiego przypada wiele tuzinów
perdid
.
-
Perdid
? Co to?
- Gladiator, który już nie może walczyć. Niekiedy, ponieważ odniósł tak ciężkie rany, że musiał odejść. Niekiedy,
ponieważ strach dusi go za gardło i nie potrafi już stanąć na arenie. Niekiedy wreszcie, bo już nie żyje.
- Naprawdę pozwala się ludziom ginąć na arenie?! - O Boże! O tym nie wspominano w podręcznikach.
- Nie “pozwala się ginąć”. Wszyscy gladiatorzy są przyjaciółmi, a nikt nie zabija przyjaciela. Uważa się to za czyn
niegodny. Jednak czasem to się zdarza.
Odwrócił się z powrotem w kierunku areny. Oficjalnie wyglądający mężczyzna wręczał właśnie zwycięzcy kawałek
papieru - zapewne czek. Ten uniósł go wysoko i dumnym krokiem obszedł arenę. Tłum ryczał. Jedna połowa wiwatowała
radośnie, gdy tymczasem druga gwizdała niezadowolona.
- Skąd Jest ten facet? Jest zbyt duży jak na Ziemianina.
- Z Hell. Większość zawodników wagi ciężkiej pochodzi stamtąd. Nędzne bękarty. Jest kilku Maasai’pyan wagi
ciężkiej, na przykład jego ostatni przeciwnik, kilku z Perrin lub Selvy, rzadko z Dimian. Nigdy dotąd nie widziałem kogoś
tak dużego jak ty. Jesteś ze Springworld?
- Taa... Mógłbym walczyć w ich wadze? Zaśmiał się znowu.
- Nie ma przecież żadnej cięższej. Macie takie walki na Springworld?
- Nie. Nie widziałem żadnej, dopóki nie przybyłem na Selvę.
- Więc nawet nie myśl o tym, przyjacielu. Stań tylko przeciw takiemu Hellerianinowi
i jesteś
perdid
po trzech
sekundach. Są szkoleni od urodzenia, by ranić i zabijać.
- Springworld też nie jest kurortem wypoczynkowym. Sądzę, że mógłbym niejednego pokonać. Wzruszył
ramionami.
- Nie ufaj zbytnio swoim rozmiarom czy sile. Ci najwięksi przegrywają również. Trening przede wszystkim.
Przypomniałem sobie, w jak pięknym stylu załatwił mnie B'oosa.
- Sądzę, że ma pan rację. Mógłbym jednak się tego nauczyć. Dokąd powinienem pójść, by dowiedzieć się czegoś
więcej o walkach?
- Hmm... Biuro informacyjne jest tam, pod trybunami. Ale jeśli naprawdę chcesz je poznać i dowiedzieć się co jest
co, idź na Plaza de Gladiatores. Tam spotykają się zawodnicy.
- Daleko to stąd?
- Nie, w środku miasta. Około dwustu kilometrów na północ.
Obejrzałem jeszcze jeden mecz, walkę z kijami, i naprawdę współczułem facetowi, który przegrał, po czym
ekspresmetrem udałem się na Plaza de Gladiatores. Był to olbrzymi plac, pięknie wyglądający w popołudniowym słońcu,
pełen drzew i kolorowych kwiatów. Wokół znajdowały się tawerny wypełnione ludźmi. Tłum kłębił się przy stolikach
wystawionych na zewnątrz, rozprawiając głośno w cieniu pod markizami. Grupy muzyków przechodziły od tawerny do
5
Hell (ang.) - piekło; Hellerianin - mieszkaniec planety Hell (przyp. tłum.).
5 / 71
[ Pobierz całość w formacie PDF ]